Dawno, dawno temu, gdy świat pogrążony był w mroku, wiedźmy znajdywały niewinne duszyczki, żeby warzyć strawę, przy blasku krwawego księżyca, która da im wieczną młodość… Tego roku zdecydowały, że choć jeden dzień w roku nie będą musiały się ukrywać, pora wyciągnąć ze starej szafy swoją miotłę i udać się do Hotelu Marzenie, gdzie swoje schronienie znalazła jedna z ważniejszych wiedźmowych sióstr – Melissanna.
Tego dnia drzwi hotelu były zamknięte dla wszystkich gości. Zresztą nocowanie w Halloween poza własnym domem niosło niebezpieczeństwo dla zwykłego śmiertelnika.
Wielki hotelowy salon niczym nie przypominał tej okazałej sali balowej, w jaką zmieniał się każdego karnawału. Teraz ściany pokryte były grubymi pajęczynami, które zwisały zewsząd, jakby chciały otulić każdego nieproszonego gościa. Przy ogniu w kominku wygrzewały się czarne koty, uważnie obserwując wiedźmy, które pojawiały się w pomieszczeniu. Świece nie dawały tyle światła, żeby dojrzeć dokładnie ich oblicza, ale i tak co jakiś czas kocury jeżyły swoją sierść, widząc paskudne oblicze czarownic.
- Moje drogie! – Melissanna próbowała uciszyć gwar czarownic, jaki wypełnił sabatową salę – Zanim wzejdzie księżyc i zaczniemy ucztę, trzeba wszystko przygotować. Wiecie, co macie robić, prawda? – Przyglądała się siostrom czarownicom.
Jej długa czerwona suknia z głębokim dekoltem, do tego szpilki, w których omal się nie połamała, robiły wrażenie. W dłoni trzymała różdżkę zaklęć i postrachów, z której już dawno nie miała okazji skorzystać. Jej ramiona otulała długa, czarna jak noc, peleryna. Jakby chciała być w niej mniej widoczna, gdy czarodziejska maszyna, czyli miotła wzniesie ją w górę, w obłoki. Długie pazury błyszczały krwistą czerwienią, a czarne jak smoła włosy opadały na ramiona.
Zatrzymała swój wzrok na czarownicy Byśce. Jej oczy natychmiast zrobiły się czarne i siłą powstrzymała się, żeby nie użyć swojej różdżki.
Byśka wyglądała jak zwykły śmiertelnik. Czarne jeansy otulały jej zgrabne nogi, do tego czerwona koronkowa prześwitująca bluzka z dużym dekoltem, pod nią biustonosz w kolorze skóry i szary kardigan do bioder. A na nogach zwykłe adidasy.
- Byśka! – ryknęła wściekła – Nie doczytałaś na zaproszeniu, że stroje są obowiązkowe?
- Tak mi wygodnie. – Wzruszyła ramionami.
- Ty weź, skorzystaj z moich szaf. Tylko się w nich nie zgub i nie walcz z sukniami, czasami są wredne, ale ubierz się do diabła, jakoś normalnie, zanim pojawi się Matka!
- E tam. – Byśka machnęła ręką i ponownie wzruszyła ramionami. Jakby było jej wszystko jedno.
- Jesteś pewna? – Zapytała zaskoczona jej decyzją Drusilla.
- A co mi zrobi?
Drusilla odsunęła się od czarownicy kilka kroków.
- W każdym razie nie stój blisko mnie, dobrze?
Odeszła w stronę wielkiego kotła. Dumna, wysoka i szczupła jak szpila. Jej twarz biała jak kreda, wydawała się jeszcze bielsza, zielone oczy mocno podkreślone czarną kredką, były przenikliwe i wszystkowidzące, a długi i szpiczasty nos potrafił wyczuć niebezpieczeństwo. Czerwone usta wyglądały, jakby przed momentem raczyła się lampką świeżej krwi, a czarne proste i długie sięgające kształtnych pośladków włosy układały się niczym jedwab przy każdym jej ruchu, a wplecione we włosy diamenty połyskiwały na wszystkie strony. Długa przewiewna czerwona suknia i zarzucona na ramiona czarna peleryna z kapturem ciągnęły się krok w krok za czarownicą. Tuż przy nogach obutych w czerwone długie, sięgające kolan i wiązane czarnym sznurowadłem kozaczków, pomykała wierna miotła potrzebna do podróży.
Czas było przygotować strawę, która zadowoli wszystkich i nie wzbudzi zbyt wielu kłótni, bo jak już Melissanna wielokrotnie się przekonała, najtrudniej było zadowolić kulinarne gusta jej wszystkich gości. Przygotowała kilka wielkich garów, z których już buchały aromatyczne zapachy. Wszystkie czarownice uwijały się jak w ukropie, żeby zdążyć na czas.
Czarownica Rozalia ubrana w czarną suknię z koronki, dopasowaną do szczupłej sylwetki z rozkloszowanym dołem, przechadzała się, zaglądając w każdy kąt i mrucząc pod nosem. Jej długie blond włosy, pozaplatane w finezyjny warkocz naokoło głowy, uzupełnione były czarnymi różyczkami, które idealnie pasowały do klimatu imprezy. Kolczyki w kształcie pająków wyglądały niemal jak żywe i gdy dłużej się w nie wpatrywać, można było odnieść wrażenie, że poruszają nogami, lekko łaskocząc Rozalię po policzku. Tylko różowe paznokcie w kolorze wściekłej fuksji i takiego samego odcienia szminka łamały ten mroczny obraz wściekłej czarownicy, która starała się rzucać czary w mroczne zakamarki hotelu.
- Co robisz? – zapytała Evanora.
- U nas na Śląsku są Beboki. – Na twarzy Rozalii pojawił się figlarny uśmiech. - Czyli coś takiego po prostu czym się straszy dzieci, żeby nie odchodziły za daleko od domu, albo nie wchodziły do pomieszczeń, dla nich niebezpiecznych. Mnie wystarczyło powiedzieć, że na strychu siedzi bebok i już przechodziła mi ciekawość, co tam jest. A niech jeszcze coś gdzieś trzasnęło przy straszeniu bebokiem to nawet na piętro nie wchodziłam. No więc niech też Beboki zamieszkają w hotelu Melissanny.
- Aha! – Evanora odsunęła się trochę. – Chyba powinnam uprzedzić gospodynię, że musi zakupić duży zapas melisy.
- Moim zdaniem, to jedyny mocny trunek, który ona popija – szepnęła Rozalia. – Inaczej powinna już dawno pozabijać tych swoich gości.
- Ech. Ja jednak jej podsunę laleczki woodoo. To bezpieczniejsze i żaden śmiertelnik nie podskoczy. Spróbuj! - wyjęła spod seksownego rozcięcia w czarnej dopasowanej długiej sukni, ulepioną z wosku laleczkę. Z tiulowych rękawów wyjęła kilka szpileczek. Na jej twarzy otulonej burzą rudych loków gościł diabelski uśmiech, który starała się ukryć pod czarnym szerokim rondem kapelusza, przyozdobionego tiulową wstążką.
Rozalia wolała rzucać swoje bebokowe czary, niż korzystać z czarnej magii Evanory. Ta zaśmiała się rozbawiona i odeszła tupiąc czarnymi pantofelkami z tiulową kokardką.
Edwina wraz z Drusillą starały się zrobić najsmaczniejszy tort, choć nie mogły dojść w tej mierze do porozumienia. W końcu coś, co powoli wyłaniało się spod ich dłoni, wcale nie przypominało tortu. Tak samo, jak Edwina nie przypominała starej wiedźmy. Wręcz, jej czarny lateksowy gorset, który podkreślał talię i tiulowa czerwona spódnica, ledwo sięgająca kolan, mogły świadczyć, że wybiera się na zupełnie inną imprezę. Tylko nogi miała otulone rajstopami do złudzenia przypominającymi pajęczą sieć, a na nogach wysokie szpilki, w których wzrostem dorównywała Drusilli.
Ponieważ nie mogły się dogadać co do kształtu, ani smaku tortu, zrobiły zlepek z tego, co obie wymyśliły. Edwina wyczarowała deser w kształcie szklanej kuli, z mnóstwem bitej śmietany i białej czekolady w środku z soczystym sosem malinowym, ozdobionym owocami i strzelającą, lukrecjową posypką. Natomiast połowa Drussilli przypominała dynię o smaku obrzydliwie słodkiego marcepana w kolorze pomarańczowym, okrytego białą i czarną pajęczyną. Spod tortu wypełzały czekoladowe pająki i wszelakie robale. Natomiast czekoladową słodycz dopełniała ostra papryczka dla podniesienia smaku.
- Wyszło super. – Oceniła zadowolona Edwina. – Lecę teraz przygotować dynię.
- A ja muszę jakieś zaklęcia wymyślić… – westchnęła Drusilla.
O napoje i drinki miały zadbać Byśka i Anawella, ale za nic nie mogły dojść do porozumienia.
Byśka upierała się przy jogurtowym koktajlu z owocami leśnymi, uznając wszystkie wyskokowe napoje za niepotrzebne, więc Anawella nie miała zamiaru z nią mieszać w garze. No w końcu należało poprawić gościom humory, a beztłuszczowy jogurt, który Byśka serwowała po swoim długim i bolesnym odchudzaniu, wszystkim gościom, nie należał do jej ulubionych. Co prawda z podziwem spoglądała na czarownicę, która bez żadnych czarów zrzuciła ponad czterdzieści kilogramów i wyglądała jak niezła szprycha, nawet w tych zwykłych jeansach i adidasach…
Sama zazdrościła jej naturalnej urody, czego nie można było powiedzieć o niej. Niestety haczykowaty nos usiany brodawkami i mocno wysunięty podbródek, mógł się podobać tylko bardzo śmiesznemu facetowi, albo takiemu, który miał niezłe poczucie humoru. Zwłaszcza że jej zmierzwione, czarne jak smoła włosy za nic nie dało się upchnąć pod szpiczastym kapeluszem, a mimo wszystko dodawały jej troszkę uroku.
Anawella wzięła z kredensu wazę, którą wypełniła lodem z lodowca, następnie dolała nieco wineczka. Może i jej ręka zadrżała, bo jakoś tak szybko cała flaszka była opróżniona. Potem jeszcze tonic, i trochę kwasidełka – cytrynki i limonki. Wszystko zamieszała długim szponem wymalowanym na czerwono, po czym oblizała pazur i zadowolona postawiła gotowy napój na stół.
Zadbała też o makijaż, jednak gdy przechodziła obok lustra i rzuciła okiem na swoje odbicie, aż wykrzyknęła z przerażenia.
- O, diabli nadali! Co za wiedźma! – spojrzała na swoje oczy wymalowane dość mocno, ale najwyraźniej podróż zrobiła swoje, tusz zlał się z pudrem i różowymi ustami.
Wiedźma odwróciła się, żeby ocenić dzieło Edwiny i Drusilli, a w tym momencie sprytna Marianna dolała do jogurtowego koktajlu kilka łyczków mocnego trunku. Zamieszała i pobiegła zadowolona szykować dyniowe dekoracje.
Marianna, choć lekko spóźniona nie zamierzała odpoczywać. Zostawiła Byskę z wielką warzechą przy garze i natychmiast popędziła do Edwiny, żeby przygotować dekoracje z dyni. Pod jej sprawnymi dłońmi, w jednej chwili powstał lampion, żeby wieczorem na Sabacie było tajemniczo. Ścigała się w tym dziele z Edwiną, która też tworzyła upiorne lampiony. Wycinały nożykiem różne wzory, aż miło było patrzeć na ich pracę i śmiech, który płynął z ich strony.
- Z wnętrzności ugotuję pyszny kompocik z dodatkiem goździków i innych tajnych ziół z mojej spiżarni. – Marianna szybko posprzątała to, co zostało z lampionów. – Może jeszcze dodam kropelkę syropu. – śmiała się rozbawiona swoim żartem.
Melissanna zamieszała jeszcze w wazie ze swoim czarodziejskim napojem z prądem. Sok pomarańczowy i żurawinowy, mnóstwo lodu i trochę czegoś mocniejszego.
Marianna – Martyna Bąk
Byśka – Agnieszka Szwenk
Tośka – Bożena Meja
Evanora – Ewa Szczęsna
Drusilla – Dorota Staniszewska
Wredota – Anna Gardias
Edwina – Edyta Synyszyn
Deliczka – Andżelika Jaczyńska
Rozalia – Róża Bula
Verna – Wioleta Witt
Oraz: redaktorka tekstu Violande – Jolanta Bartoś