Rozdział I
Duch Minionych Świąt
Część II
- Rozwaliłaś system. – przyznała Magda – Ale ja znam te wasze historie i każda jest wyjątkowa. Pora na Ciebie Elu.
- Cóż... Po tym co powiedziała Jola, mogę już tylko opowiedzieć o magii wigilijnej nocy. – Elżbieta Ceglarek uśmiechnęła się do wspomnień, które wypełniły jej głowę – „Minione Święta Bożego Narodzenia były naprawdę magiczne. Nic nie zapowiadało, że akurat właśnie takie będą i zapadną na długo w mojej i uczestników pamięci. Miały być to bowiem święta skromne, w gronie tylko i wyłącznie najbliższej rodziny i bez żadnych zbędnych emocji. Tak też się do nich przygotowywałam. Czekałam, aż odwiedzi mnie córka, zięć i moi rodzice. No może jeszcze mój brat z rodziną. Stało się jednak zupełnie inaczej. Nie dość, że na Wigilii niespodziewanie zjawiła się mojej przyjaciółki córka i do tego w ciąży, bez męża, to jeszcze przyjechała ciotka z wujem, z którymi całymi latami miałam bardzo mały kontakt i się nie widziałam. Przybyli z drugiego końca Polski i zachowywali się tak, jakbyśmy się do tej pory widywali codziennie. Nie miałam nic przeciwko temu, gdyż jedzenia uszykowałam pod dostatkiem i nawet zbłąkany wędrowiec zdołałby się najeść do syta przy moim stole. Zresztą według staropolskiej tradycji zawsze zostawiałam jedno puste miejsce dla właśnie dodatkowego gościa. Wtedy akurat trzymałam tylko talerz i sztućce, a także kubek z kompotowym suszem. Ale zawsze to coś. Wigilia przebiegała jak zwykle według pewnego rytuału i spokojnie do pewnego momentu. Najpierw wieczerza, życzenia, opłatek. A potem prezenty, kolędy... No właśnie, podczas kolędowania, a przed pasterką córka mojej przyjaciółki poczuła się źle i oznajmiła, że musimy ją natychmiast zawieźć do szpitala, gdyż będzie rodziła. Początkowo nikt nie brał tego komunikatu na poważnie, gdyż Ewelina miała rodzić dopiero za dwa miesiące. Za chwilę podeszliśmy do sprawy poważnie i dziewczyna została zawieziona na porodówkę. Urodziła dwóch wspaniałych chłopców. Dzieci musiały zostać w inkubatorach, gdyż były wcześniakami. Potem przyjechał ich tata i zabrał wszystkich do domu. Jak podrosną, na pewno będą się pytali, dlaczego urodzili się w Bełchatowie, a nie w Warszawie. Te święta wszyscy mile wspominamy. Ich niecodzienność spowodowała, że do dziś o nich mówimy z sentymentem. Nasza rodzina powiększyła się o dwóch nowych członków. Magia świąt naprawdę się zdarzyła. Zaskoczenie było ogromne, ale i cudowne” .
- Kiedyś nawet nie marzyliśmy o takim miejscu – Celina Mioduszewska rozejrzała się wokół –Marzenia o żywej choince, kolorowych bombkach i świecidełkach pozostawała w sferze marzeń. Pamiętam takie Boże Narodzenie, które „wiąże się z pustkami na sklepowych półkach. Święta rodzinne to biesiadowanie i jadło. Zastawienie stołu stało się nie lada wyczynem. Mięso, wędlinę, alkohol sprzedawano po odcięciu odpowiedniego kwadracika z kartki żywnościowej. Przydział na czekolady miały tylko dzieci i kobiety ciężarne. Kartkom towarzyszyły tasiemcowe kolejki. One stały się najważniejszym etapem przygotowań. Każdy produkt trzeba było nabyć w innym sklepie, bo nie było supermarketów i galerii. Właśnie w takich warunkach przygotowywałam pierwsze święta w domu ustanowionym przeze mnie i mojego małżonka. Wtedy o kuchnię nie musiałam dbać specjalnie, bo zapraszali nas rodzice, ale zapragnęłam zgodnie z tradycją mieć w domu choinkę. Modne były sztuczne drzewka i takie zdobył w terenie małżonek. Świeczek elektrycznych nie udało się nam nigdzie kupić, więc odbyło się bez nich. A bombki? Kupiłam je na straganie, u Rosjanki, w Białymstoku. Nie mając wyboru, nabyłam trzy, a każda była inna. Trudziłam się, przewieszając bombki wielokrotnie, a wszystko po to, by prezentowały się jak najlepiej. Puste gałązki przyprószyłam kulkami z białej waty. Taka dostojna stała w dużym pokoju naprzeciwko okna i patrzyła na ulicę. Piękna. Moja. Otoczona młodą miłością.
Boże Narodzenie to radość, ciepło płynące z bliskości spokrewnionych osób i życzliwość. Wszystko pozostałe to dodatki, które cieszą tylko wtedy, gdy w czterech ścianach mieszka miłość. Ona jest wartością, bo Boże Narodzenie to święto miłości. Dlatego najważniejszą bombką na mojej choince jest ogromne serce, które do domu rodzinnego na święta, w czasach studenckich, przywiozła córka”.
- To prawda, oby takie były święta, wypełnione miłością. – zgodziła się Elżbieta.
- Jolu, wspomniałaś mi jeszcze jedną wzruszającą historię – Magda podsuwała co chwilę swoim gościom jakieś smakołyki, aromatyczną herbatę, która zawsze była bardzo ciepła i pachniała miodem.
- Tak. Opowiedziałam ci dwie historie, choć ta druga, też jest wypełniona samotnością, choć nieco inną... Spędzałam wtedy wigilię z rodziną. Było to niecałe pół roku po śmierci mojego ukochanego braciszka. Odszedł zbyt wcześnie, a na miejscu, gdzie zawsze siedział przy stole, stała jego fotografia. Mama ukradkiem ocierała łzy, Tata nie umiał wydusić słów, przytulał tylko wszystkich z wdzięczności, że jesteśmy. Brak Krzysia przy stole wigilijnym był tak dojmujący, że wszyscy mieliśmy łzy w oczach, gdy patrzeliśmy na „jego miejsce”. Ciężko jest żyć, uśmiechać się, radować, gdy zabraknie kogoś w rodzinie i wiesz, że już nigdy go nie zobaczysz.
Rano, gdy wszyscy poszli do kościoła, słyszałam jak mój braciszek, chodzi po pokoju. Wiem, że to absurdalne, wiem, że on umarł, ale wtedy wyraźnie słyszałam jego kroki. Zawołałam, czy to on. Pośpiesznie założyłam szlafrok i pobiegłam do pokoju obok. Nikogo nie było, tylko rozświetlona choinka. Poczułam się trochę zawiedziona, ale wiedziałam, że on tu jest z nami. Że będzie zawsze, dopóki będziemy go wspominać i kochać”.
Gdzieś z kącików pokoju cicho rozbrzmiewała kolęda dla nieobecnych. W oczach kobiet pojawiły się łzy. Każda z nich miała kogoś, kogo zabrakło, a chciały go kochać zawsze...
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz