poniedziałek, 18 kwietnia 2022

„Jajoki, placoki”

 

Jajoki-placoki, czyli literackie rozmowy o świętach.



Część III


- W mojej rodzinie od zawsze były psy – przyznała Iwona, która dotychczas trzymała się, nieco z boku, ale szybko koleżanki wciągnęły ją do dyskusji – „Na święta Wielkanocy moja siostra przywiozła do nas swojego nowego szczeniaka – niewielkiego kundelka o niespożytej energii, wyglądem i żarłocznością przypominającego małą hienę. Młody zaczepiał nieustannie mojego Supła, który był już psim seniorem i nie w głowie mu były młodzieńcze harce. Mały niestety nie rozumiał, ani psiej, ani ludzkiej wersji słowa „nie”, dlatego na wszelki wypadek biegał po domu z przypiętą do obroży krótką smyczą, tak by w razie czego można go było łatwo zatrzymać. Pomysł wydawał się genialny, dopóki nie zasiedliśmy przy stole. Piesek ganiał pomiędzy naszymi nogami, przesuwając meble i dosłownie przywiązując nas do krzeseł. Cud, że nikt się nie wywalił – a było blisko! Poza tym ten huncwot okazał się posiadać pewną niezwykłą zdolność. Przygotowałyśmy z mamą dania na kolację wielkanocną i postawiłyśmy na stole w kuchni talerz pełen jajek w majonezie. Obok, na sofie siedziała moja siostra, trzymając niesfornego psiaka na kolanach. Cały czas patrzył na jedzenie, jednak wszystkie uznałyśmy, że pod naszym czujnym okiem i w ramionach pańci nie zdoła niczego wywinąć. Wystarczyło na sekundę odwrócić wzrok. Puf! Jak w magicznej sztuczce wszystkie jajka zniknęły, razem z majonezem. Przez dobrą chwilę zastanawiałyśmy się nad fenomenem pustego talerza, na którym – byłyśmy pewne – kładłyśmy jajka. Dopiero gdy spojrzałyśmy na pieska, sprawa się wyjaśniła. Nie tylko zżarł wszystko, ale jeszcze wylizał talerz, nie wychodząc z „bezpiecznych” objęć swojej pani. Po wszystkim zerkał na nas oczami niewiniątka. Cóż, rada był jedna – przygotować jajka jeszcze raz i tym razem trzymać go od nich naprawdę z daleka. Obawiałam się, czy taka ilość jajek mu nie zaszkodzi, ale okazało się, że nie tylko czuł się świetnie, to miał jeszcze siłę – i miejsce w brzuchu – żeby żebrać podczas kolacji”.

- A potem był lany poniedziałek. – podsumowała Magda – Kasiu? Może Ty masz jakąś ciekawą historię?

- „Przypomniał mi się jeden śmigus-dyngus przed wieloma laty. – Kasia Janus szybko zaczęła opowiadać o swoich świętach. – Byłam wtedy nastolatką, która jak większość dziewcząt w tym wieku z jednej strony w lany poniedziałek marzyła o tym, aby być zlaną wodą od stóp do głów, bo to przecież taki prestiż, ale z drugiej strony szczerze tego nie znosiła. Ponieważ rok wcześniej spędzałam Święta Wielkanocne z rodzicami i ich przyjaciółmi, którzy mieli dwóch synów mniej więcej w moim wieku, więc musiałam się chyba ze trzy razy przebierać, tak szczodrze mnie oblewali. Oczywiście byłam na wszystkich mężczyzn w towarzystwie śmiertelnie obrażona. Tego roku, który wspominam z uśmiechem, spędzaliśmy Wielkanoc ponownie w tym samym gronie, jednak mój tato, przyszywany wujek, czyli przyjaciel rodziców oraz jego dwaj synowie wzięli sobie do serca moje zeszłoroczne niezadowolenie i postanowili potraktować mnie tym razem nieco łagodniej. Zaopatrzyli się w wody perfumowane, a że były to czasy głębokiej komuny, owe wody były naprawdę wątpliwej jakości. I tak to mój kochany tato posiadał Przemysławkę, synowie znajomych perfumy Być Może, a wujek Stefan zdobył wodę kolońską o nazwie Wars. Kto z Was pamięta te zapachy? Były naprawdę obrzydliwe, no może oprócz perfum Być Może, które wówczas wydawały nam się całkiem znośne, ale teraz z pewnością nie skusiłabym się na nie. I ci wszyscy mężczyźni napadli na mnie, jednocześnie zlewając obficie owymi pachnidłami, zadowoleni z siebie, że tym razem nie zostałam przemoczona do suchej nitki. Owszem, mokra jak w poprzednim roku nie byłam, ale za to śmierdziałam niczym skunks i długo, długo jeszcze, mimo zmiany ubrania i kilkukrotnych kąpieli czułam na sobie te PRL-owskie wonności”.

- „Lany poniedziałek obfitował w atrakcje. – przyznała Małgosia Laska – Był to czas „wykupów”, czyli prezentów od chrzestnych. Słodycze, własne wypieki, czasami pisanki. Cieszyły też bardzo pieniążki. Chłopcy mogli tego dnia zarobić kilka groszy, chodząc za tak zwanym „oblewkiem”. Od domu do domu kulturalnie polewali rękę gospodyń odrobiną wody, co niektórzy zaopatrzeni byli w buteleczkę wody toaletowej i tym skropili zadowolone panie. Z samego rana można było zaobserwować grupki chłopców, którzy przemierzali wieś wzdłuż i wszerz. Skoro takie „odwiedziny” były nagradzane, więc chętnych nie brakowało. Nigdy nie zapomnę pewnego lanego poniedziałku w latach 90. Tego dnia mieliśmy gości. Zaczęło się niewinnie, ot szklaneczka wody komuś na głowę. Trzeba było natychmiast odpłacić pięknym za nadobne. Po chwili mokro już było wszędzie. Opanowała nas jakaś głupawka. Woda leciała z kranu, wyciągana była ze studni, wszyscy byli mokrzy od stóp do głów. Nawet dziadka nie oszczędzono. Jedna z ciotek podniosła mu czapkę i wylała całą miskę na łysą głowę. W kuchni wszystko pływało i było zalane wodę , jak po gaszeniu pożaru. Cała rodzina wyglądała jak zmokłe kury, nie zostało śladu po świątecznych fryzurach i makijażu. Ja schowałam się w oknie na pierwszym piętrze, chyba udało mi się wylać  wiaderko wody na kuzyna. Nikt się nie gniewał, teraz to nie do pomyślenia, kto lałby się tak wodą w mieszkaniu?”

- „Wspominając tamte, dawne święta nie sposób zapomnieć o dyngusie. – przyznała Jagna Rolska – Najbardziej nie znosiłam, gdy moja babcia, chcąc zapewne z elegancją podejść do kłopotliwej tradycji, psikała mi na łeb jakieś obrzydliwie duszące perfumy. Dżizas, jak to śmierdziało! Zarówno ja, jak i inne dzieciaki wolałyśmy zdecydowanie zabawy wodą. Niezależnie od aury biegaliśmy po podwórku z butelkami po płynie do naczyń „Ludwik” i oblewaliśmy się wodą, ile wlezie. Nasz ukochany dozorca w swej niezmierzonej przebiegłości  zakręcał hydranty, żeby odciąć nam dostęp do nadmiaru wody, lecz rychło zaniechał podstępu, gdy klatki schodowe spływały wodą i błotem po kolejnym kursie do mieszkania, żeby napełnić butelkę. W ogóle Śmigus-Dyngus kiedyś bardziej ekscytował młodych. I to wcale nie jest pochwała! Pamiętam sceny, gdy stado młodych byczków wbiegało na przystanek tramwajowy i gdy drzwi się otwierały, chlustali do środka wodą na biednych pasażerów. Oczywiście, my, czyli dzieciarnia młodsza, bardzo chcieliśmy być tak dorośli i skuteczni, jak osiedlowe łobuzy, więc któregoś roku postanowiliśmy się uzbroić w butelki po Ludwiku, wychynąć z bezpiecznego podwórka i iść na dyngusową wojnę. Do dzisiaj mam w oczach scenę, jak banda dziesięciolatków uzbrojona w małe sikawki staje jak wryta, gdy zza rogu wypada banda dwudziestu dryblasów z wiadrami wody. Spierdzielaliśmy do chaty w podskokach w rytm chlupotania wody w butelkach. Czy byliśmy później chorzy? Nie pamiętam! Ale za to jak po takiej dawce sportu genialnie smakowała sałatka jarzynowa!”

- Jeszcze jedna ciekawa tradycja bardzo mnie zainteresowała, ale zaobserwowałam ją nie w mojej myszynieckiej parafii, a w Zbójnej (woj. podlaskie) – wtrąciła Małgosia Laska – Już przed szóstą rano w niedzielę, kiedy tylko zabiły dzwony, tuż przed procesją rezurekcyjną, strażaków nagle ogarniała panika. W popłochu zaczynali uciekać od Pańskiego Grobu, rzucając hełmami i toporami o podłogę. W pogrążonym jeszcze ciszą kościele był to ogromny hałas i niesamowity widok. Jeden z nich waląc na oślep toporem, rozwalił jakiejś babci wiklinowy koszyk... Zapytałam wtedy, dlaczego w innych podlaskich kościołach strażacy tylko upadają na podłogę, a w Zbójnej biegną przez cały kościół i jest taki huk. Zdradzono mi, że specjalnie na tę okazję używają starych i poobijanych hełmów oraz toporów, a biegną przez środek kościoła dlatego, że straż rzymska uciekała w popłochu na widok zmartwychwstałego Chrystusa i taka inscenizacja robi wrażenie oraz działa na wyobraźnię. Co roku można zobaczyć tego dnia, biegnących i przewracających się strażaków w Zbójnej. Dawno już nie spędzałam Świąt Wielkanocnych na Kurpiach. Może w następnym roku uda mi się otrzymać urlop w tym czasie”.

- Jolu a ty pamiętasz jakiś wesoły Dyngus? – zapytała Kasia.

- Dyngus, jak dyngus. Każdy chodził zlany, wiadomo. – uśmiechnęła się – Pamiętam, że jednego roku moja siostra pojechała z ciotką do sąsiedniej wsi. I nie wiem co to była za tradycja, ale każda ładna panna musiała się wykupić, inaczej dostawała karę.. A ona biedna o tym nie wiedziała. Pojechała tam z ciotką w białej bluzeczce, a wróciła brudna, usmarowana sadzą i mokra. Ciotka miała ubaw, bo mężatek chłopcy nie tykali, tylko panny. No i dorwali taką, co ani jednej pisanki, ani nawet cukierka, żeby się wykupić, nie miała”.

- Wszystkie te Wasze historie są takie ciepłe i zabawne. – przyznała Magda – Przed Wami jeszcze dużo pracy, więc pewnie posiedzimy tu do rana. Musicie zrobić jeszcze sporo dekoracji. – śmiała się ze swojego podstępu. – A która historia najbardziej Was rozbawiła?

- Jajoki, placoki, kropię was wodą... – odpowiedziały chórem i wszystkie wybuchły śmiechem.


KONIEC    


niedziela, 17 kwietnia 2022

„Jajoki, placoki”


Jajoki - placoki, czyli literackie rozmowy o świętach

 


Część II


- Zając to Wielki Czwartek, a „pamiętam, jak w Wielki Piątek dziadek nas budził skoro świt. – westchnęła Jola – I to nie było jakieś delikatne budzenie, ale przychodził z batem, takim, który służył mu do powożenia wozu konnego. I tym batem uderzał po pościeli, dopóki nie wstaliśmy z łóżek. A jak ktoś się schował pod pierzyną, to podnosił i po stopach bił.  Oczywiście nie mocno, ale to nie było też nic przyjemnego, gdy o szóstej rano masz taką pobudkę. Pamiętam, że jako dzieciak bałam się tego zwyczaju. Nazywali go Boże Rany, na pamiątkę wspomnienia o cierpieniu Chrystusa. Niby radosne święta, ale też pełne traumy i rozpamiętywania śmierci Jezusa. W Wielki Piątek nie wolno nam było też nic jeść ze słodyczy, które dostaliśmy dzień wcześniej. Nie rozumiałam dlaczego, ale to była po prostu kara. Jedyne co mogliśmy to malować jajka do święconki”.

- Ale zapomniałyście, że to przygotowanie do świąt zaczyna się od Niedzieli Palmowej. – zauważyła Małgosia. – A właściwie już wcześniej, bo przyszykowanie mieszkania i takiej palmy to było wyzwanie.

- Opowiesz nam o tym? – zapytała Magda

- Oczywiście – uśmiechnęła się zadowolona Małgosia – „Z sentymentem wspominam lata dzieciństwa na Kurpiach, skąd pochodzę. Już Niedziela Palmowa w miejscowości Łyse jest wyjątkowa. Mieszkańców tej gminy nie zadowalają palemki z zielonych gałązek i kolorowych kwiatów z bibuły, a sześciometrowe cuda! To prawdziwe dzieła sztuki! Do dzisiaj palmy z Łysych należą do najwyższych w Polsce! Czas wielkiego postu kojarzę z piątkowymi śpiewami Gorzkich Żali w prywatnych domach. Nie wolno było tańczyć, śpiewać i zbytnio się weselić, więc młodzieży się nudziło, dlatego wymyślaliśmy różne psikusy, by urozmaicić sobie ten czas. Już w Środę Popielcową wydawało nam się bardzo zabawne wrzucić pół wiaderka popiołu, zawiniętego w papierową torbę komuś do sieni. Torba miała się rozpaść, a tuman kurzu wejść w każdą szczelinę. Oczywiście takim sąsiadom, którzy nie mieli szansy nas dogonić, albo na chwilę gdzieś wyszli (rzadko zamykano drzwi na klucz). Słyszeliśmy, że nasi rodzice tak się zabawiali, więc chcieliśmy podtrzymać tradycję... Innym sąsiadom nanosiliśmy w nocy wielkich brył śniegu do ganku i ci biedni ludzie pewnie drzwi rano nie mogli otworzyć, bo tyle śniegu rzekomo w nocy im nawiało. Czasami wyniosło się komuś furtkę, a nawet bramę na koniec wsi. Zdarzyło się i przewrócić na zewnątrz wychodek... dzisiaj nazwalibyśmy takie wygłupy wandalizmem, wtedy traktowaliśmy to jako zwykłą psotę”.

- No i dobrze, że mówisz o palmach! – Magda była wyraźnie zadowolona z toku tej dyskusji – Skoro już trochę pojadłyście, to zapraszam do drugiego pokoju. Nie możecie tak siedzieć, bo kalorie same wchodzą w tyłek. Do cycków nic Wam nie pójdzie. – dodała uszczypliwie – Musicie zapracować na swój pobyt. – Oznajmiła.

Lokaj otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju, gdzie na stołach leżały palmy, bibuły, kolorowe wstążki, styropianowe jajka, wiklinowe koszyczki i jeszcze mnóstwo innych rzeczy.

- Każdy z moich gości dostaje prezent w święta, więc musicie wykonać ogromną ilość koszyczków i dekoracji, którymi będę mogła przyozdobić jadalnię. – Magda była zadowolona ze swojego chytrego planu. – Poza tym każda z Was może dołączyć bilecik z życzeniami dla gości.

Dziewczyny wybrały sobie to, co chcą robić przez najbliższe godziny i usiadły wokół dużego stołu.

- Kto jeszcze nie opowiadał o świętach? – zapytała Magda.

Żadna z pisarek nie chciała odrywać się od bardziej kreatywnych zajęć, więc gospodyni zagadnęła Jagnę Rolską.

- Jaguś, może Ty nam coś opowiesz?

- „Gdy myślę o Wielkanocy, przed oczami pojawia się ukochany Mokotów, czyli dzielnica mojego dzieciństwa. – Jagna uciekła we wspomnienia – Do dzisiaj uwielbiam ten przedwojenny klimat, modernistyczne budownictwo i stare drzewa będące jego wizytówką. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że największą moc przyciągania ma tutaj sentyment. W każdym razie wracam tam chętnie. Zarówno duchem jak i ciałem. Jako dzieciak Wielkanoc uwielbiałam, jak każdą inną okazję, kiedy nie trzeba było iść do szkoły. Nigdy nie zastanawiałam się nad istotą świąt, bowiem w dzieciństwie ma się inne sprawy na głowie, ot choćby zgadywanie co „zajączek” przyniesie w prezencie i co będzie smacznego do żarcia. U nas w domu kuchnia wielkanocna nie była jakoś specjalnie tradycyjna. Ani mazurków, ani bab się nie piekło, za to wjeżdżał na stół ukochany przez wszystkich sernik. Był żur, wiadomo, lecz nie szalałam na jego widok z radości. Niestety próby przekonania mamy, że święta to święta i przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić wigilijną grzybową, spełzały na niczym. No trudno. Choinki też nie było, a przecież już miałam pomysł, żeby przystroić drzewko pisankami. Wspólnym elementem świąt wszelakich jest królowa polskich stołów, czyli sałatka jarzynowa, więc to wynagradzało mi absolutnie wszystko, ponieważ od zawsze ją uwielbiałam. Co ciekawe, nigdy nie robię jej ot tak. Wyłącznie na święta. Jako że u nas w rodzinie nic nie może być normalne, również dni świętowania nieco się różniły od tych tradycyjnych. Zaczęło się niewinnie: w sobotę cała dzieciarnia z podwórka zmawiała się na wspólne wyjście ze święconką. Zawsze towarzyszyły dwie lub trzy matki pilnujące tej zgrai w drodze do kościoła. Jak to zwykle bywa, noszenie koszyczków w tę i z powrotem było wspaniałą zabawą, a że świeże powietrze zaostrza apetyty, wszyscy kombinowaliśmy, jak wyżreć coś ze święconki, ale tak, żeby w domu się nie zorientowali. „Matki dyżurujące” oczywiście broniły zawartości święconki jak świętego Graala i kończyło się na tym, że konfiskowały koszyczki i osobiście odnosiły prosto w ręce pozostałych matek. Dzieciaki zaczynały marudzić, że głodne, a matki odzyskujące koszyczki natychmiast zgarniały całe towarzystwo na wielkanocny „biforek”. Jakoś tak się później porobiło, że to moja mama urządzała w każdą sobotę wielkanocną imprezę dla koleżanek z podwórka i całej okolicznej dzieciarni. I wiecie co? Sobota urosła u nas w domu do rangi najważniejszego dnia Wielkanocy. Minęły lata, po podwórkowych przyjaźniach zostało tylko wspomnienie, a tradycja soboty w naszej rodzinie trzyma się świetnie”.

- Jeśli chodzi o święconkę... – zaczęła Jola Bartoś – To mam takie głupie wspomnienie. Nawet nie wiem, czy jest prawdziwe, ale krąży w mojej rodzinie od dawna i co roku przed Wielkanocą każdy je powtarza. Jak już wspomniałam, święta spędzaliśmy na wsi u ciotki. To była taka zabita dechami dziura. Dwa domy na krzyż, a do kościoła było sześć kilometrów. No więc w Wielką Sobotę zawsze ksiądz przyjeżdżał do wioski i święcił potrawy. Jeśli nie padało, ludzie zbierali się na rozstaju dróg, gdzie była kapliczka z Matką Boską. A gdy padało, to u sołtysa takie spotkanie było. I kiedyś na takie spotkanie jeden z dzieciaków się spóźnił. Po prostu droga do kapliczki zajęła mu tyle czasu, że gdy ludzie wracali już z poświęconymi potrawami, on szedł w przeciwną stronę. W końcu mu ktoś powiedział, że nie ma po co iść, bo księdza już nie ma. Dzieciak usiadł na kamieniu, pomyślał chwilę, po czym wziął gałązkę gryszpanu, którą miał w koszyku, zamoczył w rowie, pokropił, mówiąc:

- Jajoki, placoki, kropię was wodą i idę do dom. – Zabrał się i wrócił do domu”.

Wszystkie panie wybuchnęły śmiechem.

- Jolu, ale to tak poważnie? – upewniła się Kasia.

- Nie mam pojęcia, ale ta historia krąży po rodzinie od wielu lat. No i tak ją bez przerwy powtarzamy i zawsze wzbudza wesołość.

- Jajoki, placoki – powtórzyła Anita, wzbudzając tym ponowną wesołość wśród pisarek.


c.d.n.    



sobota, 16 kwietnia 2022

„Jajoki, placoki”.


 Jajoki –placoki, czyli literackie rozmowy o świętach


Część I


Słońce przygrzewało coraz mocniej, ale pogoda wciąż przypominała, że to wczesna wiosna i zbyt długie siedzenie w przyhotelowym ogrodzie może skończyć się chorobą. Anita Scharmach  sprawdziła godzinę w swojej komórce. Wiedziała, że powinna za kilka minut pojawić się w patio, na spotkaniu z właścicielką hotelu. Odkąd otrzymała to tajemnicze zaproszenie, nie mogła od nikogo dowiedzieć się, dlaczego akurat ona została zaproszona. W końcu stwierdziła, że weekendowy odpoczynek od rodziny jej się należy, jak psu buda. Spakowała walizki, wsiadła w pociąg i ruszyła w świat. 

Już po wyjściu z pokoju zauważyła Jolę Bartoś. Znały się tylko z Facbooka, ale zaskoczyło Anitę, że inna pisarka jest w hotelu w tym samym czasie.

- Też dostałaś to tajemnicze zaproszenie? – zapytała, gdy obie weszły do windy.

- Zaproszenie? – Jola uśmiechnęła się tajemniczo, udając zdziwienie.

- Ty coś wiesz? – Anita natychmiast zauważyła chytry uśmiech koleżanki.

- Zaraz i Ty się dowiesz. – Jola nie zamierzała zdradzić żadnych szczegółów. – Chodź, spotkanie jest tam. – Wskazała na drzwi, przy których stały dwie inne kobiety.

- Nie wiem, czy się znacie? – Jola wyraźnie była wtajemniczona w to co się działo w tym dziwnym i pięknym hotelu. – Małgosia Laska i Jagna Rolska, a to Anita Scharmach. – Przedstawiła sobie dziewczyny. – Czekamy jeszcze na kilka osób. – Spojrzała w kierunku klatki schodowej, na której już po sekundzie pojawiła się Kasia Janus.

Jola natychmiast przywitała się z przyjaciółką, z którą znały się już kilka lat, po czym przedstawiła ją pozostałym kobietom.

- Jeszcze ktoś się pojawi? – Anita patrzyła coraz bardziej podejrzliwie na Jolę.

- Tak, czekamy... – Pisarka spojrzała w kierunku korytarza, w którym pojawiały się kolejne zaproszone dziewczyny. – O jest! – ucieszyła się – Iwona Szul.

Ponownie przedstawiła wszystkich.

- I co teraz? – Kasia Janus szepnęła do przyjaciółki.

- Zapukaj do drzwi – Jola poprosiła najbliżej stojącą Małgosię.

- Już pukałam. – wyjaśniła. – Zamknięte.

W tym samym momencie drzwi się otwarły. Dwóch przystojnych lokai ubranych w hotelowe uniformy, zapraszało do środka wszystkie panie.

- Boże jak tu pięknie! – westchnęła Jagna, rozglądając się na boki. – Spójrzcie tylko. Normalnie wszystko jak w bajce.

- Tak się cieszę, że jesteście! – usłyszały głos zbliżającej się gospodyni. – Mam nadzieję, że Jola nic wam nie powiedziała? – spojrzała na pisarkę, a ta uśmiechnęła się do wchodzącej Magdy.

- No właśnie jędza nie chciała nic powiedzieć. – przyznała Anita.

- I bardzo dobrze. – Magda nie miała zamiaru od razu zdradzać wszystkiego. – Póki co was nakarmię, a potem wykorzystam. – Zatarła ręce i wskazała na stół, na którym stało mnóstwo wielkanocnych przysmaków. Baby oblane czekoladą i lukrem, kolorowe mazurki, czekoladowe jajka i jeszcze kilka kolorowych placków kuszących kolorami i zapachem.

- Jak Baba Jaga? – zapytała zaskoczona Małgosia.

- Być może. A tymczasem częstujcie się, zapraszam do stołu.

- No ja nie wiem... – Jagna patrzyła podejrzliwie to na Magdę to na Jolę – A co jeśli chcecie wykończyć konkurencję? Niby piękne przyjęcie, a może być zatrute, skoro kryminalistka jest w zmowie z gospodynią.

- O to dobry pomysł. – Zauważyła poważnie Jola. – Madziu, następnym razem zaprosimy Mroza, Rogozińskiego, Chmielarza i jeszcze kilku autorów.  – mrugnęła do gospodyni, po czym nałożyła sobie na talerzyk pokaźną porcję galaretki ze świeżymi truskawkami.

-„Zanim człowiek zasiadł do świątecznego stołu, trzeba było chałupę posprzątać, napiec się tych łakoci, a i tak zawsze rodzice wyganiali nas z kuchni, żebyśmy niczego nie podjadali. – westchnęła Jola. – A i tak zawsze jako dzieciaki czekaliśmy na zajączka. Pamiętam, że jednego razu, gdy byliśmy u ciotki na wsi, zając zostawił zapakowane w kolorowe papiery prezenty, dla każdego z nas. Niestety w środku każdy miał wielką pyrę. To prawdziwe gniazdko trzeba było długo szukać”.

- Jeśli chodzi o zajączka to mam takie wspomnienie, dotyczące mojego syna. – Anita szybko usiadła do stołu, nakładając sobie na talerzyk pokaźną porcję waniliowego deseru z owocami. – „Na skutek częstych chorób oskrzeli mojego syna Filipa, w wieku pięciu lat został on zakwalifikowany do sanatorium. Pech chciał, że otrzymał termin w okresie Świąt Wielkanocnych. I tak spędziliśmy trzy tygodnie w uroczym Ciechocinku. W ośrodku, w którym mieszkaliśmy, przebywało około pięćdziesięciu dzieci, tyle samo było opiekunów, jednak każda rodzina miała osobny pokój. My mieszkaliśmy obok mamy z niepełnosprawnym chłopcem Pawełkiem. Chłopiec poprzez dziecięce porażenie miał trudności w poruszaniu się. Chodził tylko przy  specjalnym balkoniku lub wożony był w wózku inwalidzkim. Kiedy mój syn  podczas zabawy zapytał Pawełka, czy cieszy się, że niedługo odwiedzi go Zając, ten milczał. Syn spojrzał na mnie i niewiele myśląc, zapytał:

- Mamo, Zając trafi do nas, jak jesteśmy tutaj, a nie w domu?

Kiwnęłam głową, upewniając synka, że trafi i do nas i do Pawełka gdziekolwiek będziemy. Wtedy mama chłopca zapytała mnie, o co chodzi z tym Zającem?  Jakież było moje zdziwienie, że rodzina mieszkająca na Podkarpaciu nie wie nic o istnieniu Zajączka, bo tradycje związane ze Świętami Wielkanocnymi były już im znane, Wydawało mi się to takie oczywiste jak św. Mikołaj w Boże Narodzenie”.

- Jak to nie znali tradycji zajączka? – zdziwiła się Iwona – Czy to w ogóle możliwe?

- Też byłam zaskoczona – przyznała Anita. – „Niewiele myśląc podczas rehabilitacji syna, wyszłam na zakupy.  Zrobiłam drobne upominki dla chłopców, koszyczki, słodycze i mnóstwo czekoladowych jajek.  następnego dnia w świetlicy  wszystkie dzieci rozmawiały o Zajączku, przygotowując pisanki. Filip opowiadał koledze o zbieraniu czekoladowych jajeczek do koszyczka, o towarzyszącej temu zabawie podczas biegania po ogródku i o frajdzie, jaką daje jemu i jego rodzeństwu zbieranie łakoci. Pawełek szeroko otwierał oczy ze zdumienia. W Niedzielę Wielkanocną zaraz po obowiązkowym śniadaniu zaprosiłam Pawełka i jego mamę na spacer. Chłopiec zerkał na inne dzieci ściskające pełne koszyczki. W parku tężniowym wręczyłam chłopakom puste koszyki. Jakież było zdziwienie  Pawełka, który co rusz piszczał z radości:

- O tu mamuś, tu też i tu!!! – wskazywał paluszkiem kolorowe jajka wyłożone na chodniku.

Wiedziałam, że chłopiec będzie na wózku, dlatego poprosiłam pana Kazia z ochrony, żeby rozłożył łakocie w widocznych, łatwo dostępnych miejscach. Dzieci uzupełniały puste koszyczki w ekspresowym tempie. Matko, jaki to był piękny widok! Widzieć radość dziecka, który pierwszy raz śledził kroki Zajączka, który wcześniej musiał przechodzić tą samą drogą! Na końcu całej wyprawy stał sam pan Kazimierz z czekoladowymi zającami w ogromnym koszu. Rozdawał je wszystkim przechodniom. Również nam się dostało. Razem z mamą Pawełka poczęstowałyśmy się czekoladą do popołudniowej kawy. Siedziałyśmy w świetlicy, gdzie chłopców czekała kolejna niespodzianka. Za zasłonami schowałam plastikowe auta, które najbardziej ucieszyły naszych małych bohaterów. Choć od tego czasu minęło trzynaście lat, dzwonimy do siebie i wspominamy naszych synów, w których wtedy zakiełkowało ziarenko przyjaźni, która trwa do dziś”.

- I takie wspomnienia powinno mieć każde dziecko. – Uśmiechnęła się Małgosia Laska



c.d.n


poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Eve Lauda – „W cieniu łowcy” [ZAPOWIEDŹ PATRONACKA]

 




Jest mi niezmiernie miło ogłosić, iż mój blog Zagubieni w świecie książek objął patronatem medialnym książkę Eve Lauda pt. „W cieniu łowcy”.


Premiera: 22.04.2022 r.


Poniżej opis książki.

Gaspar i Marietta wyrywają się z domu, by spędzić romantyczne popołudnie we dwoje. Zostawiają swoje pociechy pod opieką troskliwych dziadków. Na plaży znajdują ukryte w pniu starego drzewa narkotyki. Za nieopatrzne ich wyjęcie i rozsypanie przyjdzie im słono zapłacić. Niebawem rodzina dowiaduje się o ich tragicznym wypadku, którego przyczyną nie była wyłącznie jazda na motorze. Rok po traumatycznych, zwłaszcza dla trójki rodzeństwa, wydarzeniach nad rodziną znów pojawiają się czarne chmury. Dziwne telefony, żądania okupu, porwanie – wszystko wymyka się spod kontroli, a policja zdaje się bezsilna. Polsko-włoskie małżeństwo, stwarzając przed dziećmi pozory wakacyjnych podróży, usiłuje ujść bandytom. Czy jednak można uciekać bez końca? Czy ta rodzina jest zdana tylko na siebie? Na czym tak naprawdę zależy bandytom? I kim jest Łowca?






sobota, 9 kwietnia 2022

„Jajoki, placoki” – zapowiedź

 



„Zajączek, czy kurczaczek? A może jednak palemka? 

Co komu odbije w święta i jakie zwyczaje pamiętają nasze Autorki, przekonacie się już niebawem. 

W Wielkim Tygodniu zapraszam do mojego wirtualnego hotelu, w którym tym razem, przy herbatce i wielkanocnych smakołykach, przekonacie się, czy w gniazdku było jajeczko, czy może coś innego”.







czwartek, 7 kwietnia 2022

„Ploteczki u cioteczki”

 


Czwartek, czyli czas najwyższy powrócić do naszych cotygodniowych „Ploteczek u cioteczki”. Moim dzisiejszym gościem jest Elżbieta Ceglarek. Autorka powieści „Drugie życie Leny”; „Facet z pocztówki”; „Moja asteroida” ; „Dom z kryształu”; „Biznesowa miłość”.

Zapraszam na kawę i ploteczki, które Autorka zechciała mi zdradzić.




1. Największa wpadka kulinarna?

Przeważnie wtedy mam wpadki kulinarne, kiedy bardzo mi zależy, żeby przyszykowane przeze mnie danie wyszło wyśmienicie 😉 (np. imieniny, na urodziny itd.). Wkładam w coś całe serce, a tu klapa 😉 Kiedy się nie staram, wszystko wychodzi mi dobrze. Też tak macie?

2. Jaki deser lubisz i dlaczego?

Lubię wiele deserów. Po prostu uwielbiam słodycze, choć wiem, że są niezdrowe. Do najbardziej preferowanych zaliczę: lody śmietankowe lub czekoladowe, galaretki z czekoladą, ciasta owocowe i rurki z kremem. Pycha!

3. Kim chciałaś być, gdy miałaś 8-10 lat?

Wtedy zdecydowanie chciałam zostać stewardessą, bądź nauczycielką. To drugie się spełniło 😉

4. Czy jest coś, co lubisz kupować? (mimo że masz tego wiele)

Mam bzika na punkcie butów i to właśnie buty uwielbiam kupować.

5. Czy masz jakieś swoje codzienne rytuały?

Jeśli to jest rytuał, to lubię wypić z rana dobrą kawę.

6. Gdybyś mogła na jeden dzień przenieść się w dowolne miejsce, gdzie trafimy?

Jeśli ludzkości znana byłaby teleportacja w czasie, to zapewne chciałabym zwiedzić kosmos. Od zawsze ciekawiły mnie planety, gwiazdy, przestworza. Nawet jedna z moich powieści nosi tytuł „Moja asteroida”. Jednak z kosmosem nie ma nic wspólnego. Jest to tylko przenośnia, którą utworzyłam na potrzeby wymyślonej przeze mnie historii.

7. Co Cię najbardziej denerwuje?

Ciężko wyprowadzić mnie z równowagi. Jednak czasami nie ma mocnych. Nie lubię kłamstwa i obłudy. Zazdrości i fałszu. To mocne słowa, ale jeśli ktoś tak właśnie się zachowuje, udając, że z pozoru nic złego się nie dzieje, to coś takiego zawsze mnie razi i doprowadza mnie do złości.

8. Co byś zrobiła, jako pierwsze po obudzeniu się w ciele mężczyzny?

To mogłaby być niezła przygoda. Na pewno chciałabym poznać tok rozumowania facetów, ich sposób pojmowania świata. Jakie mają potrzeby, co cenią sobie najbardziej, a czego nie lubią. Mogłabym zobaczyć, jak wygląda świat ich oczami, bez żadnych domysłów.



Elu dziękuję Ci za rozmowę i poświęcony mi czas. Też uwielbiam słodycze, a już lody to w ogóle, rurki z kremem też 😀 Kawa z rana też u mnie obowiązkowa.