poniedziałek, 26 grudnia 2022

Wigilia w Hotelu Marzenie

 


CZĘŚĆ TRZECIA

- Moje drogie. Wiem, że najadłyście się do syta, ale to nie koniec naszego spotkania. – Magda uwielbiała zaskakiwać gości. – Mam nadzieję, że moje wypieki spełnią wasze marzenia i oczekiwania, więc zapraszam do saloniku kawowego. Tam porozmawiamy dalej o świętach.

Hotel Marzenie tonął w niezliczonej ilości świątecznych dekoracji. Było mnóstwo światełek, bombek, dekoracji, ale nie było ich zbyt wiele, wręcz w sam raz, żeby poczuć magię nadchodzących świąt. Mały salonik, do którego Magda zaprowadziła swoich gości, pachniał kawą z cynamonem, herbatą o smaku pieczonego jabłuszka i cudownym aromatem pomarańczy z goździkami.

- Siadajcie – gospodyni wskazała na wygodne fotele. – Tym razem chciałabym was zapytać o świąteczne tradycje i święta, które najbardziej utkwiły w waszej pamięci. I tym razem poproszę Agnieszkę, a potem Anię Ziobro, bo coś się ociągają. – Uśmiechnęła się do dziewczyn.

- Naszą tradycją jest nakrycie dodatkowego talerza dla gościa, sianko pod obrusem i dzielenie się opłatkiem. – zaczęła swoją opowieść Agnieszka – Więc raczej jak u większości rodzin. Pamiętam, że w domu rodzinnym mojego taty, babcia sama dzieliła opłatek i na każdym kawałku znajdowało się troszeczkę miodu. Wigilia, która już do końca życia pozostanie w mojej pamięci jest bardzo wzruszająca i po części bolesna. Dokładnie cztery lata temu zachorowałam na złośliwego raka endometrium. Przeszłam przez kilka operacji, a ostatnią miałam dziesiątego grudnia. To był pierwszy rok, w którym nie uszykowałam kompletnie nic na święta. Stan zdrowia mi na to nie pozwalał, a żeby nie było tak łatwo, to w samą wigilię rano pękł mi krwiak, który zrobił się w mojej jamie brzusznej. Myślałam, że zostawią mnie w szpitalu, jednak nic nie zagrażało mojemu życiu i wypuścili mnie do domu. Pojechaliśmy z mężem i z dziećmi do mojego brata. Droga była dosyć ciężka, gdyż bardzo bolał mnie wtedy brzuch. Przyjechali tam również nasi rodzice oraz teście brata i babcia bratowej. Było nas tam naprawdę sporo. Nie mogłam siedzieć ze wszystkimi przy stole, więc brat rozpalił w kominku i uszykował mi poduszkę oraz ciepły koc w salonie, żebym mogła być w tym ważnym dniu ze wszystkimi. Praktycznie wszyscy byli tam dla mnie. Podczas składania życzeń, mój brat powiedział, że bardzo się cieszy, iż w tym dniu jesteśmy wszyscy razem i żeby już każde święta tak wyglądały. W pełnym składzie. Pamiętam, że bardzo się wtedy rozpłakałam i dziękowałam Bogu, że dane mi było spędzić te święta z rodziną i że mogę się tym cieszyć po dzisiejszy dzień. Kiedy składamy sobie życzenia, zawsze wszystkim życzę zdrowia, bo tak naprawdę to ono jest najważniejsze. By wszyscy byli zdrowi, bo jak jest zdrowie, to jest i szczęście.

- No, ja nie wiem, co teraz powiedzieć. – przyznała Ania Ziobro – Jedną z tradycji jest dekorowanie pierniczków. Córka już od listopada dopytuje i każdego roku pilnuje, by tej tradycji stała się zadość. Zawsze czytamy też Pismo Święte. Jeśli wigilia nie odbywa się u nas, tylko musimy na nią pojechać, w drodze powrotnej włączamy radio, w którym w ten jeden jedyny wieczór w roku sączą się wyłącznie kolędy. Nastawiamy je głośno i czasem nawet próbujemy śpiewać. To chyba jedyna okazja, kiedy nie wstydzimy się tego robić. Pamiętam wiele wigilii, ale jedna szczególnie utkwiła mi w głowie. Miałam wtedy jedenaście, może dwanaście lat. Zima była wtedy sroga i śnieżna, a my spędzaliśmy wigilię u dziadków ze strony taty, kilkanaście kilometrów od miasta, w którym mieszkaliśmy. Kiedy po zakończonym świętowania chcieliśmy wrócić do domu, okazało się, że na trasie, którą mieliśmy do pokonania, zawaliła się część drewnianego mostu prowadzącego drugą stronę rzeki. Była jeszcze inna droga, ale wąska i mocno przysypana śniegiem. Musieliśmy więc wrócić do dziadków i poczekać, aż strażacy zabezpieczą most tak, by dało się przejechać. Pamiętam, że byłam już trochę zmęczona, zirytowana i po prostu chciałam do domu. A wtedy dziadek wyciągnął nie wiadomo skąd wiekową harmonię z dziesiątkami małych guziczków i zaczął na niej grać. Wcześniej tylko ze słyszenia wiedziałam, że to potrafi, ale jakoś nigdy nie było okazji posłuchać. Zagrał pierwszą kolędę, potem drugą, następną i jeszcze następną... Słuchaliśmy jak zaczarowani, a ten zawalony most przestał być jakimkolwiek problemem.

- Jolu? Może teraz ty? – Magda spojrzała na autorkę

- Chyba będę dużo gadała. – Zaśmiała się Kosowska – No dobrze. Tradycje rodzinne w moim domu:  ubieranie choinki, oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, modlitwa, wzajemnie wybaczanie win, łamanie się opłatkiem, dwanaście potraw wigilijnych, zostawienie pustego miejsca przy stole, kładzenie siana pod wigilijny obrus, prezenty pod choinką, kolędowanie, uczestniczenie w pasterce. Odkąd mieszkam w Saksonii, przejęłam też odrobinę zwyczajów od Saksończyków. Po pierwsze, uwielbiam Adwent. Świętuję każdą niedzielę Adwentu. Uważam, że ten cudowny czas oczekiwania jest tak samo piękny jak same święta. Lubię jarmarki bożonarodzeniowe i ich atmosferę. Tutaj w Saksonii jarmarki są miejscem spotkań. Podoba mi się „ Bescherung”, czyli obdarowywanie. To nie ma nic wspólnego z prezentami pod choinką. Grudzień to miesiąc, kiedy wszyscy wszystkim za wszystko dziękują. Jeżeli ktoś chce komuś w sposób szczególny za coś podziękować, to zrobi to w grudniu. Jestem lekarką. Często pacjenci w grudniu rejestrują się tylko po to, żeby powiedzieć „dziękuję”. Przynoszą wtedy w podziękowaniu własnoręcznie zrobione kartki świąteczne, ozdoby na choinkę… Te własnoręcznie zrobione drobiazgi są najcenniejsze. Takie dary od serca. Często przynoszą bożonarodzeniowe listy. W okresie Adwentu odbywa się mnóstwo koncertów chórów szkolnych. Śpiew słychać wszędzie. Bardzo przypadł mi do gustu saksoński zwyczaj pisania do bliskich osób listów bożonarodzeniowych. Tak jak w mojej świątecznej ubiegłorocznej powieści „Bożonarodzeniowej księdze szczęścia” Lubię okna rozświetlone łukami adwentowymi i wieńce adwentowe. Taki wieniec jest dla mnie czymś niesamowitym. Jest symbolem hołdu dla oczekiwanego Jezusa. Zazwyczaj wykonywany z zielonych gałązek, na których umieszczane są cztery świece. Symbolizują one niedziele adwentowe, zapala się je w kolejne niedziele. Świece mają swoją symbolikę: Pierwsza to symbol przebaczenia, druga – wiary, trzecia - radości i czwarta – nadziei i oczekiwania. Zawsze mam w domu kalendarz adwentowy. Było to ponad dziesięć lat temu. Kończył się rok, który był dla mnie bardzo trudny. Wszystko było nie tak. Mój synek wiele miesięcy spędził w szpitalu. Jego choroba zrobiła postęp. U mnie rozpoznano wadę serca i operowano ją, a kiedy wydawało się, że wychodzę na prostą, jak grom z jasnego nieba spadło na mnie rozpoznanie choroby onkologicznej. Podjęłam terapię, ale wszystkie te wydarzenia podcięły mi skrzydła i wszystko wydawało mi się smutne i beznadziejne. I wtedy dostałam pod choinkę od mojej wówczas nastoletniej córki „Księgę szczęścia”. Było to olbrzymie tomisko pełne zdjęć z naszego życia. Gruby album oprawiony był w okładkę stylizowaną na starą, nadszarpniętą zębem czasu i zniszczoną. Na pierwszej stronie było pytanie „Mamo, czy jesteś szczęśliwym człowiekiem? Wątpisz w to? Udowodnię Ci, że jesteś”. A potem na dziesiątkach stron powklejane były zdjęcia, które układały się w ciepłą historię naszego życia. Zdjęcia naszych bliskich, rodziny, przyjaciół, nasze zwierzęta, zdjęcia z dziesiątków miejsc, które kochamy, nasze podróże… Przez wiele stron plotła się historia naszego pełnego ciepłych uczuć życia. Ten album to najcudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Wklejam tam kolejne zdjęcia, kolejne ciepłe chwile zatrzymane w kadrze. Ten album ma jeszcze wiele pustych stron, które muszą się zapełnić, ułożyć w historię o dobrym życiu. Ten prezent od mojej córki stał się inspiracją do napisania powieści „Bożonarodzeniowa Księga Szczęścia”.

- Tradycyjnie musi być żywa choinka, pod obrusem schowane sianko, na stole dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa, dwanaście potraw, wypatrywanie pierwszej gwiazdki, czytanie fragmentu ewangelii, opłatek, śpiewanie kolęd, a o północy pasterka. – wymieniła jednym tchem Ania Wrocławska – Najbardziej w pamięci zapadła mi wigilia, która miała miejsce siedem lat temu. Pamiętam, jaka byłam wówczas szczęśliwa. Ciepło rodzinnego domu, śmiechy, rodzice, siostra z dziećmi i dwa psy. Było bajecznie, choć tak jak zawsze, tradycyjnie. To szczególne święta, bo spędzone w gronie rodziny, wówczas myślałam naiwnie, że tak zawsze będzie. Jednak los postanowił inaczej, w kolejnym roku przyszła śmierć mamy, wyjazd taty, a gdy nastała kolejna Wigilia wiedziałam, że święta już nigdy nie będą takie jak kiedyś. Dlatego pielęgnuję w sobie wspomnienie ostatniej, wspólnej Wigilii, którą spędziłam z rodzicami. Obecność bliskich osób, potraw z dzieciństwa, ich zapach i smak. Należy doceniać to co mamy, kochać bliskich, którzy są tuż obok, bo przyjdzie czas, gdy ich zabraknie, a zostaną wspomnienia.

- Ja mam wrażenie, że coraz bardziej w dzisiejszym świecie odchodzi się od tradycji. – zauważyła Daria – W domu rodzinnym choinkę ubieraliśmy w wigilię. W Irlandii, gdzie mieszkam od sześciu lat choinki, a także domy stroi się już na ostatni piątek listopada, by w cudnym klimacie i blasku światełek obejrzeć z całą rodziną program The Late Late Toy Show, podczas którego zbierane są pieniążki na określony cel. Troszkę jak nasza WOŚP, ale w mniejszym wydaniu. My ubraliśmy na pierwszego grudnia. Tutaj również, póki Lena jest jeszcze wystarczająco mała, co roku pojawia się 1 grudnia Elf psotnik, który przed każdym porankiem przygotowuje "niespodziankę". U nas Elfy są dwa: Milk & Cookie i już po raz drugi przyniosły dla Leny kalendarz adwentowy i codziennie przygotowują jej zadanie do wykonania, aby mogła otworzyć prezent. Oczywiście święta rozpoczynamy w Wigilię. Dzielimy się opłatkiem, spożywamy tradycyjne potrawy, a po kolacji, najmłodsza w rodzinie rozdaje spod choinki prezenty. Uszka z barszczem jemy ostrożnie, bo w jednym zawsze umieszczony jest pieniążek na szczęście! A obierając karpia, zostawiamy po łusce na szczęście. Myślę, że z każdej wigilii coś na zawsze pozostanie w moim sercu i pamięci. Uwielbiam wspominać radość z prezentów za dziecka. Wypatrywanie pierwszej gwiazdki. Gdy byłam trochę starsza pasterki ze znajomymi i powroty po skrzypiącym od mrozu śniegu. Pierwsze święta z moją córeczką i siostrzenicą, które w pierwszy dzień świąt miały chrzciny. Każda kolejna gwiazda z coraz starszą Lenką. We wszystkich świętach było coś pięknego i niezapomnianego.

- Jeszcze została nam Sylwia.

- Na naszym wigilijnym stole zawsze znajduje się 12 dań, pod obrusem sianko. Czytamy pismo święte, przygotowujemy dodatkowe nakrycie dla wędrowca, dzielimy się opłatkiem, śpiewamy kolędy, wypatrujemy pierwszej gwiazdki i przywołujemy Mikołaja, który, rzecz jasna, rozdaje prezenty. Wyjątkową wigilią była pierwsza, którą spędziliśmy z naszym synem, Alanem. Miał wtedy niespełna miesiąc i uczyliśmy się wspólnego życia. To był trudny czas, ale zarazem wyjątkowy, bardzo szczególny.

- Mam nadzieję, że tegoroczne święta spędzicie w gronie najbliższych i spełnicie swoje marzenia. Bo wszystkie mówiłyście o rodzinie, miłości, zdrowiu, więc życzę Wam, żeby każde z tych pięknych słów się spełniło i żeby każdy kolejny dzień był takim niezapomnianym i wymarzonym.


Koniec         

.

Redakcja tekstu: Jolanta Bartoś

Zdjęcia: Bożena Meja.


Gośćmi hotelu były pisarki:

Agnieszka Kotuńska

Anna Wrocławska

Anna Ziobro

Jolanta Kosowska

Daria Skiba

Sylwia Trojanowska



niedziela, 25 grudnia 2022

Wigilia w Hotelu Marzenie

 


CZĘŚĆ DRUGA


Magda stała przy wielkiej choince, która jarzyła się tysiącem światełek, sprawiając wrażenie, że każda gałązka błyszczy. Czerwone bombki dopełniały całości i przyprawiały o westchnienie pełne podziwu.

- Dobrze, że już jesteście. – ucieszyła się, gdy jej goście pojawiły się w salonie. Wszystkie wystrojone w wieczorowe stroje, o które były proszone.

Stół był już przygotowany do kolacji, przystrojony świątecznie, choć jeszcze nie było na nim żadnych potraw. Kobiety podeszły do gospodyni stojącej przy choince.

- Muszę wam powiedzieć, że uwielbiam, gdy w moim domu jest dużo gości. – Wyznała Magda - Gorzej, gdy trzeba wszystko samemu szykować, ale później te wszystkie chwile z najbliższymi wynagradzają wszelkie trudy.

- U mnie wigilia też zawsze odbywała się w gronie całej rodziny. - Przyznała Agnieszka Kotuńska - Do babci (matki mojej mamy) zjeżdżały się wszystkie jej dzieci i wnuczęta, więc było nas naprawdę bardzo dużo, babcia ma sześcioro dzieci i nas wnucząt jedenaście, a teraz doszło jeszcze dwanaścioro prawnucząt. Jednak, odkąd sama jestem szczęśliwą mamą, to wigilię spędzam u moich rodziców z mężem i z dziećmi. Dojeżdża do nas zawsze mój brat z żoną i z dwójką swoich pociech.

- Ja Wigilię spędzam z najbliższymi. – Potwierdziła szybko Anka Wrocławska – Kiedyś z rodzicami, teraz na wigilię zaprasza mnie siostra ze szwagrem i spędzamy ją w małym gronie. Spotkanie z wielką rodziną co roku obowiązkowo w pierwszy dzień świąt.

- U mnie przy wigilijnym stole zasiada najczęściej kilkanaście osób. Najbliższa rodzina – potwierdziła Jola Kosowska.

- Sylwia, jak to jest u ciebie? – zapytała Magda.

- Wigilia świąt Bożego Narodzenia to dla mnie najważniejsza uroczystość w roku. Zawsze spędzam ten czas z rodziną. Staramy się, by to grono było jak najliczniejsze. Największa wigilia liczyła aż 17 osób.

- Daria, a u ciebie?

- Wigilia zawsze była u mnie wśród najbliższych. Czy to w rodzinnym domu, czy u babci, lub jak teraz u teściowej. To taki nasz czas na odpoczynek, radość, kolędy czy świąteczny film, albo wspólną grę.

- Ja nie mam dużej rodziny, - Odezwała się Anna Ziobro - więc wigilię spędzam raczej kameralnie: z mężem, córką, rodzicami, niekiedy też z teściową lub babcią. Lubię przeżywać ten czas na spokojnie, bez spiny i nerwów. Nie wyobrażam sobie, że miałabym objeżdżać trzy wigilie tylko po to, by wszystkich zadowolić.

- Cieszę się, że żadna z Was nie jest sama. To chyba najgorsze co może spotkać człowieka, gdy w święta zostaje sam. – Magda uśmiechała się do gości. – Zanim usiądziemy do stołu i przepytam was jeszcze o jedzenie, to opowiedzcie mi o swoich choinkach. Jakie macie w swoim domu?

- U mnie od wielu lat mamy w domu żywe drzewko – Tym razem Sylwia nie czekała z odpowiedzią - które ozdabiamy niewielką liczbą bombek, bardzo symbolicznie.

- Kiedyś była tylko żywa. – Przyznała Jola Kosowska – Taka jest najpiękniejsza. Święta kojarzyły mi się z zapachem choinki. Teraz, z bardzo różnych powodów, jest sztuczna.

- Choinkę ubieramy na mikołajki, ponieważ moje dzieci zawsze się tego domagają. – Wyjaśniła Agnieszka - Kilka razy mieliśmy sztuczne drzewko, ale to nie jest to. Musi być klimat, więc od ładnych paru lat ubieramy żywe drzewko. Bombki są tylko i wyłącznie szklane. Wieszamy również ususzone pomarańcze pokrojone w talarki i pierniczki.

- To prawda, zapach żywej choinki jest nie do odtworzenia przy sztucznym drzewku, ale jestem praktyczna i wybieram to drugie. – Anna Ziobro westchnęła ciężko. - Mamy od kilku lat tę samą dużą, sztuczną choinkę, do której każdego roku dokupuje się jakieś ozdoby, choć nawet połowa z tych już posiadanych się na niej nie mieści. Lubię duże, kolorowe bombki, ażurowe aniołki, piórka, lampki, ptaszki, domki... W zasadzie wszystko. Nie wieszamy tylko cukierków i innego jedzenia, bo za dwa dni już i tak by nic nie pozostało, a winnego ich zniknięcia ciężko byłoby wskazać. – Zaśmiała się, bo sama lubiła ukradkiem podjadać słodkości z bożonarodzeniowego drzewka.

- Daria, a jak jest u ciebie? – zapytała Magda

- Bardzo lubię zapach żywej choinki, ale u mnie króluje sztuczna. Tęsknię za ozdobami, które jeszcze uchowały się u rodziców. U nas jest pięknie i kolorowo. Wiszą różnego rodzaju bombki, szyszki, ozdoby przygotowane przez Lenkę, światełka, łańcuchy i gwiazda na szczycie. Mam też kilka wyjątkowych ozdób od przyjaciół, które co roku zajmują na drzewku honorowe miejsce.

- U mnie zawsze była w domu duża choina aż do sufitu i oczywiście żywa. – przyznała Anna Wrocławska – Tradycję tę pielęgnuję dalej, ciesząc się zapachem i wyglądem drzewka. Ubieranie choinki zawsze było moim zadaniem, które do dziś bardzo lubię. Choinka przystrojona jest ogromem światełek i niezliczoną ilością bombek, które były zbierane przez kilka pokoleń, każda jest inna, każda ma swoją historię.

- Wiecie co, ja myślę, że nieważne, czy drzewko żywe, czy sztuczne. Ważne, że umiemy się nim cieszyć. – podsumowała gospodyni. – A tymczasem zapraszam was do stołu, widzę, że już kolacja gotowa. Siadajcie. Chętnie spróbuję tego co przyszykowałyście w kuchni.

W jednej chwili na stole pojawiły się półmiski przyniesione przez kelnerów. Były na nim wszelkie przysmaki, które pisarki przygotowały na tę wyjątkową kolację. Wszystko pachniało i kusiło swoim aromatem, tak, że trudno było się powstrzymać i nie spróbować każdej potrawy.

- Może nie powinnam już mówić o jedzeniu – westchnęła Sylwia – ale zawsze staram się w każde święta przygotować jakieś ciasto z makiem. Najchętniej babkę makową albo gwiazdę makową. Od kiedy pamiętam, makowce były moimi ulubionymi wypiekami i należą do ciast, które absolutnie zawsze mi się udają.

- Kto mnie zna, ten wie, że nie przepadam za przygotowywaniem ciast. – Daria nie chciała, żeby gospodyni znowu zagoniła ją do kuchni. - Jeść uwielbiam, ale z pieczeniem mi nie po drodze. Zrobię ciasto marchewkowe z kremową polewą z serka i białej czekolady. Uwielbiam je! Z kolei mój narzeczony zrobi tartę z musem czekoladowym. Poezja!

- No cóż. – westchnęła Jola – „Nikt nie jest doskonały” – to zdanie powtarzam sobie często. Lubię gotować i robię to chętnie, ale nie potrafię piec. Nie mam z tego powodu żadnych kompleksów. Za to uwielbiam jeść świąteczne ciasta. Szczególnie miodownik z masą serową, sernik królewski, metrowca i ciasto japońskie. Kocham zapach pierników, skórki pomarańczowej i cynamonu.

- U mnie muszą być obowiązkowo domowe ciasta, ja tradycyjnie piekę sernik, a siostra co roku ma nowy pomysł na inne ciasto, choć ja lubię tradycję i brakuje mi potraw z dzieciństwa. – przyznała Anna Wrocławska.

- Skoro już mówicie o ciastach, a ja jestem łasuchem, to jeszcze Ania i Agnieszka, muszą coś powiedzieć – Magda spojrzała na dziewczyny.

- Wypieki zawsze robię z moją mamą, – przyznała Agnieszka – ponieważ ona jest mistrzynią świata, jeśli chodzi o cukiernictwo. Ja mogę się pochwalić tortem świątecznym, bo ponoć nikt nie robi tak dobrych jak ja.

- Ech – westchnęła ciężko Ania Ziobro – Jak już wspomniałam, w kuchni radzę sobie co najwyżej średnio, a z wypiekami jest jeszcze gorzej. Na szczęście mam męża, któremu ciasta wychodzą lepiej niż mnie. Już tydzień lub dwa przed świętami zarabia ciasto na pierniczki, które sam wypieka, a my z córką pomagamy w dekorowaniu. Czasem i to nam nie wychodzi, ale na szczęście sprawę można szybko zatuszować i po prostu zjeść nieudanego pierniczka.


CIĄG DALSZY NASTĄPI...      





sobota, 24 grudnia 2022

Wigilia w Hotelu Marzenie.


CZĘŚĆ PIERWSZA

Hotel Marzenie nie rzucał się w oczy. Zazwyczaj ludzie mijali go, nie zwracając uwagi na wielkie, ciężkie drzwi, które chroniły wnętrza przed ciekawskimi i nieproszonymi gośćmi. Co niektórzy słyszeli już o pięknym hotelu, w którym można przeżyć magiczne, niezapomniane chwile, ale jego właścicielka zawsze precyzyjnie dobierała gości, którzy pojawiali się w jej gościnnych wnętrzach.

Tym razem, postanowiła zaprosić sześć autorek, żeby tchnąć w nie magię Świąt i choć na małą chwilę odsunąć od sprzątania i szalonych zakupów.

- Cudowne miejsce. – Westchnęła Agnieszka Kotuńska, rozglądając się po wielkim holu, w którym miały poczekać na właścicielkę. – Marzyłam, żeby tu przyjechać.

- Ja byłam w ubiegłym roku. – Przyznała Daria Skiba – Nie wiem, w jaki sposób Magda tego dokonała, ale spełniła wszystkie nasze marzenia. To było coś magicznego i niezapomnianego.

- Opowiesz coś więcej? – Sylwia Trojanowska czuła niedosyt spowodowany takim krótkim wspomnieniem.

- Oj, to była prawdziwa uczta… - zaczęła Daria, ale w tym momencie pojawił się lokaj i zaprosił wszystkie panie do innego pomieszczenia.

Posłusznie poszły za ubranym w nienagannie skrojony uniform, mężczyzną.

- Dokąd idziemy? – zapytała szeptem Anna Ziobro, Darię.

- Nie mam pojęcia. – Przyznała – Ostatnio było zupełnie inaczej.

Nie miały okazji porozmawiać dalej, bo dotarły do końca korytarza i lokaj otworzył drzwi prowadzące do pustej hotelowej kuchni.

- Nic z tego nie rozumiem. – Przyznała lekko zawiedziona Daria, która liczyła na smaczne potrawy, a nie zamknięcie przy garach.

Rozejrzały się, zaglądając niemal w każdy kąt i wzdychając, raz po raz widząc wyposażenie i zaopatrzenie, jakim dysponował hotel.

- A gdzie kucharze? – zastanawiała się Anna Wrocławska.

- Wy dziś będziecie kucharzami i cukiernikami. – Oświadczyła Magda, której dotąd nikt nie zauważył. – Właśnie taką niespodziankę dla Was przygotowałam. Chciałabym, żebyście zrobiły potrawy, które pojawiają się na waszych stołach, ale zanim weźmiecie się do pracy, opowiedzcie mi o tym. Aniu, może właśnie ty zaczniesz? – zapytała zaskoczonej pisarki.

- Kiedyś szykowałam świąteczne potrawy wraz z całą rodziną, ale od paru lat spędzam święta z siostrą i jej najbliższymi, więc dzielimy się obowiązkami. Mamy więc potrawy z różnych rodzinnych tradycji, są zatem ryby w galarecie i po grecku, smażone, sałatki, barszcz z uszkami lub zupa rybna, kapusta z grzybami. Mnie co roku zostaje przydzielona sałatka jarzynowa i pierogi, kompot z truskawek, piekę też sernik i pierniczki, które sama ozdabiam. Resztę potraw szykuje siostra ze szwagrem.

- Ja robię niewiele. – Przyznała Sylwia Trojanowska – Zawsze przygotowuję tradycyjną sałatkę warzywną oraz babkę makową.

- Jeśli chodzi o gotowanie, ogólnie marna ze mnie kucharka. – Anna Ziobro nie czuła się dobrze w otoczeniu garów i przeróżnych towarów, które miała zamienić w coś pysznego. - Gotuję na tyle dobrze, by rodzina nie umarła z głodu. Podobnie jest z daniami wigilijnymi. Staram się włączyć w ich przygotowanie i zawsze dzielimy się potrawami z mamą, ale to ona odpowiada za większość, zwłaszcza tych wymagających. Ja staram się każdego roku przygotować zupę grzybową, bo nie wyobrażam sobie bez niej wigilii. Wcześniej prawdziwki zbierali teściowie, teraz robi to mąż. Sama zupełnie się na tym nie znam, więc muszę mieć zaufanie, że nie spróbuje nas otruć. Na każde święta piekę też trójkolorowy wieniec z ciasta drożdżowego ‒ jedyny spektakularny wypiek, jaki mi wychodzi.

- Więc jednak coś potrafisz. – Uśmiechnęła się Magda. – Jolu, a ty? – Zwróciła się do Zaglądającej do lodówki Joli Kosowskiej.

- Zwykle robimy rodzinną wigilię, na którą każdy z uczestników coś przygotowuje. Tak jest ciekawiej, bo na wigilijnym stole pojawiają się potrawy z różnych regionów Polski. Ja na naszą wspólną wieczerzę przygotowuję potrawy z czasów mojego dzieciństwa, kiedy potrawy na wigilię przygotowywała babcia mieszkająca na Górnym Śląsku. Na stole w Zabrzu zawsze gościły smażony karp, moczka, makówki i kapusta z grochem. Te potrawy były najważniejsze. Do moich ulubionych wigilijnych potraw, które co roku pojawiają się na naszym stole, należą również barszcz czerwony z uszkami lub krokietami, zupa grzybowa, śledzie, pierogi z kapustą i grzybami, gołąbki, kompot wigilijny, różne smażone ryby… Wigilia jest u nas tradycyjna, postna. Na święta przygotowujemy rybę po grecku, sałatkę jarzynową, bigos, pasztet, sałatkę śledziową, rolady, pieczoną gęś, schab ze śliwkami.

- Wow! To prawdziwa uczta. Ale wyjaśnij mi, czym jest moczka i placek japoński?

- Moczka to śląska potrawa wigilijna. Robiły ją moja prababcia, babcia i mama. Robię i ja. Składa się z ugotowanego suszu - jabłka, gruszki, śliwki, który kroi się potem w kostkę, drobniutko pokrojonych migdałów, pokrojonych orzechów dużej ilości rodzynek. To wszystko miesza się i zagotowuje w wodzie. Zagęszcza się piernikiem, wcześniej namoczonym w wodzie. Po dodaniu piernika też się całość zagotowuje. Na koniec dodaje się odrobinę piwa. Deser podaje się na zimno. Jest delikatnie słodki. Dla mnie wyśmienity. Natomiast placek japoński to rodzaj makowca z dużą ilością bakalii i jabłek i polewą czekoladową.

- Kogo jeszcze nie zapytałam? – Magda rozejrzała się wokół – Daria. Próbujesz się schować?

- Co? Nie! Absolutnie nie. Święta zarówno w moim domu rodzinnym, jak i te na obczyźnie zawsze pachną czerwonym barszczem z uszkami i karpiem, na które czekam cały rok z wielką niecierpliwością. Nie może zabraknąć pierogów, sałatki jarzynowej i śledziowej oraz pysznych ciast. W pierwszy dzień świąt na śniadaniu nie może zabraknąć białej kiełbasy, do której idealne są buraczki z chrzanem. Na samą myśl już cieknie mi ślinka. W tym roku oczywiście tradycyjnie już zrobimy z córeczką pierniczki. Do tego planuję również paszteciki, ciasto marchewkowe i tartę z musem czekoladowym. Zapewne coś jeszcze wymyślę, a pozostałe potrawy przygotuje teściowa.

- No i jeszcze Agnieszka Kotuńska. Zamknij już tę lodówkę, musisz sama coś ugotować, żeby było do zjedzenie – zaśmiała się Magda. Opowiadaj teraz o potrawach wigilijnych.

- Słyuchając opowiadań dziewczyn, zrobiłam się głodna – odparła Aga, chcąc się usprawiedliwić – U mnie to były przede wszystkim pierogi. A żeby było zabawnie, każdy u mnie w domu lubi inne. Oczywiście tradycyjnie robię pierogi z kapustą i grzybami. U mojego taty w domu była taka tradycja, że babcia chowała pieniążek w pierogu i osoba, która podczas jedzenia natrafiła na monetę, miała żyć w szczęściu i dostatku. Jakimś fartem, akurat to dziadek zawsze trafiał na takiego pieroga. My tego nie robimy w obawie, że po prostu ktoś z nas mógłby złamać sobie ząb. Oczywiście muszą być ruskie, ponieważ mój syn je uwielbia. Ja natomiast robię również pierogi z kaszą gryczaną i serem, są przepyszne! A dla mojej córci lepię z jagodami i takim o to sposobem wszyscy są szczęśliwi. Praktycznie szykuję wszystkie dwanaście potraw, jak nakazuje tradycja, ale większości sama nie jem, ponieważ ich nie lubię. Jest karp, ryba po grecku, kutia, barszcz czerwony. Nie robię uszek, dlaczego? Nie mam pojęcia, ale nigdy ich nie robiłam, ale szykuję różnego rodzaju sałatki, gołąbki, mięso na pierwszy i drugi dzień świąt i oczywiście ciasta: sernik, makowiec, piernik i ciasteczka pierniczki, i jak ja to mówię: bez orzechowca nie ma świąt.

To teraz zostawię was w kuchni. Możecie ugotować coś z tych potraw, o których mówiłyście. Przyznam, że mam ochotę spróbować waszych potraw. No i żebyście nie myślały, że tu pracujecie, to oczywiście dostaniecie pomoc. – Magda wskazała na drzwi i w tym momencie w kuchni pojawiło się kilka osób w strojach kucharskich. – Ja muszę zajrzeć do salonu, gdzie za kilka godzin spotkamy się na kolacji.


Ciąg dalszy nastąpi... Czytelniku zajrzyj tutaj jutro :)  

 

czwartek, 22 grudnia 2022

Wigilia w Hotelu Marzenie. [zapowiedź]

 

Wigilia w Hotelu Marzenie.



”Jest taki dzień, bardzo ciepły, choć grudniowy...”

Dzień, w którym nerwówka miesza się z wyczekiwaniem. Gdy aromaty świąt przeplatają się z kolędą, a dzieci niecierpliwie pytają, kiedy w końcu pojawi się Mikołaj i zostawi prezenty pod choinką błyszczącą pięknymi światełkami.

Dzień, w którym każda potrawa jest wyjątkowa, bo dzielona z najbliższymi. Wigilia w każdym domu jest wyjątkową chwilą. W tym roku, w Hotelu Marzenie pojawi się sześć  polskich pisarek, które opowiedzą o tradycjach, choince i rodzinnej atmosferze. 



Zapraszam Was do Hotelu Marzenie w dniach 24.12; 25.12; 26.12.2022 r.


piątek, 9 grudnia 2022

Mira Białkowska – „Odmrożona nadzieja”

 


Autor: Mira Białkowska

Tytuł: „Odmrożona nadzieja”

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

Rok wydania: 2022

Liczba stron: 275

To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Autorki. Miałam przyjemność przeczytać kilka powieści Miry Białkowskiej i powiem ci, że za każdym razem ich treść bardzo przypadła mi do gustu. Dlatego też, kiedy Autorka poprosiła mnie o patronat, nie zastanawiałam się ani chwili. Wiedziałam, że na pewno dostanę ciekawą historię. Czy tak było? Czy powieść mnie zachwyciła? O tym przekonasz się za chwilę.

Może na początek troszkę fabuły, takie małe wprowadzenie w tematykę powieści. Główna bohaterka – Cecylia jest nauczycielką w małej szkole, ale też kobietą, którą los nie oszczędzał. O swoim życiu i zmaganiach osobistych napisała książkę. Dzięki niej trafiła też na Poznańskie Targi Książki, gdzie miała możliwość spotkać się z czytelnikami i opowiedzieć im, o tym co przeszła. Tam też przypadkowo poznaje jego – Iwo. Dwa światy, dwie różne ścieżki krzyżują się ze sobą. Oboje poranieni i skrzywdzeni przez los. Czy mają szansę jeszcze się spotkać? Czy los pisze dla nich jakiś wspólny scenariusz? O tym musisz przekonać się sama. Po prostu sięgnij i przeczytaj, bo ode mnie nic więcej się nie dowiesz.

„Odmrożona nadzieja” to powieść, która wciąga od pierwszej strony, fabuła nie pozwala oderwać się od lektury, aż nagle czytasz ostatnią stronę. Zdecydowanie zbyt szybko się skończyła. To duża zasługa autorki, która jest wnikliwym obserwatorem, a jednocześnie nie koloryzuje rzeczywistości. Ukazuje ją taką, jaka jest. W swej powieści porusza ważne aspekty życia, zmusza do refleksji, wywołuje śmiech, ale również i smutek. W książce były momenty, które wywołały mój szczery śmiech, ale też i takie, w których chciałam usiąść i porozmawiać z bohaterką, tak po prostu być z nią w jej chwilach zwątpienia. Miałam ochotę pomóc wyjść jej z kokonu, którym troszkę się otoczyła. Z drugiej strony, wcale się jej nie dziwię, że podchodziła do życia ostrożnie po tym, co przeszła. Nie była pewna, czy może się cieszyć życiem, czy trudy tego, przez co przeszła, nie wrócą. W takich chwilach człowiek często traci nadzieję, jego życie dominuje strach. Cecylii nie jest łatwo uwierzyć w ludzi, niektórzy zbyt mocno ją zawiedli. Strach i obawa jest częstym towarzyszem. Czy Cecylia odmrozi nadzieję? Czy da sobie szansę na dalsze, spokojne życie? Na szczęście? Jaką rolę odegra w jej życiu Iwo?

Również bohaterowie zostali wspaniale wykreowani, przez co, stali mi się bliżsi. Szczególnie polubiłam Cecylię, bardzo dobrze rozumiałam. Wiem, przez co musiała przejść i jak trudno było jej powrócić. Lęk nie pozwala żyć normalnie, zawsze zostawia po sobie jakieś okruchy w świadomości. Dobrze jeśli umiemy nad nimi zapanować... Bardzo trafne są też słowa, które padły w powieści, warto o nich pamiętać: 

„Życie jest krótkie i nieprzewidywalne. Należy z niego korzystać, jeśli jest to możliwe. Nie zamrażać się na uczucia i nie zamrażać swoich nadziei, tylko je pielęgnować, bo ma pani dopiero trzydzieści pięć lat”.

Podsumowując, z całego serca polecam ci tę powieść. Koniecznie po nią sięgnij, na pewno nie będziesz żałować czasu, jaki jej poświęcisz. 


Za możliwość przeczytania, objęcia patronatem i zrecenzowania dziękuję Autorce oraz Wydawnictwu




niedziela, 30 października 2022

Sabat w Hotelu Marzenie



Dawno, dawno temu, gdy świat pogrążony był w mroku, wiedźmy znajdywały niewinne duszyczki, żeby warzyć strawę, przy blasku krwawego księżyca, która da im wieczną młodość… Tego roku zdecydowały, że choć jeden dzień w roku nie będą musiały się ukrywać, pora wyciągnąć ze starej szafy swoją miotłę i udać się do Hotelu Marzenie, gdzie swoje schronienie znalazła jedna z ważniejszych wiedźmowych sióstr – Melissanna.

Tego dnia drzwi hotelu były zamknięte dla wszystkich gości. Zresztą nocowanie w Halloween poza własnym domem niosło niebezpieczeństwo dla zwykłego śmiertelnika.

Wielki hotelowy salon niczym nie przypominał tej okazałej sali balowej, w jaką zmieniał się każdego karnawału. Teraz ściany pokryte były grubymi pajęczynami, które zwisały zewsząd, jakby chciały otulić każdego nieproszonego gościa. Przy ogniu w kominku wygrzewały się czarne koty, uważnie obserwując wiedźmy, które pojawiały się w pomieszczeniu. Świece nie dawały tyle światła, żeby dojrzeć dokładnie ich oblicza, ale i tak co jakiś czas kocury jeżyły swoją sierść, widząc paskudne oblicze czarownic.

- Moje drogie! – Melissanna próbowała uciszyć gwar czarownic, jaki wypełnił sabatową salę – Zanim wzejdzie księżyc i zaczniemy ucztę, trzeba wszystko przygotować. Wiecie, co macie robić, prawda? – Przyglądała się siostrom czarownicom.

Jej długa czerwona suknia z głębokim dekoltem, do tego szpilki, w których omal się nie połamała, robiły wrażenie. W dłoni trzymała różdżkę zaklęć i postrachów, z której już dawno nie miała okazji skorzystać. Jej ramiona otulała długa, czarna jak noc, peleryna. Jakby chciała być w niej mniej widoczna, gdy czarodziejska maszyna, czyli miotła wzniesie ją w górę, w obłoki. Długie pazury błyszczały krwistą czerwienią, a czarne jak smoła włosy opadały na ramiona.

Zatrzymała swój wzrok na czarownicy Byśce. Jej oczy natychmiast zrobiły się czarne i siłą powstrzymała się, żeby nie użyć swojej różdżki.

Byśka wyglądała jak zwykły śmiertelnik. Czarne jeansy otulały jej zgrabne nogi, do tego czerwona koronkowa prześwitująca bluzka z dużym dekoltem, pod nią biustonosz w kolorze skóry i szary kardigan do bioder. A na nogach zwykłe adidasy.

- Byśka! – ryknęła wściekła – Nie doczytałaś na zaproszeniu, że stroje są obowiązkowe?

- Tak mi wygodnie. – Wzruszyła ramionami.

- Ty weź, skorzystaj z moich szaf. Tylko się w nich nie zgub i nie walcz z sukniami, czasami są wredne, ale ubierz się do diabła, jakoś normalnie, zanim pojawi się Matka!

- E tam. – Byśka machnęła ręką i ponownie wzruszyła ramionami. Jakby było jej wszystko jedno.

- Jesteś pewna? – Zapytała zaskoczona jej decyzją Drusilla.

- A co mi zrobi?

Drusilla odsunęła się od czarownicy kilka kroków.

- W każdym razie nie stój blisko mnie, dobrze?

Odeszła w stronę wielkiego kotła. Dumna, wysoka i szczupła jak szpila. Jej twarz biała jak kreda, wydawała się jeszcze bielsza, zielone oczy mocno podkreślone czarną kredką, były przenikliwe i wszystkowidzące, a długi i szpiczasty nos potrafił wyczuć niebezpieczeństwo. Czerwone usta wyglądały, jakby przed momentem raczyła się lampką świeżej krwi, a czarne proste i długie sięgające kształtnych pośladków włosy układały się niczym jedwab przy każdym jej ruchu, a wplecione we włosy diamenty połyskiwały na wszystkie strony. Długa przewiewna czerwona suknia i zarzucona na ramiona czarna peleryna z kapturem ciągnęły się krok w krok za czarownicą. Tuż przy nogach obutych w czerwone długie, sięgające kolan i wiązane czarnym sznurowadłem kozaczków, pomykała wierna miotła potrzebna do podróży.

Czas było przygotować strawę, która zadowoli wszystkich i nie wzbudzi zbyt wielu kłótni, bo jak już Melissanna wielokrotnie się przekonała, najtrudniej było zadowolić kulinarne gusta jej wszystkich gości. Przygotowała kilka wielkich garów, z których już buchały aromatyczne zapachy. Wszystkie czarownice uwijały się jak w ukropie, żeby zdążyć na czas.

Czarownica Rozalia ubrana w czarną suknię z koronki, dopasowaną do szczupłej sylwetki z rozkloszowanym dołem, przechadzała się, zaglądając w każdy kąt i mrucząc pod nosem. Jej długie blond włosy, pozaplatane w finezyjny warkocz naokoło głowy, uzupełnione były czarnymi różyczkami, które idealnie pasowały do klimatu imprezy. Kolczyki w kształcie pająków wyglądały niemal jak żywe i gdy dłużej się w nie wpatrywać, można było odnieść wrażenie, że poruszają nogami, lekko łaskocząc Rozalię po policzku. Tylko różowe paznokcie w kolorze wściekłej fuksji i takiego samego odcienia szminka łamały ten mroczny obraz wściekłej czarownicy, która starała się rzucać czary w mroczne zakamarki hotelu.

- Co robisz? – zapytała Evanora.

- U nas na Śląsku są Beboki. – Na twarzy Rozalii pojawił się figlarny uśmiech. - Czyli coś takiego po prostu czym się straszy dzieci, żeby nie odchodziły za daleko od domu, albo nie wchodziły do pomieszczeń, dla nich niebezpiecznych. Mnie wystarczyło powiedzieć, że na strychu siedzi bebok i już przechodziła mi ciekawość, co tam jest. A niech jeszcze coś gdzieś trzasnęło przy straszeniu bebokiem to nawet na piętro nie wchodziłam. No więc niech też Beboki zamieszkają w hotelu Melissanny.

- Aha! – Evanora odsunęła się trochę. – Chyba powinnam uprzedzić gospodynię, że musi zakupić duży zapas melisy.

- Moim zdaniem, to jedyny mocny trunek, który ona popija – szepnęła Rozalia. – Inaczej powinna już dawno pozabijać tych swoich gości.

- Ech. Ja jednak jej podsunę laleczki woodoo. To bezpieczniejsze i żaden śmiertelnik nie podskoczy. Spróbuj! - wyjęła spod seksownego rozcięcia w czarnej dopasowanej długiej sukni, ulepioną z wosku laleczkę. Z tiulowych rękawów wyjęła kilka szpileczek. Na jej twarzy otulonej burzą rudych loków gościł diabelski uśmiech, który starała się ukryć pod czarnym szerokim rondem kapelusza, przyozdobionego tiulową wstążką.

Rozalia wolała rzucać swoje bebokowe czary, niż korzystać z czarnej magii Evanory. Ta zaśmiała się rozbawiona i odeszła tupiąc czarnymi pantofelkami z tiulową kokardką.

Edwina wraz z Drusillą starały się zrobić najsmaczniejszy tort, choć nie mogły dojść w tej mierze do porozumienia. W końcu coś, co powoli wyłaniało się spod ich dłoni, wcale nie przypominało tortu. Tak samo, jak Edwina nie przypominała starej wiedźmy. Wręcz, jej czarny lateksowy gorset, który podkreślał talię i tiulowa czerwona spódnica, ledwo sięgająca kolan, mogły świadczyć, że wybiera się na zupełnie inną imprezę. Tylko nogi miała otulone rajstopami do złudzenia przypominającymi pajęczą sieć, a na nogach wysokie szpilki, w których wzrostem dorównywała Drusilli.

Ponieważ nie mogły się dogadać co do kształtu, ani smaku tortu, zrobiły zlepek z tego, co obie wymyśliły. Edwina wyczarowała deser w kształcie szklanej kuli, z mnóstwem bitej śmietany i białej czekolady w środku z soczystym sosem malinowym, ozdobionym owocami i strzelającą, lukrecjową posypką. Natomiast połowa Drussilli przypominała dynię o smaku obrzydliwie słodkiego marcepana w kolorze pomarańczowym, okrytego białą i czarną pajęczyną. Spod tortu wypełzały czekoladowe pająki i wszelakie robale. Natomiast czekoladową słodycz dopełniała ostra papryczka dla podniesienia smaku.

- Wyszło super. – Oceniła zadowolona Edwina. – Lecę teraz przygotować dynię.

- A ja muszę jakieś zaklęcia wymyślić… – westchnęła Drusilla.

O napoje i drinki miały zadbać Byśka i Anawella, ale za nic nie mogły dojść do porozumienia.

Byśka upierała się przy jogurtowym koktajlu z owocami leśnymi, uznając wszystkie wyskokowe napoje za niepotrzebne, więc Anawella nie miała zamiaru z nią mieszać w garze. No w końcu należało poprawić gościom humory, a beztłuszczowy jogurt, który Byśka serwowała po swoim długim i bolesnym odchudzaniu, wszystkim gościom, nie należał do jej ulubionych. Co prawda z podziwem spoglądała na czarownicę, która bez żadnych czarów zrzuciła ponad czterdzieści kilogramów i wyglądała jak niezła szprycha, nawet w tych zwykłych jeansach i adidasach…

Sama zazdrościła jej naturalnej urody, czego nie można było powiedzieć o niej. Niestety haczykowaty nos usiany brodawkami i mocno wysunięty podbródek, mógł się podobać tylko bardzo śmiesznemu facetowi, albo takiemu, który miał niezłe poczucie humoru. Zwłaszcza że jej zmierzwione, czarne jak smoła włosy za nic nie dało się upchnąć pod szpiczastym kapeluszem, a mimo wszystko dodawały jej troszkę uroku.

Anawella wzięła z kredensu wazę, którą wypełniła lodem z lodowca, następnie dolała nieco wineczka. Może i jej ręka zadrżała, bo jakoś tak szybko cała flaszka była opróżniona. Potem jeszcze tonic, i trochę kwasidełka – cytrynki i limonki. Wszystko zamieszała długim szponem wymalowanym na czerwono, po czym oblizała pazur i zadowolona postawiła gotowy napój na stół.

Lekko spóźniona przyleciała Marianna, niezbyt zgrabna, ale bez problemu wciąż mieściła się na wygodnej miotle i z niej nie spadała. Na nogach wygodne, czarne buty sportowe. Oczywiście wiązane, żeby jej nie spadły z nóg w czasie lotu. Jej suknia w szarą w kratę, do kolan z szerokim dołem odróżniała się od innych wiedźmowych stylizacji. A do tego zielone rajstopy, jakby przez moment pomyliła święto Patryka. Włosy rozczochrane po długim locie we wszystkich kierunkach świata, próbowała upchnąć pod kapeluszem z dużym rondlem.

Zadbała też o makijaż, jednak gdy przechodziła obok lustra i rzuciła okiem na swoje odbicie, aż wykrzyknęła z przerażenia.

- O, diabli nadali! Co za wiedźma! – spojrzała na swoje oczy wymalowane dość mocno, ale najwyraźniej podróż zrobiła swoje, tusz zlał się z pudrem i różowymi ustami.

Od razu zabrała się do pracy. Wiedząc, że musi pomagać Byśce, która znała się tak samo na gotowaniu, jak na robieniu drinków, nie żałowała żadnego z produktów. Mieszała energicznie: pęczek ziół, kawał boczku, kapustę posiekaną. Do smaku dodała trochę liści pozbieranych z pól. Gdzieś spod swetra wyciągnęła jakieś skrzydełko żabie. A na koniec, gdy nikt nie patrzył, dolała trochę winka do smaku. Tylko bransoletki na jej nadgarstku pobrzękiwały wesoło.

- Widziałaś ten tort? – zapytała Byśkę, gdy ta zainteresowała się, co w garze bulgoce.
Wiedźma odwróciła się, żeby ocenić dzieło Edwiny i Drusilli, a w tym momencie sprytna Marianna dolała do jogurtowego koktajlu kilka łyczków mocnego trunku. Zamieszała i pobiegła zadowolona szykować dyniowe dekoracje.
- Za nic nie spróbuję tego świństwa! – szepnęła Verna, która za wszelką cenę chciała ukryć się jak najdalej przed pająkami czyhającymi w każdym kącie. Jej ciemnoniebieska sukienka pobłyskiwała w blasku świec, gdy starała się umknąć przed zbyt natrętnym stawonogiem, który najwidoczniej chciał być ozdobą na jej kreacji.

Deliczka – wiedźma, która potrafiła zrobić awanturę z niczego, dorwała się do sprzętu grającego. Uznała, że to ona będzie najlepszym didżejem tego wieczoru. Jej powłóczysta spódnica z licznymi łatami, skrywała wiele tajemnic. Tak samo, jak czarna bluzka w kwiaty i kubrak narzucony na ramiona. Wszędzie miała niezliczone kieszenie, z których wyciągała kolejne płyty. Ułożyła je według kolejności, w jakiej chciała posłuchać, potańczyć i pośpiewać. Czy miała słuch to kwestia gustu, czasami wystarczyła szklaneczka mocnego trunku, żeby przestawała fałszować bezlitośnie, a gdy reszta wiedźm też wypiła, już nikt nie zwracał uwagi na wroni śpiew. Włosy nastroszone, jakby piorun strzelił w szczypiorek, a efekt potęgują loki, które nieujarzmione podskakują wraz z miotłą czarownicy, gdy tylko rozległy się pierwsze dźwięki jej ulubionego disco polo. Makijaż odstraszający z dużą ilością jaskrawych kolorów, które niekoniecznie zawsze udało ułożyć się idealnie po każdej stronie twarzy.

Marianna, choć lekko spóźniona nie zamierzała odpoczywać. Zostawiła Byskę z wielką warzechą przy garze i natychmiast popędziła do Edwiny, żeby przygotować dekoracje z dyni. Pod jej sprawnymi dłońmi, w jednej chwili powstał lampion, żeby wieczorem na Sabacie było tajemniczo. Ścigała się w tym dziele z Edwiną, która też tworzyła upiorne lampiony. Wycinały nożykiem różne wzory, aż miło było patrzeć na ich pracę i śmiech, który płynął z ich strony.

- Z wnętrzności ugotuję pyszny kompocik z dodatkiem goździków i innych tajnych ziół z mojej spiżarni. – Marianna szybko posprzątała to, co zostało z lampionów. – Może jeszcze dodam kropelkę syropu. – śmiała się rozbawiona swoim żartem.

- A ja nasmażę pysznych placków. – Edwina nie zamierzała być gorsza – bez twoich syropków. – Dobrze wiedziała, że Marianna skrywa pod kiecką jeszcze kilka flaszek trunku, które dolewała co rusz do różnych potraw.
Kiki Wredota, jak świadczy jej nazwisko zawsze, ale to zawsze nie zgadzała się z innymi w żadnej kwestii. Nigdy też nie dbała przesadnie o swój wygląd, bo i tak z charakteru, jak i wyglądu była wredną czarownicą. Żaden kapelusz nie był w stanie ukryć nieładu, który miała na głowie. Długa, ciemna szata, poszarpana przypomina fasonem coś pomiędzy szlafrokiem z czasów średniowiecza, a fartuchem przekazywanym od kilku pokoleń i najgustowniejszym płaszczem, który zakrywał ciasne czarne buty ze szpiczastymi noskami, najdobitniej świadczyły o tym, kim była. Gdy tylko usłyszała muzykę płynącą spod dyrygującej różdżki Deliczki, dopadła do siostry, wpychając jej w dłonie nieco mroczniejszą muzykę. Wszak żadna szanująca się wiedźma nie może słuchać „Majteczki w kropeczki”!
Musiała postawić na swoim i choć Deliczka była gotowa zrobić awanturę i gusta i guściki, postanowiła jednak skorzystać z napoju, który obu czarownicom serwowała Marianna.
Tymczasem gospodyni Melissanna przechadzała się po urokliwej sali, która z każdą chwilą wypełniała się aromatami potraw i blaskiem dyniowych lampionów. Tuż za nią toczył się olbrzymi gar, który popędzała jej miotła, żeby stanął we właściwym miejscu. Była w nim strawa, którą zamierzała poczęstować wszystkich, albo raczej, która miała być obowiązkowa dla wszystkich czarownic. Już zacierała rączki zadowolona, bo w garze pływało, żabie udko, oczy nietoperza, i kiszone ogórki.
Tuż za nią pokazała się Antonina, zwana przez wszystkich Tośką. Niosła pełno półmisków z przysmakami. Najpewniej każdy zastanawiał się, ile ta wiedźma ma rąk, skoro wszystko zdołała unieść.
I już po chwili na wielki stole stanęły serowe miotły, owinięte zielonym szczypiorkiem; Czary mary jad ze żmii, proch pająka, włos goryli, Żabie oczy, skrzydło muchy, Gęsi kuper, skrzydło sroki, Trzy pazury zdechłej kwoki, ogon myszy, głowa kaczki i połowa tej, no wiesz przyprawy z paczki. Podlała winem i krwią z gęsi, by się nikt nam nie przekręcił.
Wszyscy oczy przecierali, gdzie Tośka to wszystko zmieściła. Przecież ubrana była w czarną obcisłą sukienkę, z lekko rozkloszowanym i postrzępionym dołem. Była na tyle kusa, że widać było koronkę jej ulubionych pończoch. Buty oczywiście na szpilce, takiej niebotycznie wysokiej. Do kompletu założyła kapelusz z woalką. Jedyne co ją wyróżnia to pomarańczowa chusta, zarzucona na ramiona. A brązowe oczy są pomalowane bardzo mocno, malinowe usta świecą się z daleka, a od policzka aż do kącika oka ciągnie się piękna pajęczyna. Ni jakim sposobem więcej rąk niż dwie nie miała, więc czarów musiała użyć, żeby wszystkie potrawy za jednym zamachem na stole ustawić.

Melissanna zamieszała jeszcze w wazie ze swoim czarodziejskim napojem z prądem. Sok pomarańczowy i żurawinowy, mnóstwo lodu i trochę czegoś mocniejszego.

- Czyli jesteśmy gotowe? – zapytała w nadziei, że każda z sióstr wywiązała się z zadania. Ogarnęła wzrokiem zastawiony stół, dekoracje, nakazała przyciszyć brzęczącą muzykę i wtedy usłyszały skrzypiące drzwi, które same się otworzyły, gdy za nimi stanęła Matka wiedźm. 
Violande weszła dumnym krokiem, spoglądając na swoje wierne córki – wiedźmy, które od lat jej towarzyszyły w wędrówce przez świat. Nie znosiła czerni, choć wiedziała, że właśnie taki kolor od wieków był przypisywany im – wiedźmom. Od zawsze kochała wszelkie odcienie kobaltu, więc i teraz jej ciemnokobaltowa suknia pobłyskiwała, dodając jej uroku. Była jedną z niewielu wiedźm, które były blondynkami. Tak łatwo było się ukryć w normalnym świecie pod płaszczykiem głupiej blondynki, tymczasem nikt nie spodziewał się, że jej czary i uroki są znacznie skuteczniejsze niż czarna magia. Dopiero niedawno udało jej się przekonać, że powinny wyjść z cienia, bo świat potrzebuje ich pomocy. Nikt nie miał wątpliwości w jej słowa.
Violande spojrzała na wiedźmy, które zgromadziły się na zwołanym przez nią sabacie. Zatrzymała wzrok na Byśce. Nie zamierzała nic mówić, ani o nic prosić. Wszak już Melissanna próbowała przekonać niepokorną czarownicę do zmiany stroju. Violande machnęła różdżką i natychmiast wszystkie pająki z każdego kąta dopadły Byśkę pokrywając ją całą. Czarownica próbowała je zepchnąć, odrzucić, ale było ich zbyt dużo. Po chwili wrzeszcząc, wiła się po podłodze jak poparzona.
Melissanna i Drusilla odskoczyły, kryjąc się za innymi siostrami.
-Wiedźma! – syknęła Drusilla – Wiedziałam, że to zrobi.
- Pająki… brrrrr – Otrząsnęła się Melissanna – Po takim czymś nie zasnęłabym bez wiadra melisy.
Po kilkunastu sekundach pająki rozpierzchły się do swoich kątów, a Byśka stała w sukni utkanej z pajęczyn. W jej włosach siedziało jeszcze kilka pająków, które utrzymywały nową fryzurę.
- Wiedźma! – syknęła Byśka w stronę Violande, a ta zaśmiała się szczerze z komplementu, który usłyszała.
- Chodźcie tu, zanim skosztujemy tych potraw, trzeba zadbać, żeby świat był lepszy. – Violande jednym ruchem sprawiła, że czara do rzucania uroków znalazła się blisko. – Kto zacznie?
 - Ja. – Evanora była gotowa. Nachyliła się nad czarą, wrzucając garść suszonych ziół – Na wszystkich tych, co sięgają po nielegalne pliki naszych pisarzy - Żeby ci oczy bielmem zaszły, a w uszach żaby się zalęgły.
 - Żebyś analfabetą do końca życia pozostał - dodała Anawella – A może żeby pluł żabami? – zastanawiała się, która klątwa jest lepsza. 
- I klątwę nieposłusznych trzeba dodać – wrzuciła Wredota – Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że język na supełki ci się poplącze.
- Ja bym dodała coś na tych, co zbyt szybko piszą, albo same gnioty wydają – Drusilla uśmiechnęła się z przekąsem – Niech ich pióro odleci na małą chwilę, a tym co piszą zbyt mało, niech tyłek przyrośnie do krzesła, a palce nie przestają stukać po klawiaturze.
- Przydałoby się jeszcze na wydawców rzucić urok, żeby szybciej niektóre książki wydawali. – podsunęła myśl Anawella.
- Na szybkość mamy odpowiednie strawy, nie potrzeba uroków. – powstrzymała ją Violande – Wystarczy jogurtowa breja Byśki i syrop na kaca z kwaśnych ogórków od Melissanny. – W jej oczach można było dostrzec wesołe ogniki, które błyszczały radością.
- Ja bym chciała, żeby moja siostra była silną kobietą – dodała Verna – Nie ma w życiu lekko.
- Moje drogie. – Głos Violande natychmiast uciszył inne czarownice. – Czara uroków będzie tu stała całą noc, więc w każdej chwili możecie dorzucić swoje czary, zarówno te dobre, jak i złe. Pamiętajcie tylko, że uroki można rzucać na złych ludzi, żeby dać im nauczkę. Nigdy nie wolno krzywdzić dobrego człowieka.
- A masz dla nas eliksir młodości? – wyrwała się z pytaniem Byśka i natychmiast zapiszczała przerażona, gdy spod jej nowej kreacji uciekło jeszcze kilka pająków. – To ja może jogurtu się napiję? – podeszła do stołu sięgając po swój zmieszany napój.
- Powinnam dolać tam soku z ogórków? – szepnęła Marianna do Anawelli.
- Może skosztuje coś z moich dań – Tośka nie przestawała przyglądać się Byśce, która przy każdym ruchu popiskiwała widząc kolejnego pająka.
- Bawmy się! – zdecydowała Violande. – Ta noc jest dla nas, drogie wiedźmy!
A później zapraszam was na wielki seans filmowy. Dziś serwujemy tylko horrory. 

KONIEC!     


           
W Sabacie udział wzięli:
Melissanna – Magdalena Hupało
Anawella – Anna Śmieszna

Marianna – Martyna Bąk

Byśka – Agnieszka Szwenk

Tośka – Bożena Meja

Evanora – Ewa Szczęsna

Drusilla – Dorota Staniszewska

Wredota – Anna Gardias

Edwina – Edyta Synyszyn

Deliczka – Andżelika Jaczyńska

Rozalia – Róża Bula

Verna – Wioleta Witt

Oraz: redaktorka tekstu Violande – Jolanta Bartoś 



 








środa, 26 października 2022

Sabat w Hotelu Marzenie.

 


Dawno, dawno temu, gdy świat pogrążony był w mroku, wiedźmy znajdywały niewinne duszyczki, żeby warzyć strawę, przy blasku krwawego księżyca, która da im wieczną młodość...

Tym razem wiedźmy spotkały się w Hotelu Marzenie, gdzie odbywa się pierwszy wielki sabat. Co tym razem znajdzie się w czarodziejskim kotle i jak rozpoznać czarownicę – przeczytacie już za tydzień 31 października na moim blogu.


piątek, 14 października 2022

Dzień Nauczyciela w Hotelu Marzenie

 CZĘŚĆ II

Pokój nauczycielski nie wyglądał tak, jak myślały. Był stylowym salonem z wygodnymi fotelami i stołem zastawionym pysznymi ciastami i deserami, a w filiżankach już czekała gorąca aromatyczna kawa.

- Siadajcie, częstujcie się, czym dusza zapragnie – zachęcała gospodyni – I możecie być spokojne, to są puste kalorie, więc po nich się nie tyje. Co zresztą po mnie widać. – Magdę zawsze bawił ten żart, bo uwielbiała słodycze i ciężko było sobie czegokolwiek odmówić, mimo nadwagi, której starała się nie zauważać. 

Panie usiadły w fotelach, rozkoszując się kawą i słodkościami, które tak zachwalała gospodyni.

- Patrząc na to wszystko, co dzieje się teraz w edukacji, to za żadne skarby nie chciałabym wrócić teraz do szkoły. Wolę powspominać moje czasy szkolne. – Magda odłożyła na stolik filiżankę z kawą – A jak to jest z wami? Chciałybyście znowu chodzić do szkoły?

- Nigdy w życiu! – Wyrwała się Magda Jarząbek – Mam siostrę, która aktualnie kończy liceum i widzę po tym, co opowiada, że system edukacji mocno się zmienił na niekorzyść. Uwielbiam się uczyć, ale nie lubię mieć narzucanego toku myślenia, jaki mam mieć, drogi, którą mam podążać, a tego właśnie uczy szkoła (w moim mniemaniu). Niemniej nie wykluczam kiedyś w przyszłości kolejnych studiów – o ile znajdę na to czas. Póki co uczestniczę w kursach i szkoleniach, na których są poruszane zagadnienia, które mnie interesują i taka forma bardzo mnie zadowala.

- Aniu? A ty? – Gospodyni spojrzała na kobietę, która siedziała najbliżej.

- Za żadne skarby! Dlatego tak istotne jest dla mnie wszystko, co dzieje się w szkołach moich dzieci. Kontroluję i pilnuję. Stosuję zasadę ograniczonego zaufania, bo pandemia odsłoniła przede mną prawdziwe oblicze szkoły, którą skończyła moja córka, a do której uczęszczali chłopcy. Oczywiście przeniosłam synów do innej placówki. Napiszę kiedyś książkę o szkole, to będzie moja odpowiedź na to pytanie.

- Myślę, że to trudne pytanie. – westchnęła Marta – Szkoła bardzo się zmieniła przez ostatnie dwadzieścia kilka lat. Na pewno nie jest taka, jaką zapamiętałam ze swojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Czekałyby mnie zupełnie inne realia. Czy lepsze? Tego nie wiem.

- Lubię szkołę dla dorosłych – Zuzanna zamyśliła się na moment. – Ta idea bardzo mi odpowiada. Zastanawiałam się nawet, nad jakimiś studiami, ale nie mam teraz czasu na edukację. Poza tym żyjemy w kraju pełnym bezrobotnych magistrów, bo nauka bardzo straciła na prestiżu.

- Wiecie, szkoła to nie tylko nauczyciele i lekcje, ale też koleżanki i koledzy. – Gospodyni machnęła na obsługę, która zjawiła się z pysznym tortem, który natychmiast został pokrojony i podany gościom – Z wieloma osobami z podstawówki, czy ogólniaka niekiedy widuję się gdzieś w przelocie. Z niektórymi zamienię kilka słów, przystaniemy, pogadamy. Z innymi tylko cześć, cześć i to wszystko. Ale... zachowała się taka jedna przyjaźń z czasów szkolnych, która trwa do dzisiaj. Od podstawówki przyjaźnię się z Asią, jest dla mnie jak siostra. Zwierzamy się sobie do dziś – to ona zna moje najskrytsze sekrety, to z nią niejedno szaleństwo przeżyłyśmy. Do dzisiejszego dnia spotykamy się, dzwonimy do siebie, piszemy i zawsze możemy na sobie polegać.

- Masz rację – przyznała Anna – Tylko przez te twoje puste kalorie będę musiała zatrudnić jakiegoś trenera. A jeśli chodzi o przyjaźnie z tamtych czasów, to nieliczne, a jednak tak. I to jest cudowne. Ostatnio, przed spotkaniem w nowodworskiej bibliotece, natknęłam się na kolegę z podstawówki. Zaczęliśmy rozmawiać tak, jakbyśmy nie widzieli się zaledwie kilka tygodni – na luzie i bez spinania się. To było bardzo przyjemne. Potem tenże kolega udał się do wypożyczalni po jedną z moich książek. Zupełnie spontanicznie. Są jednak tacy, z którymi utrzymuję kontakt do dziś. I tu pozdrawiam Justynę Masic. Co prawda, Justyna nie kończyła studiów ze mną, ale z moją siostrą, jednak znajomość przetrwała.

- Ja powiem krótko – wtrąciła Zuzanna – Szkolne przyjaźnie! Oczywiście! Ściskam z tego miejsca dwie panie, Annę Wejman i Joannę Rucińską. Kocham Was. To moje kumpelki do teraz. I pozwólcie, że sięgnę po jeszcze jeden kawałek tego pysznego tortu, w życiu takiego nie jadłam!

- U mnie niestety nie. – westchnęła Magda Jarząbek – Ale jakoś nigdy o nie nie dbałam. Każdy poszedł w swoją stronę, każdy z nas ma swoje życie. Mam kontakt z kilkoma osobami, ale nie nazwałabym tego przyjaźnią. Co innego, jeśli chodzi o studenckie relacje – tutaj przyjaźnie zostały i nadal trwają.

- Marta, a jak to wygląda u ciebie? – zapytała gospodyni.

- Do dziś utrzymuję kontakt z kilkoma osobami, z którymi uczyłam się w szkole. Minęło już tyle czasu od momentu, kiedy razem uczyliśmy się do kartkówek, czy wspólnie odrabialiśmy prace domowe, a pomimo to przy każdym naszym spotkaniu mamy o czym rozmawiać.  I to jest piękne.

- Muszę powiedzieć, że cudownie jest was gościć w moim hotelu. Tu wszystko jest do waszej dyspozycji, więc możecie być pewne, że spełniam marzenia. Mam nadzieję, że miałyście niespodziankę i miło było powspominać czasy szkolne... Oczywiście zapraszam was w przyszłości do ponownych odwiedzin. Będzie mi bardzo miło znowu was ugościć, a przy okazji też przepytać.


czwartek, 13 października 2022

Dzień Nauczyciela w Hotelu Marzenie

 

Część I


- Hotel Marzenie. Naprawdę istnieje. – Cztery kobiety zatrzymały się przed budynkiem, który nie rzucał się w oczy. Drzwi były zamknięte, ale gdy poruszyły wielką kołatką, natychmiast lokaj otworzył wejście i znalazły się w wielkim holu.

- Boże, jak tu pięknie – westchnęła Anna Kasiuk rozglądając się po stylowo urządzonych wnętrzach. – A my całą drogę uważałyśmy, że coś takiego nie istnieje.

- Aż mi głupio teraz. – Zuzanna Arczyńska odstawiła swoją walizkę, z którą szarpała się niemal pół drogi, po tym, jak jedno z kółek odmówiło posłuszeństwa.

- Wskażę paniom ich pokoje. – Ukłonił się lokaj. – Za godzinę szefowa zaprasza do salonu na kawę. A panią poproszę o rozpakowanie walizki, zajmę się tym kółeczkiem. – Zwrócił się do Zuzanny.

- No normalnie marzenie... – westchnęła Marta Nowik – Naprawdę nie wiecie, kim jest właścicielka? – Spojrzała podejrzliwie na swoje koleżanki po piórze.

- Sądząc po tym... – Magdalena Jarząbek nie mogła wyjść z zachwytu – To chyba jakaś dobra wróżka.

- Tak, tak... Prędzej wiedźma, która chce nas omamić swoim dobrem, a potem rzuci na nas urok. – Anna Kasiuk wskazała na długi korytarz – Idziemy?

Godzina minęła szybciej, niż by chciały, ale miały chwilę, by odpocząć i zmienić ciuchy z tych podróżniczych na bardziej wieczorowe. Lokaj zaprowadził wszystkie panie do pokoju, w którym miała na nie czekać tajemnicza właścicielka hotelu. Trudno powiedzieć, czego się spodziewały, ale znalazły się w szkolnej klasie. Jakby nagle cofnęły się w czasie. Na głównej ścianie wisiała tablica, pod którą była kreda i gąbka. Wielkie okna, teraz zasłonięte roletami za dnia wpuszczały do klasy mnóstwo światła. A na gazetkach klasowych wisiały stare zdjęcia. 

- Nie wierzę – wykrzyknęła Zuzanna – To ja! – wskazała zdjęcie.

- A tu ja jestem – Magdalena szybko znalazła znajome twarze koleżanek z czasów szkolnych.

- Te ławki to dla nas? –Spojrzały na ustawione nietypowo w podkowę stoliki i krzesła, które po siedzeniu na nich przez osiem godzin dziennie bolał tyłek.

- Ja się czuję, jak w koszmarze – przyznała Marta, gdy rozległ się dzwonek szkolny.

Chwilę później do „klasy” weszła nauczycielka.

- Witam Was serdecznie. – Uśmiechnęła się, odkładając na biurko dziennik – Nazywam się Magdalena Hupało i dziś zaprosiłam Was do pokoju wspomnień. – Siadajcie – wskazała im miejsca przy ławkach – Chciałam, żebyście poczuły klimat lat szkolnych, bo dziś pogadamy właśnie o szkole.

- O matko! – odetchnęła z ulgą Marta – Już myślałam, że znalazłam się w jakimś horrorze.

- To może innym razem – Nauczycielka usiadła na swoje miejsce i natychmiast pojawiła się obsługa, która przyniosła gościom obiad i domowy kompot ze świeżych owoców.

- Zupełnie, jak na szkolnej stołówce – westchnęła Anna.

- Oj, niezupełnie – Magdalena już zdążyła spróbować dania, które dostały – To jest znacznie smaczniejsze.

- Kiedy chodziłam do szkoły, były dni, że ją uwielbiałam i biegłam do niej jak na skrzydłach. – Nauczycielka Magda zaczęła swoją opowieść – Ale były też dni, że nie chciało mi się iść i wtedy trzeba było pokombinować (ale może tym nie będę się chwalić). Chyba jak każdy miałam swoich ulubionych nauczycieli, takich, których się pamięta np. wychowawczynię w klasie 1-3, czy później np. w liceum moją polonistkę i historyka. W sumie większość nauczycieli lubiłam, a o tych mniej lubianych może nie wspomnę, bo czasem jakimś cudem tu trafią i jeszcze się dowiedzą. Jak to było z Wami, lubiłyście chodzić do szkoły?

- Jak cholera! – wyrwała się Magdalena Jarząbek i wszyscy wybuchli śmiechem – No, żeby być konkretną... Chyba traktowałam to jako obowiązek, nie przepadałam za lekcjami według klucza. Za to uwielbiałam wszystkie zajęcia dodatkowe, na których mogłam się wyżyć, zwłaszcza na zajęciach plastycznych (ta miłość została mi do dziś). Moją pierwszą nauczycielką w „zerówce” była Pani Ania – kochana kobieta, pełna ciepła i z super podejściem. Do tej pory miło ją wspominam. 

- Nie pamiętam, bym nie lubiła chodzić do szkoły. Jednak i tu pewnie okażę się złym przykładem, zdarzało mi się opuszczać lekcje. Jeśli coś wydało mi się ciekawszym zajęciem, po prostu do szkoły nie szłam. Wspominam swoje pierwsze wagary, kiedy to wybrałam się do biblioteki, wypożyczyłam sobie kilka książek i wróciłam do domu zupełnie nieświadoma obecności taty. Dostałam wtedy burę, bo na wagary to się nie wraca do domu z naręczem książek. Co zrobić, taką miałam wtedy potrzebę... Właściwie lubiłam swoich nauczycieli. Miałam to szczęście, że w swojej całej edukacji trafiłam na ludzi potrafiących przekazać wiedzę. Jednak jedną nauczycielkę pamiętam bardzo dobrze. To była matematyczka w szkole podstawowej. Mówiliśmy o niej Kosa... Każdy bał się matematyki i surowej nauczycielki. Czekając na Nią pod klasą, mieliśmy spuszczone głowy i nawet nie patrzyliśmy w Jej kierunku. Nie chciałabym, żeby moje dzieci bały się swoich nauczycieli. Jednak na koniec mojej edukacji w szkole podstawowej, kiedy stałam pośród innych koleżanek i kolegów nagradzanych za wyniki w nauce, to właśnie ta nauczycielka podeszła do mnie z ciepłym uśmiechem, jakiego nie dane nam było oglądać na co dzień i powiedziała: Kasiuk , warto było popracować. Teraz jestem pewna, że poradzisz sobie z matematyką bez problemów. Miała rację, pamiętam wszystko i wyrwana ze snu w środku nocy mogę recytować wzory, regułki i matematyczne prawidła.

- Ja bardzo lubiłam szkołę – Uśmiechnęła się Marta – Odkąd tylko pamiętam, do szkoły chodziłam bardzo chętnie. Lubiłam spędzać czas w towarzystwie koleżanek i kolegów z klasy. Moja pierwsza nauczycielka była dla swoich wychowanków, jak dobra mama. Ciepła, serdeczna, życzliwa i uśmiechnięta. Taką ją zapamiętałam. Jestem jej wdzięczna za moje wszystkie piękne wspomnienia związane z tym okresem.

- Zuzanna, a ty? – nauczycielka wyrwała do odpowiedzi ostatnią ze swoich rozmówczyń.

- A czy za odpowiedź będzie ocena? Bo nie wiem, jak bardzo koloryzować? – zastanawiała się Zuza. – No dobrze – westchnęła, wywołując uśmiech na twarzach koleżanek – Lubiłam chodzić do podstawówki, bo nauka przychodziła mi bez wysiłku. W liceum czułam się jak w kieracie i stale urywałam się z lekcji. Moją pierwszą nauczycielką była pani  Anna Antosiewicz, miła kobieta, która krzyczała, zamiast mówić i rodzice po wywiadówkach skarżyli się na bóle głowy. Miło wspominam też panią Krystynę Lipkę z zerówki. Miała cierpliwość anioła. Ale najlepiej ze wszystkich wspominam polonistkę z choszczeńskiego ogólniaka panią Annę Gonerę.

- Zanim przejdziemy do deseru, bo widzę, że stołówkowe dania bardzo wam smakują – Magda Hupało patrzyła, jak jej goście szybko pochłaniają pyszny obiad z jej idealnej kuchni, której nie groziły żadne rewolucje. – Teraz chciałabym poznać wasze upodobania edukacyjne. Każdy ma swój ulubiony przedmiot, ja oczywiście też taki miałam. Jak myślicie jaki? Która odgadnie? Nie trzeba długo główkować, aby to odkryć. Uwielbiałam przez cała swoją edukację język polski. Kochałam czytać i pisać wypracowania. W sumie nawet lektury nie były mi straszne – większość przeczytałam, choć były i wyjątki. Co prawda za gramatyką nie przepadałam, ale szło przetrwać te lekcje. Później dołączył kolejny przedmiot – historia. Z nich obu zresztą zdawałam maturę. Miałam to szczęście, że nie musiałam zdawać matematyki, której nie cierpiałam. Jak to było u Was? Zuzia, może ty pierwsza?

- Nie będę oryginalna, a właściwie muszę powtórzyć, to co już powiedziałaś. Moim ulubionym przedmiotem był polski, a jako druga, historia. Nie ogarniam fizyki, chemii i matematyki, ale na szczęście dla mnie maturę zdawałam w tym cudownym czasie, gdy nie była ona obowiązkowa, więc zdawałam dwa razy polski, dwa razy historię i francuski. 

- To ja Was zaskoczę! – Zakomunikowała Anna – w szkole podstawowej ulubionym przedmiotem było wychowanie fizyczne. Zawsze lubiłam ruch i rozsadzała mnie energia. W szkole średniej był to język polski i angielski, bo nie wymagały ode mnie większego nakładu pracy. A na studiach lubiłam podstawy psychologii. Wiadomo, nie udało mi się skończyć psychologii, a ze studiów ekonomicznych , których szczerze nie cierpiałam, to właśnie podstawy psychologii cieszyły najbardziej.

- Ja jestem artystyczną duszą – westchnęła Magdalena Jarząbek – Plastyka, a później historia sztuki. Mogłam robić to, co uwielbiałam, bawić się różnymi technikami i nabywać wiedzę, która wzbudzała i wzbudza nadal we mnie podziw. Na drugim miejscu była biologia – zwłaszcza zagadnienia związane z człowiekiem i zwierzętami.  Co najśmieszniejsze – nie przepadałam za królestwem roślin, a teraz odkrywam je na nowo, co można zauważyć w moim cyklu „Zabójcze piękno”. W szkole mnie uczyli o zabójczych właściwościach niektórych roślin.

- A ja pozostanę w szablonie humanistek. – Oświadczyła poważnie Marta Nowik – Miałam dwa ulubione przedmioty, które mnie najbardziej fascynowały: język polski i historię. Do dziś są one moją pasją. Z sentymentem wspominam szkolne lektury jak i poznawanie dziejów mojej Ojczyzny i świata.

- Czyli wszystkie kochamy język polski i książki, najlepszym miejscem na wagary jest biblioteka, o czym bym nigdy nie pomyślała – śmiała się nauczycielka – i pewnie jesteśmy szczęśliwe, że mamy to za sobą? Ale o to zapytam was za chwilę. Teraz pójdziemy do... pokoju nauczycielskiego. Tam będzie nam wygodniej. 


                                                 c. d n.