Rozdział I
Duch Minionych Świąt
Część I
- Co my tu robimy? – Elżbieta Ceglarek spojrzała na dwie kobiety czekające, w świątecznie urządzonym hotelowym patio, które spełniało rolę ogrodu zimowego.
- Pewnie niedługo się dowiemy. Dostałam to tajemnicze zaproszenie. – Jolanta Bartoś wyjęła z torebki kopertę, którą pozostałe panie również otrzymały.
Kelner wskazał Elżbiecie wygodny fotel, po czym zaproponował coś do picia.
- Brałyście udział w jakimś konkursie, albo czymś takim? – zapytała Celina Mioduszewska.
Kobiety popatrzyły na siebie zaskoczone.
- Już wiem. – Jolanta najwyraźniej dojrzała coś na bileciku od organizatora. – Spójrzcie tu! – wskazała coś ukrytego w tajemniczym kolorowym zaproszeniu. – Na tej bombce jest logo blogerki Zagubieni w świecie książek. To ona nas tu zaprosiła.
Celina i Ela natychmiast sprawdziły swoje zaproszenia.
- Magda prosiła o wspomnienia z minionych świąt. – olśniło Elżbietę.
- Mnie też! – potwierdziły pozostałe pisarki.
W tym momencie pojawił się boy, który zaprosił wszystkie panie do innego pomieszczenia. Jeśli w poprzednim czuły klimat nadchodzących świąt, to w tym pokoju znalazły się niczym w bajce. Piękny stylowy kominek, w którym palił się ogień, ustawione wokół fotele i gorący grzaniec, który wypełnił swoim aromatem pomieszczenie.
Choinka wysoka, pobłyskująca kolorowymi światełkami i aromatyczne pierniki, pomarańcze udekorowane goździkami, sernik, makowiec i wszędzie świąteczne girlandy.
- Trafiłyśmy do jakiejś bajki? – zapytała zaskoczona Elżbieta
- Nie do bajki. – usłyszały głos swojej gospodyni. – Uznałam, że tylko w takim klimacie Wasze opowieści będą wyjątkowe. Siadajcie – wskazała kobietom wygodne fotele. – Chciałam, żeby czytelnicy poznali wasze historie, a tu... – rozejrzała się wokół – sama czuję się jak w bajce. – zaśmiała się szczerze. – która z Was zacznie? Może Celinka? – Zaproponowała.
- No dobrze – Uśmiechnęła się – Z ludzką pamięcią już tak jakoś jest, że przechowuje tylko te święta, które wiążą się z innością. Z bagażu moich doświadczeń tym razem wynurzę w pierwszej kolejności bożonarodzeniowy czas roku 1981.
Była niedziela, trzynastego grudnia. Z ekranu telewizyjnego płynęła wieść zakłócająca jeszcze rozleniwione przedpołudniowe chwile – jedne z tych, kiedy zaczynało się już mówić o planach, co trzeba kupić, jakie ciasta upiec, kiedy zacząć gruntowne porządki. Emisja orędzia do narodu zakłóciła wszystko. Mama i babcia wybiegły na szczodrze pokryte bielą śniegu podwórko, by przekazać małżonkom informację o wprowadzeniu stanu wojennego. Przerażenie w oczach dziadków pamiętam do dziś. Należeli do pokolenia doświadczonego okupacją, o której ja wtedy nie miałam pojęcia. Babcia zaczęła płakać. Dziadek spojrzał na mojego ojca i powiedział: „Ja już jestem za stary, ale was młodych będą brać do armii”. Wtedy mama skierowała wzrok na tatę. tego spotkania czterech oczu moich rodziców i łez, które pojawiły się na jej policzkach, nie sposób zapomnieć.
Pod nogami skrzypiał śnieg. Z sosnowego lasu wschodni wiatr zawiewał woń oszronionego igliwia. Ziemia rodzinna czystą bielą, w wyniku zaskakujących wieści, nie była taka entuzjastyczna jak w minionych grudniach. Nadchodziło Boże Narodzenie. Czas przygotowań do świętowania w atmosferze obowiązującej godziny policyjnej, wiszącej w powietrzu niepewności spokojnego jutra i nurtującego pytania czy spędzimy je razem. Czy w wigilię nie zapuka do drzwi nieznajomy gość i nie zabierze męża, ojca i zięcia? Wtedy chyba nawet moje dużo młodsze rodzeństwo wyczuwało atmosferę przesyconą niepokojem. Zerkając na posępne twarze dorosłych, nie potrafiło się w pełni cieszyć choinką, prezentami, sernikiem i gazowaną oranżadą w kolorze zielonych landrynek”.
- Miałam wtedy dwanaście lat, pamiętam tylko okropny mróz i ogromne ilości śniegu. – Jolanta potarła ramiona, jakby odczuła zimno panujące w tamtych latach.
- Jolu, może teraz ty nam opowiesz o swoich świętach? – Zaproponowała blogerka Magda.
- Dobrze, choć „to nie będą święta, o których chciałabym pamiętać. Były wypełnione samotnością, tęsknotą i bólem. Najgorsze, co może spotkać człowieka, to samotność w wigilię. A ja takie święta miałam tuż po rozwodzie. Nie powiedziałam rodzicom, że zakończyłam małżeństwo, bo rozwód dostałam jakoś w połowie grudnia tuż przed świętami. Nie chciałam nikomu psuć humoru, myślałam, że później, że będzie czas na przykre rozmowy. Cóż, pomyliłam się. Po raz kolejny zawiodłam się na moim byłym już mężu. Wyręczył mnie. Poszedł do moich rodziców i opowiedział swoją wersję rozprawy rozwodowej. Nie pojechałam na święta. Po tym jak mój tato zadzwonił i zaczął mi wyrzucać coś, czego nie zrobiłam, wiedziałam, że mój eks postarał się, żebym była tą najgorszą. Serce mi pękło. Płakałam niemal codziennie. Znajoma, którą uważałam za przyjaciółkę, zaprosiła mnie do siebie. Pomimo bólu i tęsknoty za bliskimi, zgodziłam się spędzić z jej rodziną wigilię. Kupiłam prezenty, pomogłam jej wcześniej przygotować kilka potraw. Powiedziała, że przyśle po mnie swojego męża, żebym nie musiała na tym mrozie iść przez miasto. Czekałam, stojąc w oknie i patrząc, jak ulice robią się puste, a w domach pięknie świecą się choinki. Pewnie tam już siedzą przy stole i dzielą się opłatkiem. Tęsknota za rodziną była tak dotkliwa, że rozrywała moje serce. Każda myśl o bliskich sprawiała ból.
Mąż mojej „przyjaciółki” zjawił się po osiemnastej. Ubrałam radosny uśmiech i pojechałam do nich. Obaj synowie mojej koleżanki już rozpakowali prezenty. Trochę się zdziwiłam, że przed kolacją i że stół jeszcze niezastawiony... Dałam im swoje paczki i wtedy ona zaprosiła mnie do kuchni, stawiając tam na stole resztki, których oni nie zjedli. Nie byłam gościem na kolacji, tylko przybłędą, którą trzeba nakarmić. Gardło miałam ściśnięte, nic nie mogłam przełknąć. Przeprosiłam ją i wyszłam z mieszkania. Wracałam do siebie. Płakałam całą drogę. To była najgorsza wigilia w moim życiu.
Następnego dnia pojechałam do rodziców. Musieli usłyszeć moją wersję, miałam nadzieję, że zrozumieją i wybaczą...”
- Po takim czymś nie da się już nic powiedzieć... – Elżbieta otarła łzę spływającą po policzku.
c.d.n.