niedziela, 6 października 2019

Bianka Kunicka-Chudzikowska – „Najprawdziwsza fikcja”




OPIS:

Mam na imię Zofia. 

Jestem postacią fikcyjną. W pewnym sensie powstałam tu i teraz. Urodziłam się bez bólu, już dorosła, z bagażem doświadczeń moich, choć przeze mnie nieprzeżytych. Istnieję, dysponując wspomnieniami z własnego niebytu. Ból za to pewnie zrodzi się później wraz z kreowaniem przyszłości. Moją osobowość, z góry narzuconą przeszłość i czekającą mnie przyszłość dokładnie poznam wkrótce...

Najprawdziwsza fikcja to niezwykła opowieść o ludzkim trudzie wyłaniania się z niebytu i odkrywaniu własnej tożsamości.



MOJE WRAŻENIA:


Pierwszy raz spotykam się z tak napisaną książką. Pewnie teraz myślicie, o co mi chodzi. Przecież książka to książka, jak ma być napisana. Tutaj muszę Was troszkę zaskoczyć, ponieważ sama bohaterka powieści mówi o sobie, iż jest postacią fikcyjną. Cóż to znaczy? 

Wyobrażacie sobie przyjść na świat, jako dorosła osoba z bagażem doświadczeń?  Nie wiedząc, co było w przeszłości i co czeka na Was w przyszłości? Nie wiedząc, czy jesteście dobrzy, czy źli? Nasza bohaterka została właśnie postawiona w takiej sytuacji. 

Kim jest Zofia? Ona sama początkowo tego nie wie. Wie, jak ma na imię, zdaje sobie sprawę, że jest czterdziestoletnią singielką, chociaż sama o sobie mówi, że jest starą panną. Wykształcona, niezależna finansowo. Mieszka we Wrocławiu. Pewnego dnia zostaje zaproszona na wernisaż dawnej koleżanki Elżbiety. Tam spotyka Wiktora, swoją dawną miłość. Obecnie Wiktor jest mężem Elżbiety. Los przedziwnie splata ich los i komplikuje życie. Co z tego wszystkiego wyniknie? Co jeszcze się wydarzy?

Akcja powieści toczy się bardzo szybko, intryguje i zaskakuje. Musiałam się bardzo skupić na czytaniu, aby niczego nie pominąć. Wciąga niesamowicie. Zaskakująca była dla mnie rozmowa naszej bohaterki z autorką. Często się z sobą ścierały, wykłócały o to, co ma być dalej. Momentami ciężko było się połapać, która co mówi. Rzeczywistość miesza się z fikcją. Książka zmusza do refleksji, ukazuje jakie konsekwencje mogą mieć nasze słowa i czyny, do czego może doprowadzić igranie z uczuciami. Zaskakujące zakończenie, wcale się tego nie spodziewałam. W sumie jestem też bardzo ciekawa, jak potoczyły się dalsze losy Zosi.

Bohaterowie bardzo realistycznie wykreowani, inteligentni, ale też często irytujący. Zosia jest pełna sprzeczności. Raz inteligentna, czuła, spokojna, rodzinna, a za chwilę wulkan energii. Pyskata i zadziorna, często świadomie rani siebie i innych. Momentami doprowadzała mnie do szewskiej pasji, zresztą podobnie jak i Wiktor.

Podsumowując, jest to powieść, która porusza i skłania do refleksji. Wspaniale ukazuje świat fikcji i teraźniejszości. Jeśli będziecie mieć okazję, zachęcam Was do sięgnięcia po tę pozycję.


Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję Autorce. 
Za udostępnienie pliku do recenzji dziękuję Iwonie Niezgodzie organizatorce niezależnego plebiscytu na polską książkę roku „Brakująca Litera” 2018

Agnieszka Kazała, Halina Kowalczuk – „Apetyt na życie”







OPIS:

W tej opowieści nikt nie zginął, nikt nie został zamordowany, nikt się nie zakochał i nie zmarniał z tęsknoty. To opowieść o tym, że warto żyć i cieszyć się każdą chwilą, którą możemy spędzić z kimś bliskim. Cieszyć się tym, co mamy i tym , co możemy przeżywać. Łapać każdą chwilę i rozkoszować się nią zanim zniknie. I chociaż postacie bohaterek nie do końca są prawdziwe, trochę wyimaginowane i trochę przekoloryzowane, to jednak podobne do każdego z nas, kto chciałby spróbować czasem czegoś innego, czegoś nowego. Czy to potrawy, czy podróży, czy rozmowy z drugim człowiekiem. Czasem brakuje nam odwagi, ale wystarczy szczery uśmiech, aby przełamać lody i wyjść naprzeciw prawdziwej przygodzie, jaką jest życie. I brać je z prawdziwym apetytem. Apetytem na życie. I smakować!



MOJE WRAŻENIA:

Od dawna ukradkiem zerkałam na tę pozycję, wiedziałam, że prędzej czy później na pewno po nią sięgnę. Zachęcała mnie do tego okładka, ale i również opis w tyle. Okazja przeczytania nadarzyła się całkiem niespodziewanie. Pani Jolanta Bartoś wraz z autorką Agnieszką Kazała, zorganizowały Book Tour, w którym chętnie wzięłam udział. Musiałam osobiście przekonać się, czy książka jest tak dobra, jak dyktowała mi intuicja. Jak myślicie, czy jestem zadowolona z lektury? Czy spełniła moje oczekiwania? O tym już za chwilkę.

Na początku książki poznajemy Halinkę, która mieszka w Pobierowie. Jest autorką książki, wkrótce czeka ją spotkanie autorskie, na które przybywa z Warszawy jej przyjaciółka Aga, aby ją wesprzeć, ale też i przy okazji spędzić kilka dni urlopu. Spotkanie autorskie Halinki przebiega w miłej atmosferze, kończy się sukcesem. I pewnie wielu z Was teraz pomyślało i co dalej? Dalej jest bardzo ciekawie, ponieważ podróżujemy na kartach książki po kraju i świecie. Halinka i Aga uwielbiają podróże i chętnie o nich opowiadają sobie nawzajem. Razem z nimi zwiedzicie zakątki Pobierowa, Zakopanego, ale też i Egiptu, Barcelony, czy Paryża. Do tego autorki podają przepisy, które każdy z Was może przygotować i wypróbować w domowym zaciszu.

„Apetyt na życie” czyta się szybko. Nawet powiedziałabym za szybko. Powieść tak mnie wciągnęła,  że nawet nie wiedziałam, kiedy pojawiła się ostatnia strona. Chętnie poczytałabym jeszcze. Wojaże naszych bohaterek zostały przedstawione od strony organizacyjnej, praktycznie od podstaw poprzez zwiedzanie, upamiętnianie wspomnień w kadr aparatu. Poznajemy razem z nimi legendy, oglądamy ich oczyma zabytki oraz poznajemy mentalność innych ludzi. To wszystko okraszone jest dużą dawką humoru. Podczas czytania uśmiech nie schodził mi w twarzy. Jest tylko jeden mały minus – jeśli jesteście łasuchami, to jest duże prawdopodobieństwo, że będziecie podczas czytania głodni. Naprawdę... Wprost czułam zapachy tych wszystkich potraw. Na pewno niektóre z tych przepisów wypróbuję.

Wspaniale wykreowane bohaterki, które od samego początku bardzo polubiłam. Czułam się jakbym była cały czas obok nich. Rozumiem strach Halinki przed lataniem. No cóż, mam podobnie, lubię wszystkie środki lokomocji prócz samolotu. Halinka i Aga przypomniały mi też o czymś ważnym i istotnym, a mianowicie o tym, że z życia trzeba czerpać garściami i cieszyć się z najdrobniejszej rzeczy. Wszystko może być powodem do uśmiechu.

„Nie narzekaj, ciesz się tymi chwilami, które są, które ci się akurat przytrafiają, muszą ci wystarczyć”.

Kochani, jeśli tylko będziecie mieć okazję, sięgnijcie po tę książkę. Na pewno nie będziecie się przy niej nudzić, uśmiech nie będzie Wam schodził z twarzy, towarzyszyć będą Wam piękne miejsca i smakowite zapachy. Polecam!



Za możliwość przeczytania dziękuję organizatorce Book Tour Jolancie Bartoś oraz autorce Agnieszce Kazała.

piątek, 4 października 2019

Piotr Jastrzębski – "Z dna"








MOJE WRAŻENIA:

Troszkę czasu upłynęło od przeczytania książki, ale musiałam pozbierać swoje myśli. Zastanowić się co Wam przekazać, jak oddać jej treść. Tematyka w niej zawarta nie jest wcale taka łatwa do interpretacji. W sumie rzadko sięgam po takie książki. Wiem teraz jednak, że warto dać im szansę na poznanie. 

Czym dla was jest dno? Z czym Wam się kojarzy? Potraficie odpowiedzieć na to pytanie? Dno... dno... Ja kojarzę je najczęściej ze stoczeniem się z obranej dobrej drogi w nałogi. To właśnie najczęściej alkoholicy, narkomani, bezdomni uznawani są za ludzi, którzy stoczyli się na dno. Nie widzimy dla nich ratunku, nie ukrywajmy, że patrzymy też na nich z obrzydzeniem, wyzywamy ich od żuli. Komentujemy tak na dobrą sprawę to, co aktualnie widzimy. Myślimy, są słabi, piją, ćpają, nie są nic warci. Nikt się raczej nie zastanawia, co ich pchnęło na to dno. Tymczasem za tym upadkiem stoją ludzkie błędy i dramaty, które niejednokrotnie popychają do sięgnięcia po alkohol, narkotyki...

„Z dna” to opowieść opowiadająca o losach samego autora. Losach ciężkich i bardzo trudnych. Człowiek z wyższym wykształceniem zostaje nagle pozbawiony rodziny, bezpieczeństwa, swego kąta. Tuła się po mieście, zbiera puszki, wypatruje choćby złotówki na ulicy, żebra, dopuszcza się kradzieży. W tym swoim dnie ma jednak swych wiernych kompanów od kieliszka, z nimi pije denaturat, czyli popularną dyktę. Pije, bo musi... Pije, żeby nie wpaść w delirkę... Pije, by nie czuć się okropnie... Najlepiej to odzwierciedla poniższy cytat:

„Kiedyś tak było, piło się, bo było fajnie, było wesoło. Teraz trochę inaczej. Mam takie wrażenie, że najpierw piłem, żeby było fajnie, miło, trochę wariacko. Dla poprawy samopoczucia, dla odwagi w towarzystwie. Potem zacząłem zapijać kaca. Kolejny etap to picie, żeby nie było źle, tragicznie, koszmarnie. Nie ma to już nic wspólnego z frajdą. To jest picie, by nie czuć się okropnie. I tak dalej. W końcu pijesz i jesteś w piekle. W jakimś koszmarze, w odmętach czarnego dymu. Do trzeźwości droga zamknięta”.

Autor bardzo sugestywnie ukazuje nam, jak wygląda życie ludzi na dnie. Jakie są konsekwencje trafienia tam. Jaka jest ich codzienna walka o przetrwanie. Widzimy ich utraty świadomości, nieprzytomności, ale też i myśli o śmierci. Nie będę wam zdradzać więcej fabuły, tę książkę trzeba przeczytać samemu.

Nie jest to lektura łatwa, na pewno jednak zasługuje na Waszą uwagę. Przeczytajcie ją bardzo uważnie, wyciągnijcie własne wnioski, zastanówcie się chwilę nad poruszonym w niej tematem. Temat ten jest bardzo ważny. Po przeczytaniu książki wiem już, że nie należy zbyt pochopnie oceniać innych. Zwróćcie też uwagę, że trafić na dno można szybko, ale wyrwać się z niego jest trudniej. Nie jest to jednak niewykonalne, czego przykładem jest nasz bohater.

„Z dna” to książka, która pozostanie w Waszej pamięci na długo. Zmusi Was do przemyśleń, a także być może ostrzeże przed tym problemem i jego konsekwencjami. Przeczytajcie koniecznie!



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania dziękuję Autorowi, a także Iwonie Niezgodzie za udostępnienie pliku do recenzji.