MOJE MIEJSCE NA ZIEMI
– Małgorzata Urszula Laska
MOJE MIEJSCE NA ZIEMI
– Małgorzata Urszula Laska
Każdy z nas może dotrzeć do upragnionej
mety, po której przekroczeniu
będzie już tylko lepiej.
Tytuł: „W maratonie życia”
Wydawnictwo: Luna
Rok wydania: 2022
Stron: 448
Czy znasz powieści Anny H. Niemczynow? Jeśli nie to chciałabym Cię zachęcić do zapoznania się z nimi. Wiem, że będziesz nimi zachwycona tak samo jak ja. Mają w sobie to „coś”, co przyciąga do ich czytania. Aktualnie jestem po lekturze „W maratonie życia” i nadal jestem pod jej wrażeniem.
Czym jest dla Ciebie życie? Co ono niesie Ci w darze? Ile osób bym o to nie zapytała, to każdy na pewno odpowie co innego. Życie nam niesie niespodzianki... Jest takie, jak sobie je zaplanujemy, ale przynosi też wzloty i upadki. Nie wszystko jest w nim takie, jak byśmy chcieli. Musimy też pamiętać o jego kruchości i przemijaniu. W życiu niczego nie można być pewnym. Decyzje, które podejmujemy, zawsze mają jakieś konsekwencje. Niektóre z nich mogą nawet wprowadzić zamęt, doprowadzić do katastrofy, z której często trudno się dźwignąć. Pewnie zastanawiasz się, czemu o tym piszę? I powiem Ci, że wstęp nie może być inny. Sama zrozumiesz, jak sięgniesz po powieść. Zresztą, jak zawsze, aby Cię zachęcić do przeczytania, zdradzę Ci troszkę fabuły.
Główną bohaterkę powieści Matyldę, poznajemy w nietypowych okolicznościach. Bierze udział w maratonie. Jednak nie jest to dla niej taki zwykły maraton, ponieważ z każdym przebiegniętym kilometrem, bohaterka rozlicza się z przeszłością, aby móc lepiej wejść w przyszłość, dzięki czemu staje się nam coraz bliższa. Najpierw dowiadujesz się, iż obecnie wiedzie szczęśliwe życie: ma wspaniałą rodzinę – męża i dzieci. Jednak wcześniej życie nie było dla niej takie łaskawe. Pierwsze małżeństwo, które zawarła jako młodziutka dziewczyna, przyniosło jej same rozczarowania. Mąż, starszy od niej nie miał dla niej czasu, poniewierał ją, ubliżał, tak naprawdę to jej nie kochał, a wręcz nawet ją zdradzał. Nie miał dla niej uczuć, których oczekiwała. Nawet narodziny syna Kajtka nic nie zmieniły w ich relacji. Matylda zabiegała o ich małżeństwo, chciała je naprawić, ale do tego potrzeba dwojga... jak jeden nie chce, to nic się nie zrobi. Można tylko toczyć walkę z wiatrakami. A ona łaknęła miłości, chciała być kochaną i chciała kochać. Przecież to nie grzech, każdy z nas tego pragnie. Wszystkie swoje rozterki i kłopoty, Matylda zawsze przemyśliwała, biegając. I na tych trasach biegowych los-życie postawiło jej Jana. Kim on był? Jaką rolę odegrał w jej życiu? Tego już nie zamierzam Ci pisać, to trzeba doczytać samemu...
Powiem Ci, że powieść przeczytałam w jeden dzień. Bardzo ciężko było mi się od niej oderwać i tak naprawdę zrobiłam tylko w przerwę w czytaniu, aby ugotować obiad i to jeszcze z ciężkim sercem. Myślami cały czas byłam przy Matyldzie. Lubię pióro Anny H. Niemczynow, jej powieści przyjemnie się czyta i niosą przesłanie. Podczas lektury zaznaczyłam mnóstwo ważnych dla mnie cytatów, takich mądrości życiowych, na które warto zwrócić uwagę. „W maratonie życia” jest narracja pierwszoosobowa, którą bardzo lubię w powieściach. Autorka poruszyła w swej książce szeroką problematykę, jak: brak akceptacji, wsparcia i miłości matki, samotność w związku i kłopoty małżeńskie, elementy przemocy fizycznej i psychicznej, romans, zdradę, rozwód. Pokazała, że kobieta jest silną jednostką i jeśli tylko chce może dokonać zmian w swoim życiu. Co mi jeszcze utkwiło podczas czytania to, to że trzeba umieć wysłuchać drugiego człowieka, bez osądzania, czy oceniania go. Niestety tej umiejętności większość ludzi nie posiada. Przecież tak łatwo przypiąć komuś łatkę, niż „wejść w buty drugiej osoby”. Historia Matyldy dostarczyła mi wielu emocji: zasiała we mnie złość, smutek, dostarczyła mi wzruszeń, wzbudziła współczucie, w niektórych momentach wywołała uśmiech na twarzy.
Co mogę powiedzieć o bohaterach? W pierwszej kolejności to, że zostali wspaniale wykreowani. To postacie, które mogłyby, a nawet może żyją wśród nas. Wzbudzą w Tobie na pewno mnóstwo emocji. Osobiście bardzo polubiłam Matyldę. I pewnie takich Matyld dookoła nas jest wiele. Może to być nawet Twoja sąsiadka, czy koleżanka. Kibicowałam jej, martwiłam się o nią, cieszyłam się razem z nią w tych radosnych chwilach. Chciałam ją przytulić i wspomóc w tych smutnych momentach, dodać otuchy, ale... miałam też niekiedy ochotę nią mocniej potrząsnąć. Krzyknąć: „Kobieto opamiętaj się! Co robisz!” Moją uwagę i ciepłe uczucia wzbudziła jeszcze jedna osoba, a mianowicie Babcia Matyldy. Taką babcię chyba każdy chciałby mieć. Cokolwiek by się nie działo, ona zawsze była obok. Miała dobre słowo i radę, nigdy jednak nie narzucała swej woli. Osoby Kostka i Jana pominę milczeniem. Sama wyrobisz sobie o nich opinię.
Do tego wszystkiego urzekła mnie okładka powieści, no i tytuł, który jest adekwatny do treści.
Podsumowując, „W maratonie życia”, powiem Ci, że po prostu trzeba ją przeczytać. Ta powieść na pewno skłania do przemyśleń i refleksji. Polecam!
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania dziękuję
Wydawnictwu Luna.
Poniżej, tak na zachętę, mam dla Was opis:
Adrian tęskni za ojcem, który założył nową rodzinę i mieszka za granicą. Nie akceptuje nowego partnera matki. Gdy w jego życiu pojawia się przyrodnia siostra – nie znosi jej. Przypadkowo spotyka w piwnicy dziwnego pająka, który za darowanie życia obiecuje spełnić jego życzenie. Chłopiec myśli, że się przesłyszał, ale narzeka na siostrę i życzy jej żeby zamieniła się w drzewo. Pająk gdzieś znika, a on zapomina o tej historii. Niestety dziewczynkę ktoś wykrada z mieszkania, poszukiwania nie dają rezultatu. Pod oknem wyrasta młoda jarzębina, którą ojczym chłopca zamierza wyciąć. Adrian wmawia sobie, że to musi być jego siostra. Dopiero teraz uświadamia sobie, jak bardzo ją kocha i jak duży błąd popełnił, zostawiając małe dziecko bez opieki.
Czy Adrianowi uda się odnaleźć pająka i wymóc na nim cofnięcie zaklęcia? Co ma z nim wspólnego legenda o kosmicznych szklanych tunelach niedaleko Babiej Góry? Jaki wpływ na życie rodziny będzie miała jarzębina i czy chłopcu uda się ją uratować?
CZĘŚĆ II
Wata cukrowa smakowała tak samo jak w dzieciństwie, a może nawet lepiej, bo tego dnia żadna z zaproszonych pisarek nie potrafiła sobie odmówić spróbowania przyjemności sprzed wielu lat, żeby choć na moment wrócić myślami do beztroskich lat.
- Zobaczcie – Agata Bizuk odłożyła talerzyk pełen słodkości i sięgnęła po lalkę, która cały czas na nią spoglądała, chcąc przyciągnąć wzrok pisarki. – „Wygląda dokładnie tak, jak moja płacząca lalka. Była duża, miała blond loki i darła się okrutnie, kiedy przechyliło się ją do przodu, a potem do tyłu. To była lalka, którą odziedziczyłam po starszej siostrze, więc była już nieco sfatygowana, kiedy ją dostałam, ale dla mnie była świętym Graalem wśród zabawek. Ubierałam ją w najróżniejsze stroje, które szyła moja mama, myłam jej włosy i robiłam makijaże. Najbardziej intrygowały mnie dziurki na jej brzuchu, pod którymi mieścił się głośnik i klapka na plecach, która chowała baterie. Oczywiście, kiedy baterie się kończyły, lalka zawodziła jeszcze żałośniej, więc starałam się nie dopuścić do tego i zawsze pilnowałam, czy płacze odpowiednio żałośnie”.
- Ja też bawiłam się lalkami – Roześmiała się Kasia Kielecka – „Podobno kiedyś miałam lalkę, która otwierała oczy, jak się ją podnosiło. Zgubiłam ją na wakacjach i urządziłam gigantyczną histerię. Nic z tego nie pamiętam. W ogóle nie przypominam sobie, żebym się kiedykolwiek bawiła lalkami, więc to musiało mieć miejsce naprawdę dawno, u zarania moich dziejów. Potem najbardziej kochałam klocki Lego. Pierwsze dostałam w wieku pięciu lat. Tata przywiózł mi je w gwiazdkowym prezencie z RFN (kto ma swoje lata, wie, że kiedyś był taki kraj), babcia ukryła za łóżkiem, a ja je tam wyniuchałam. Odstawiłam dziki ryk (w awanturach byłam świetna), że babcia ma klocki i się ze mną nie dzieli. Dorośli machnęli ręką na gwiazdkę i wręczyli mi pudło. Do dziś czuję w sobie tę radość połączoną ze zdenerwowaniem. Budowałam jeszcze zasmarkana od płaczu, ale szczęśliwa. Z Lego skończyło się tak jak z bokserami. Nadal kocham te klocki i uwielbiam dostawać je w prezencie.
- Ech, szczęściary – westchnęła Magda Kołosowska – „Ja dorastałam w czasach, gdy nie było takich możliwości, takiej oferty dla dzieci. Zabawek było niewiele: lalki, klocki, planszówki, które uwielbiam do dzisiaj. Czas spędzaliśmy na świeżym powietrzu. Wychowywałam się wśród kuzynów, każdego dnia bawiliśmy się wspólnie. Graliśmy w chowanego, budowaliśmy domki w lasku, nasza wyobraźnia nie miała granic. Trudno mi wybrać jedną rzecz. Całe moje dzieciństwo było wyjątkowe”.
- A bajki? – zapytała zadowolona gospodyni – Czytałyście, czy oglądałyście w telewizji?
- Hmm, a bajki? – zamyśliła się Iza Frączyk – Tego też był wtedy deficyt, ale też nie było tak, że żywcem niczego nie było. Owszem Uszatek, Reksio, Kolargol i Pszczółka Maja na dobranoc dawali jakoś radę, ale zawsze największym bajkowym świętem było Boże Narodzenie, Wielkanoc lub Nowy Rok. Wtedy z zapartym tchem, całą rodziną oglądaliśmy pełnometrażowe bajki Disneya. To były święta! Kevin niech się schowa”.
- To prawda – przytaknęła Agata Bizuk – „Jeśli chodzi o bajkę, to w czasach mojego dzieciństwa nie było za dużego wyboru. Dwa kanały w telewizji skutecznie ograniczały mi dostęp do bajek. Kiedy poszłam do szkoły, poznałam koleżankę, której tata naprawiał elektronikę, więc oprócz komputera Commodore +4 (który wtedy był nie lada rarytasem) miała również w domu odtwarzacz kaset. I oczywiście kasety z bajkami Hannah Barbery. Moją najukochańszą bajką byli Jetsonowie. Wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał świat, kiedy dorosnę i szczerze wierzyłam, że do tego czasu już wszyscy będziemy mieszkać pomiędzy chmurami. Może akurat to się nie sprawdziło, ale pracę zdalną, którą zaczęłam w czasie pandemii, uwielbiam do dziś. Można więc powiedzieć, że ta bajka była skrojona dokładnie na miarę moich potrzeb”.
- „Ja chyba wolałam opowiadania z życia wzięte np. „Oto jest Kasia” albo „O psie, który jeździł koleją”. Kochałam trochę bajkową „Karolcię”. Podobał mi się „Dom pod kasztanami” Bechlerowej z pięknymi ilustracjami Szancera ”. – Karolina Kubilus wymieniała ulubione książki.
- „Z takich bajek do snu najbardziej lubiła opowieści babci – W swoich wspomnieniach zanurzyła się Kasia Kielecka – W zasadzie nie były to typowe bajki, tylko różne historyjki z dawnych czasów, gdy na folwarkach pracowali parobkowie i służące. Ciekawe, czy je wymyślała, czy sprzedawała mi jakieś autentyki zasłyszane we własnej młodości. Niestety już tego nie sprawdzę. Spośród książeczek królowały u mnie wiersze, szczególnie Wandy Chotomskiej i Danuty Wawiłow. Wiele z nich znam na pamięć. Natomiast moją ukochaną powieścią były „Bajki dla Ewy” Mieczysławy Buczkówny, ale z tej lektury nie pamiętam prawie nic. W telewizji z oferty dla dzieci przodował u mnie Piątek z Pankracym. Kiedy dziś na niego patrzę, to myślę sobie, że estetyka PRL-u była przerażająca. Wtedy tego nie dostrzegałam. Pamiętam za to, że największą frajdę sprawiało mi nielegalne gapienie się wieczorem w lustro w przedpokoju, gdzie odbijał się telewizor. Dźwięk dobiegał bez trudu w bloku z wielkiej płyty i przyczajona oglądałam filmy Barei, kabaret Olgi Lipińskiej i Kabaret Starszych Panów. Raz spróbowałam też podglądać Ptaki ciernistych krzewów, ale strasznie mnie nudziły”.
- „Jako dziecko dużo czytałam – Magdalena Kołosowska nie czekała na zachętę gospodyni do zwierzeń – Nauczyłam się wcześnie, dzięki mojej mamie, która dbała o to kupując i czytając mi książeczki z cyklu „Poczytaj mi, mamo”. Te wierszyki opatrzone zabawnymi ilustracjami pamiętam do dzisiaj. To one ukształtowały mnie i moją wyobraźnię. Kiedy wracam myślami do siebie, jako kilkuletniej dziewczynki, widzę siebie albo z książką, albo z ołówkiem i zeszytem w ręku. Kochałam wszystkie bajki. Lubiłam oglądać codziennie dziesięciominutowe dobranocki”.
- Zanim wróci Jola z niespodzianką dla Was, muszę zapytać, czy chciałybyście być znowu dzieckiem? – Magda dolewała każdej pisarce pysznego soku o smaku pieczonego jabłuszka.
- „Za żadne skarby! – zaśmiała się Iza – Co z tego, że wyśnioną Barbie mogłam pobawić się, dopiero gdy weszły w jej posiadanie moje córki? Ja i moje pokolenie mamy wspomnienia. Wymarzoną lalkę godnie zastąpił brązowy misiek Kajtuś kupiony w wiejskim gieesie w Łopusznej, a my, jakimś cudem nie mając smartfonów, wiedzieliśmy, gdzie się spotkać, piliśmy wodę z kałuży, mamlaliśmy palce czerwone od oranżady w proszku i nieraz oberwało się huśtawką w czerep. W sumie to według dzisiejszych standardów wszyscy już dawno powinniśmy nie żyć”.
- „Jeśli już koniecznie musiałabym być znowu dzieckiem, to tylko w obecnych czasach – zaznaczyła Kasia – ale generalnie w ogóle nie kusi mnie takie rozwiązanie. Jest kilka punktów w moim życiorysie, których nie chciałabym przeżywać ponownie. Za to byłoby wybornie pozbyć się mniej więcej piętnastu lat, ale pozostać w latach XXI wieku i zachować swoją aktualną dojrzałość i wiedzę o świecie... Dla kontrastu zdradzę, że piszę obecnie książkę o sobie i moich dwóch przyjaciółkach (takich prawdziwych, z realnego świata). Ruszamy w podróż życia i mocno rozrabiamy. Największa zabawa polega na tym, że akcja zaczyna się w chwili, gdy kończę sześćdziesiąt lat. Taka fantazja z wyskokiem w przód”.
- Nie, nie! – żywo zaprzeczała Magdalena – „Zdecydowanie nie, to dzięki temu, że mogłam dorastać w tamtych czasach, jestem dzisiaj, jaka jestem. Cieszę się, że jestem w tym miejscu, w tym czasie. Miałam cudowne dzieciństwo i niech tak zostanie”.
- Właściwie to ja sama nie wiem – westchnęła Karolina – „sama nie wiem, fajnie, gdyby ubyło trochę lat, ale dzieckiem chyba nie! Mimo że współczesne dzieci mają pod wieloma względami lepiej. Ale nasze dzieciństwo też było fajne! Tego nie da się powtórzyć!”
- „Chyba też bym nie chciała już być dzieckiem. – Przyznała Agata – Dobrze czuję się ze sobą w wieku, w którym jestem i nie chciałabym być ani trochę młodsza. Poza tym powrót do wieku dziecięcego z tą całą wiedzą, którą posiadłam przez lata, mógłby się zwyczajnie nie udać. Z drugiej strony cały czas mam w sobie te dziecięce marzenia i przekonanie, że mogę zdobywać świat, więc ostatecznie chyba nie jest najgorzej”.
W tym momencie do wielkiej bawialni, w której Magda gościła pisarki, wróciła Jola Bartoś, pchając wózek z prezentami.
- Co jest w tych kartonach? – zapytała Agata.
- Jola postarała się o niespodziankę dla Was. – Uśmiechnęła się tajemniczo gospodyni. – I mam nadzieję, że każdej z Was sprawi dużo radości.
- Lalka? – Agata już rozpakowała swoją paczkę – Płacząca lalka. Ale skąd...? – nie zdążyła dokończyć pytania.
- Zastanów się, czy na pewno chcesz wszystko wiedzieć. – Jola miała poważną minę i ani na moment się nie uśmiechnęła. – Nie mogę zdradzać wszystkich swoich tajemnic. – Puściła oczko do gospodyni. – Inaczej musiałabym Cię zabić. – szepnęła do Agaty.
KONIEC