niedziela, 30 października 2022

Sabat w Hotelu Marzenie



Dawno, dawno temu, gdy świat pogrążony był w mroku, wiedźmy znajdywały niewinne duszyczki, żeby warzyć strawę, przy blasku krwawego księżyca, która da im wieczną młodość… Tego roku zdecydowały, że choć jeden dzień w roku nie będą musiały się ukrywać, pora wyciągnąć ze starej szafy swoją miotłę i udać się do Hotelu Marzenie, gdzie swoje schronienie znalazła jedna z ważniejszych wiedźmowych sióstr – Melissanna.

Tego dnia drzwi hotelu były zamknięte dla wszystkich gości. Zresztą nocowanie w Halloween poza własnym domem niosło niebezpieczeństwo dla zwykłego śmiertelnika.

Wielki hotelowy salon niczym nie przypominał tej okazałej sali balowej, w jaką zmieniał się każdego karnawału. Teraz ściany pokryte były grubymi pajęczynami, które zwisały zewsząd, jakby chciały otulić każdego nieproszonego gościa. Przy ogniu w kominku wygrzewały się czarne koty, uważnie obserwując wiedźmy, które pojawiały się w pomieszczeniu. Świece nie dawały tyle światła, żeby dojrzeć dokładnie ich oblicza, ale i tak co jakiś czas kocury jeżyły swoją sierść, widząc paskudne oblicze czarownic.

- Moje drogie! – Melissanna próbowała uciszyć gwar czarownic, jaki wypełnił sabatową salę – Zanim wzejdzie księżyc i zaczniemy ucztę, trzeba wszystko przygotować. Wiecie, co macie robić, prawda? – Przyglądała się siostrom czarownicom.

Jej długa czerwona suknia z głębokim dekoltem, do tego szpilki, w których omal się nie połamała, robiły wrażenie. W dłoni trzymała różdżkę zaklęć i postrachów, z której już dawno nie miała okazji skorzystać. Jej ramiona otulała długa, czarna jak noc, peleryna. Jakby chciała być w niej mniej widoczna, gdy czarodziejska maszyna, czyli miotła wzniesie ją w górę, w obłoki. Długie pazury błyszczały krwistą czerwienią, a czarne jak smoła włosy opadały na ramiona.

Zatrzymała swój wzrok na czarownicy Byśce. Jej oczy natychmiast zrobiły się czarne i siłą powstrzymała się, żeby nie użyć swojej różdżki.

Byśka wyglądała jak zwykły śmiertelnik. Czarne jeansy otulały jej zgrabne nogi, do tego czerwona koronkowa prześwitująca bluzka z dużym dekoltem, pod nią biustonosz w kolorze skóry i szary kardigan do bioder. A na nogach zwykłe adidasy.

- Byśka! – ryknęła wściekła – Nie doczytałaś na zaproszeniu, że stroje są obowiązkowe?

- Tak mi wygodnie. – Wzruszyła ramionami.

- Ty weź, skorzystaj z moich szaf. Tylko się w nich nie zgub i nie walcz z sukniami, czasami są wredne, ale ubierz się do diabła, jakoś normalnie, zanim pojawi się Matka!

- E tam. – Byśka machnęła ręką i ponownie wzruszyła ramionami. Jakby było jej wszystko jedno.

- Jesteś pewna? – Zapytała zaskoczona jej decyzją Drusilla.

- A co mi zrobi?

Drusilla odsunęła się od czarownicy kilka kroków.

- W każdym razie nie stój blisko mnie, dobrze?

Odeszła w stronę wielkiego kotła. Dumna, wysoka i szczupła jak szpila. Jej twarz biała jak kreda, wydawała się jeszcze bielsza, zielone oczy mocno podkreślone czarną kredką, były przenikliwe i wszystkowidzące, a długi i szpiczasty nos potrafił wyczuć niebezpieczeństwo. Czerwone usta wyglądały, jakby przed momentem raczyła się lampką świeżej krwi, a czarne proste i długie sięgające kształtnych pośladków włosy układały się niczym jedwab przy każdym jej ruchu, a wplecione we włosy diamenty połyskiwały na wszystkie strony. Długa przewiewna czerwona suknia i zarzucona na ramiona czarna peleryna z kapturem ciągnęły się krok w krok za czarownicą. Tuż przy nogach obutych w czerwone długie, sięgające kolan i wiązane czarnym sznurowadłem kozaczków, pomykała wierna miotła potrzebna do podróży.

Czas było przygotować strawę, która zadowoli wszystkich i nie wzbudzi zbyt wielu kłótni, bo jak już Melissanna wielokrotnie się przekonała, najtrudniej było zadowolić kulinarne gusta jej wszystkich gości. Przygotowała kilka wielkich garów, z których już buchały aromatyczne zapachy. Wszystkie czarownice uwijały się jak w ukropie, żeby zdążyć na czas.

Czarownica Rozalia ubrana w czarną suknię z koronki, dopasowaną do szczupłej sylwetki z rozkloszowanym dołem, przechadzała się, zaglądając w każdy kąt i mrucząc pod nosem. Jej długie blond włosy, pozaplatane w finezyjny warkocz naokoło głowy, uzupełnione były czarnymi różyczkami, które idealnie pasowały do klimatu imprezy. Kolczyki w kształcie pająków wyglądały niemal jak żywe i gdy dłużej się w nie wpatrywać, można było odnieść wrażenie, że poruszają nogami, lekko łaskocząc Rozalię po policzku. Tylko różowe paznokcie w kolorze wściekłej fuksji i takiego samego odcienia szminka łamały ten mroczny obraz wściekłej czarownicy, która starała się rzucać czary w mroczne zakamarki hotelu.

- Co robisz? – zapytała Evanora.

- U nas na Śląsku są Beboki. – Na twarzy Rozalii pojawił się figlarny uśmiech. - Czyli coś takiego po prostu czym się straszy dzieci, żeby nie odchodziły za daleko od domu, albo nie wchodziły do pomieszczeń, dla nich niebezpiecznych. Mnie wystarczyło powiedzieć, że na strychu siedzi bebok i już przechodziła mi ciekawość, co tam jest. A niech jeszcze coś gdzieś trzasnęło przy straszeniu bebokiem to nawet na piętro nie wchodziłam. No więc niech też Beboki zamieszkają w hotelu Melissanny.

- Aha! – Evanora odsunęła się trochę. – Chyba powinnam uprzedzić gospodynię, że musi zakupić duży zapas melisy.

- Moim zdaniem, to jedyny mocny trunek, który ona popija – szepnęła Rozalia. – Inaczej powinna już dawno pozabijać tych swoich gości.

- Ech. Ja jednak jej podsunę laleczki woodoo. To bezpieczniejsze i żaden śmiertelnik nie podskoczy. Spróbuj! - wyjęła spod seksownego rozcięcia w czarnej dopasowanej długiej sukni, ulepioną z wosku laleczkę. Z tiulowych rękawów wyjęła kilka szpileczek. Na jej twarzy otulonej burzą rudych loków gościł diabelski uśmiech, który starała się ukryć pod czarnym szerokim rondem kapelusza, przyozdobionego tiulową wstążką.

Rozalia wolała rzucać swoje bebokowe czary, niż korzystać z czarnej magii Evanory. Ta zaśmiała się rozbawiona i odeszła tupiąc czarnymi pantofelkami z tiulową kokardką.

Edwina wraz z Drusillą starały się zrobić najsmaczniejszy tort, choć nie mogły dojść w tej mierze do porozumienia. W końcu coś, co powoli wyłaniało się spod ich dłoni, wcale nie przypominało tortu. Tak samo, jak Edwina nie przypominała starej wiedźmy. Wręcz, jej czarny lateksowy gorset, który podkreślał talię i tiulowa czerwona spódnica, ledwo sięgająca kolan, mogły świadczyć, że wybiera się na zupełnie inną imprezę. Tylko nogi miała otulone rajstopami do złudzenia przypominającymi pajęczą sieć, a na nogach wysokie szpilki, w których wzrostem dorównywała Drusilli.

Ponieważ nie mogły się dogadać co do kształtu, ani smaku tortu, zrobiły zlepek z tego, co obie wymyśliły. Edwina wyczarowała deser w kształcie szklanej kuli, z mnóstwem bitej śmietany i białej czekolady w środku z soczystym sosem malinowym, ozdobionym owocami i strzelającą, lukrecjową posypką. Natomiast połowa Drussilli przypominała dynię o smaku obrzydliwie słodkiego marcepana w kolorze pomarańczowym, okrytego białą i czarną pajęczyną. Spod tortu wypełzały czekoladowe pająki i wszelakie robale. Natomiast czekoladową słodycz dopełniała ostra papryczka dla podniesienia smaku.

- Wyszło super. – Oceniła zadowolona Edwina. – Lecę teraz przygotować dynię.

- A ja muszę jakieś zaklęcia wymyślić… – westchnęła Drusilla.

O napoje i drinki miały zadbać Byśka i Anawella, ale za nic nie mogły dojść do porozumienia.

Byśka upierała się przy jogurtowym koktajlu z owocami leśnymi, uznając wszystkie wyskokowe napoje za niepotrzebne, więc Anawella nie miała zamiaru z nią mieszać w garze. No w końcu należało poprawić gościom humory, a beztłuszczowy jogurt, który Byśka serwowała po swoim długim i bolesnym odchudzaniu, wszystkim gościom, nie należał do jej ulubionych. Co prawda z podziwem spoglądała na czarownicę, która bez żadnych czarów zrzuciła ponad czterdzieści kilogramów i wyglądała jak niezła szprycha, nawet w tych zwykłych jeansach i adidasach…

Sama zazdrościła jej naturalnej urody, czego nie można było powiedzieć o niej. Niestety haczykowaty nos usiany brodawkami i mocno wysunięty podbródek, mógł się podobać tylko bardzo śmiesznemu facetowi, albo takiemu, który miał niezłe poczucie humoru. Zwłaszcza że jej zmierzwione, czarne jak smoła włosy za nic nie dało się upchnąć pod szpiczastym kapeluszem, a mimo wszystko dodawały jej troszkę uroku.

Anawella wzięła z kredensu wazę, którą wypełniła lodem z lodowca, następnie dolała nieco wineczka. Może i jej ręka zadrżała, bo jakoś tak szybko cała flaszka była opróżniona. Potem jeszcze tonic, i trochę kwasidełka – cytrynki i limonki. Wszystko zamieszała długim szponem wymalowanym na czerwono, po czym oblizała pazur i zadowolona postawiła gotowy napój na stół.

Lekko spóźniona przyleciała Marianna, niezbyt zgrabna, ale bez problemu wciąż mieściła się na wygodnej miotle i z niej nie spadała. Na nogach wygodne, czarne buty sportowe. Oczywiście wiązane, żeby jej nie spadły z nóg w czasie lotu. Jej suknia w szarą w kratę, do kolan z szerokim dołem odróżniała się od innych wiedźmowych stylizacji. A do tego zielone rajstopy, jakby przez moment pomyliła święto Patryka. Włosy rozczochrane po długim locie we wszystkich kierunkach świata, próbowała upchnąć pod kapeluszem z dużym rondlem.

Zadbała też o makijaż, jednak gdy przechodziła obok lustra i rzuciła okiem na swoje odbicie, aż wykrzyknęła z przerażenia.

- O, diabli nadali! Co za wiedźma! – spojrzała na swoje oczy wymalowane dość mocno, ale najwyraźniej podróż zrobiła swoje, tusz zlał się z pudrem i różowymi ustami.

Od razu zabrała się do pracy. Wiedząc, że musi pomagać Byśce, która znała się tak samo na gotowaniu, jak na robieniu drinków, nie żałowała żadnego z produktów. Mieszała energicznie: pęczek ziół, kawał boczku, kapustę posiekaną. Do smaku dodała trochę liści pozbieranych z pól. Gdzieś spod swetra wyciągnęła jakieś skrzydełko żabie. A na koniec, gdy nikt nie patrzył, dolała trochę winka do smaku. Tylko bransoletki na jej nadgarstku pobrzękiwały wesoło.

- Widziałaś ten tort? – zapytała Byśkę, gdy ta zainteresowała się, co w garze bulgoce.
Wiedźma odwróciła się, żeby ocenić dzieło Edwiny i Drusilli, a w tym momencie sprytna Marianna dolała do jogurtowego koktajlu kilka łyczków mocnego trunku. Zamieszała i pobiegła zadowolona szykować dyniowe dekoracje.
- Za nic nie spróbuję tego świństwa! – szepnęła Verna, która za wszelką cenę chciała ukryć się jak najdalej przed pająkami czyhającymi w każdym kącie. Jej ciemnoniebieska sukienka pobłyskiwała w blasku świec, gdy starała się umknąć przed zbyt natrętnym stawonogiem, który najwidoczniej chciał być ozdobą na jej kreacji.

Deliczka – wiedźma, która potrafiła zrobić awanturę z niczego, dorwała się do sprzętu grającego. Uznała, że to ona będzie najlepszym didżejem tego wieczoru. Jej powłóczysta spódnica z licznymi łatami, skrywała wiele tajemnic. Tak samo, jak czarna bluzka w kwiaty i kubrak narzucony na ramiona. Wszędzie miała niezliczone kieszenie, z których wyciągała kolejne płyty. Ułożyła je według kolejności, w jakiej chciała posłuchać, potańczyć i pośpiewać. Czy miała słuch to kwestia gustu, czasami wystarczyła szklaneczka mocnego trunku, żeby przestawała fałszować bezlitośnie, a gdy reszta wiedźm też wypiła, już nikt nie zwracał uwagi na wroni śpiew. Włosy nastroszone, jakby piorun strzelił w szczypiorek, a efekt potęgują loki, które nieujarzmione podskakują wraz z miotłą czarownicy, gdy tylko rozległy się pierwsze dźwięki jej ulubionego disco polo. Makijaż odstraszający z dużą ilością jaskrawych kolorów, które niekoniecznie zawsze udało ułożyć się idealnie po każdej stronie twarzy.

Marianna, choć lekko spóźniona nie zamierzała odpoczywać. Zostawiła Byskę z wielką warzechą przy garze i natychmiast popędziła do Edwiny, żeby przygotować dekoracje z dyni. Pod jej sprawnymi dłońmi, w jednej chwili powstał lampion, żeby wieczorem na Sabacie było tajemniczo. Ścigała się w tym dziele z Edwiną, która też tworzyła upiorne lampiony. Wycinały nożykiem różne wzory, aż miło było patrzeć na ich pracę i śmiech, który płynął z ich strony.

- Z wnętrzności ugotuję pyszny kompocik z dodatkiem goździków i innych tajnych ziół z mojej spiżarni. – Marianna szybko posprzątała to, co zostało z lampionów. – Może jeszcze dodam kropelkę syropu. – śmiała się rozbawiona swoim żartem.

- A ja nasmażę pysznych placków. – Edwina nie zamierzała być gorsza – bez twoich syropków. – Dobrze wiedziała, że Marianna skrywa pod kiecką jeszcze kilka flaszek trunku, które dolewała co rusz do różnych potraw.
Kiki Wredota, jak świadczy jej nazwisko zawsze, ale to zawsze nie zgadzała się z innymi w żadnej kwestii. Nigdy też nie dbała przesadnie o swój wygląd, bo i tak z charakteru, jak i wyglądu była wredną czarownicą. Żaden kapelusz nie był w stanie ukryć nieładu, który miała na głowie. Długa, ciemna szata, poszarpana przypomina fasonem coś pomiędzy szlafrokiem z czasów średniowiecza, a fartuchem przekazywanym od kilku pokoleń i najgustowniejszym płaszczem, który zakrywał ciasne czarne buty ze szpiczastymi noskami, najdobitniej świadczyły o tym, kim była. Gdy tylko usłyszała muzykę płynącą spod dyrygującej różdżki Deliczki, dopadła do siostry, wpychając jej w dłonie nieco mroczniejszą muzykę. Wszak żadna szanująca się wiedźma nie może słuchać „Majteczki w kropeczki”!
Musiała postawić na swoim i choć Deliczka była gotowa zrobić awanturę i gusta i guściki, postanowiła jednak skorzystać z napoju, który obu czarownicom serwowała Marianna.
Tymczasem gospodyni Melissanna przechadzała się po urokliwej sali, która z każdą chwilą wypełniała się aromatami potraw i blaskiem dyniowych lampionów. Tuż za nią toczył się olbrzymi gar, który popędzała jej miotła, żeby stanął we właściwym miejscu. Była w nim strawa, którą zamierzała poczęstować wszystkich, albo raczej, która miała być obowiązkowa dla wszystkich czarownic. Już zacierała rączki zadowolona, bo w garze pływało, żabie udko, oczy nietoperza, i kiszone ogórki.
Tuż za nią pokazała się Antonina, zwana przez wszystkich Tośką. Niosła pełno półmisków z przysmakami. Najpewniej każdy zastanawiał się, ile ta wiedźma ma rąk, skoro wszystko zdołała unieść.
I już po chwili na wielki stole stanęły serowe miotły, owinięte zielonym szczypiorkiem; Czary mary jad ze żmii, proch pająka, włos goryli, Żabie oczy, skrzydło muchy, Gęsi kuper, skrzydło sroki, Trzy pazury zdechłej kwoki, ogon myszy, głowa kaczki i połowa tej, no wiesz przyprawy z paczki. Podlała winem i krwią z gęsi, by się nikt nam nie przekręcił.
Wszyscy oczy przecierali, gdzie Tośka to wszystko zmieściła. Przecież ubrana była w czarną obcisłą sukienkę, z lekko rozkloszowanym i postrzępionym dołem. Była na tyle kusa, że widać było koronkę jej ulubionych pończoch. Buty oczywiście na szpilce, takiej niebotycznie wysokiej. Do kompletu założyła kapelusz z woalką. Jedyne co ją wyróżnia to pomarańczowa chusta, zarzucona na ramiona. A brązowe oczy są pomalowane bardzo mocno, malinowe usta świecą się z daleka, a od policzka aż do kącika oka ciągnie się piękna pajęczyna. Ni jakim sposobem więcej rąk niż dwie nie miała, więc czarów musiała użyć, żeby wszystkie potrawy za jednym zamachem na stole ustawić.

Melissanna zamieszała jeszcze w wazie ze swoim czarodziejskim napojem z prądem. Sok pomarańczowy i żurawinowy, mnóstwo lodu i trochę czegoś mocniejszego.

- Czyli jesteśmy gotowe? – zapytała w nadziei, że każda z sióstr wywiązała się z zadania. Ogarnęła wzrokiem zastawiony stół, dekoracje, nakazała przyciszyć brzęczącą muzykę i wtedy usłyszały skrzypiące drzwi, które same się otworzyły, gdy za nimi stanęła Matka wiedźm. 
Violande weszła dumnym krokiem, spoglądając na swoje wierne córki – wiedźmy, które od lat jej towarzyszyły w wędrówce przez świat. Nie znosiła czerni, choć wiedziała, że właśnie taki kolor od wieków był przypisywany im – wiedźmom. Od zawsze kochała wszelkie odcienie kobaltu, więc i teraz jej ciemnokobaltowa suknia pobłyskiwała, dodając jej uroku. Była jedną z niewielu wiedźm, które były blondynkami. Tak łatwo było się ukryć w normalnym świecie pod płaszczykiem głupiej blondynki, tymczasem nikt nie spodziewał się, że jej czary i uroki są znacznie skuteczniejsze niż czarna magia. Dopiero niedawno udało jej się przekonać, że powinny wyjść z cienia, bo świat potrzebuje ich pomocy. Nikt nie miał wątpliwości w jej słowa.
Violande spojrzała na wiedźmy, które zgromadziły się na zwołanym przez nią sabacie. Zatrzymała wzrok na Byśce. Nie zamierzała nic mówić, ani o nic prosić. Wszak już Melissanna próbowała przekonać niepokorną czarownicę do zmiany stroju. Violande machnęła różdżką i natychmiast wszystkie pająki z każdego kąta dopadły Byśkę pokrywając ją całą. Czarownica próbowała je zepchnąć, odrzucić, ale było ich zbyt dużo. Po chwili wrzeszcząc, wiła się po podłodze jak poparzona.
Melissanna i Drusilla odskoczyły, kryjąc się za innymi siostrami.
-Wiedźma! – syknęła Drusilla – Wiedziałam, że to zrobi.
- Pająki… brrrrr – Otrząsnęła się Melissanna – Po takim czymś nie zasnęłabym bez wiadra melisy.
Po kilkunastu sekundach pająki rozpierzchły się do swoich kątów, a Byśka stała w sukni utkanej z pajęczyn. W jej włosach siedziało jeszcze kilka pająków, które utrzymywały nową fryzurę.
- Wiedźma! – syknęła Byśka w stronę Violande, a ta zaśmiała się szczerze z komplementu, który usłyszała.
- Chodźcie tu, zanim skosztujemy tych potraw, trzeba zadbać, żeby świat był lepszy. – Violande jednym ruchem sprawiła, że czara do rzucania uroków znalazła się blisko. – Kto zacznie?
 - Ja. – Evanora była gotowa. Nachyliła się nad czarą, wrzucając garść suszonych ziół – Na wszystkich tych, co sięgają po nielegalne pliki naszych pisarzy - Żeby ci oczy bielmem zaszły, a w uszach żaby się zalęgły.
 - Żebyś analfabetą do końca życia pozostał - dodała Anawella – A może żeby pluł żabami? – zastanawiała się, która klątwa jest lepsza. 
- I klątwę nieposłusznych trzeba dodać – wrzuciła Wredota – Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że język na supełki ci się poplącze.
- Ja bym dodała coś na tych, co zbyt szybko piszą, albo same gnioty wydają – Drusilla uśmiechnęła się z przekąsem – Niech ich pióro odleci na małą chwilę, a tym co piszą zbyt mało, niech tyłek przyrośnie do krzesła, a palce nie przestają stukać po klawiaturze.
- Przydałoby się jeszcze na wydawców rzucić urok, żeby szybciej niektóre książki wydawali. – podsunęła myśl Anawella.
- Na szybkość mamy odpowiednie strawy, nie potrzeba uroków. – powstrzymała ją Violande – Wystarczy jogurtowa breja Byśki i syrop na kaca z kwaśnych ogórków od Melissanny. – W jej oczach można było dostrzec wesołe ogniki, które błyszczały radością.
- Ja bym chciała, żeby moja siostra była silną kobietą – dodała Verna – Nie ma w życiu lekko.
- Moje drogie. – Głos Violande natychmiast uciszył inne czarownice. – Czara uroków będzie tu stała całą noc, więc w każdej chwili możecie dorzucić swoje czary, zarówno te dobre, jak i złe. Pamiętajcie tylko, że uroki można rzucać na złych ludzi, żeby dać im nauczkę. Nigdy nie wolno krzywdzić dobrego człowieka.
- A masz dla nas eliksir młodości? – wyrwała się z pytaniem Byśka i natychmiast zapiszczała przerażona, gdy spod jej nowej kreacji uciekło jeszcze kilka pająków. – To ja może jogurtu się napiję? – podeszła do stołu sięgając po swój zmieszany napój.
- Powinnam dolać tam soku z ogórków? – szepnęła Marianna do Anawelli.
- Może skosztuje coś z moich dań – Tośka nie przestawała przyglądać się Byśce, która przy każdym ruchu popiskiwała widząc kolejnego pająka.
- Bawmy się! – zdecydowała Violande. – Ta noc jest dla nas, drogie wiedźmy!
A później zapraszam was na wielki seans filmowy. Dziś serwujemy tylko horrory. 

KONIEC!     


           
W Sabacie udział wzięli:
Melissanna – Magdalena Hupało
Anawella – Anna Śmieszna

Marianna – Martyna Bąk

Byśka – Agnieszka Szwenk

Tośka – Bożena Meja

Evanora – Ewa Szczęsna

Drusilla – Dorota Staniszewska

Wredota – Anna Gardias

Edwina – Edyta Synyszyn

Deliczka – Andżelika Jaczyńska

Rozalia – Róża Bula

Verna – Wioleta Witt

Oraz: redaktorka tekstu Violande – Jolanta Bartoś 



 








środa, 26 października 2022

Sabat w Hotelu Marzenie.

 


Dawno, dawno temu, gdy świat pogrążony był w mroku, wiedźmy znajdywały niewinne duszyczki, żeby warzyć strawę, przy blasku krwawego księżyca, która da im wieczną młodość...

Tym razem wiedźmy spotkały się w Hotelu Marzenie, gdzie odbywa się pierwszy wielki sabat. Co tym razem znajdzie się w czarodziejskim kotle i jak rozpoznać czarownicę – przeczytacie już za tydzień 31 października na moim blogu.


piątek, 14 października 2022

Dzień Nauczyciela w Hotelu Marzenie

 CZĘŚĆ II

Pokój nauczycielski nie wyglądał tak, jak myślały. Był stylowym salonem z wygodnymi fotelami i stołem zastawionym pysznymi ciastami i deserami, a w filiżankach już czekała gorąca aromatyczna kawa.

- Siadajcie, częstujcie się, czym dusza zapragnie – zachęcała gospodyni – I możecie być spokojne, to są puste kalorie, więc po nich się nie tyje. Co zresztą po mnie widać. – Magdę zawsze bawił ten żart, bo uwielbiała słodycze i ciężko było sobie czegokolwiek odmówić, mimo nadwagi, której starała się nie zauważać. 

Panie usiadły w fotelach, rozkoszując się kawą i słodkościami, które tak zachwalała gospodyni.

- Patrząc na to wszystko, co dzieje się teraz w edukacji, to za żadne skarby nie chciałabym wrócić teraz do szkoły. Wolę powspominać moje czasy szkolne. – Magda odłożyła na stolik filiżankę z kawą – A jak to jest z wami? Chciałybyście znowu chodzić do szkoły?

- Nigdy w życiu! – Wyrwała się Magda Jarząbek – Mam siostrę, która aktualnie kończy liceum i widzę po tym, co opowiada, że system edukacji mocno się zmienił na niekorzyść. Uwielbiam się uczyć, ale nie lubię mieć narzucanego toku myślenia, jaki mam mieć, drogi, którą mam podążać, a tego właśnie uczy szkoła (w moim mniemaniu). Niemniej nie wykluczam kiedyś w przyszłości kolejnych studiów – o ile znajdę na to czas. Póki co uczestniczę w kursach i szkoleniach, na których są poruszane zagadnienia, które mnie interesują i taka forma bardzo mnie zadowala.

- Aniu? A ty? – Gospodyni spojrzała na kobietę, która siedziała najbliżej.

- Za żadne skarby! Dlatego tak istotne jest dla mnie wszystko, co dzieje się w szkołach moich dzieci. Kontroluję i pilnuję. Stosuję zasadę ograniczonego zaufania, bo pandemia odsłoniła przede mną prawdziwe oblicze szkoły, którą skończyła moja córka, a do której uczęszczali chłopcy. Oczywiście przeniosłam synów do innej placówki. Napiszę kiedyś książkę o szkole, to będzie moja odpowiedź na to pytanie.

- Myślę, że to trudne pytanie. – westchnęła Marta – Szkoła bardzo się zmieniła przez ostatnie dwadzieścia kilka lat. Na pewno nie jest taka, jaką zapamiętałam ze swojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Czekałyby mnie zupełnie inne realia. Czy lepsze? Tego nie wiem.

- Lubię szkołę dla dorosłych – Zuzanna zamyśliła się na moment. – Ta idea bardzo mi odpowiada. Zastanawiałam się nawet, nad jakimiś studiami, ale nie mam teraz czasu na edukację. Poza tym żyjemy w kraju pełnym bezrobotnych magistrów, bo nauka bardzo straciła na prestiżu.

- Wiecie, szkoła to nie tylko nauczyciele i lekcje, ale też koleżanki i koledzy. – Gospodyni machnęła na obsługę, która zjawiła się z pysznym tortem, który natychmiast został pokrojony i podany gościom – Z wieloma osobami z podstawówki, czy ogólniaka niekiedy widuję się gdzieś w przelocie. Z niektórymi zamienię kilka słów, przystaniemy, pogadamy. Z innymi tylko cześć, cześć i to wszystko. Ale... zachowała się taka jedna przyjaźń z czasów szkolnych, która trwa do dzisiaj. Od podstawówki przyjaźnię się z Asią, jest dla mnie jak siostra. Zwierzamy się sobie do dziś – to ona zna moje najskrytsze sekrety, to z nią niejedno szaleństwo przeżyłyśmy. Do dzisiejszego dnia spotykamy się, dzwonimy do siebie, piszemy i zawsze możemy na sobie polegać.

- Masz rację – przyznała Anna – Tylko przez te twoje puste kalorie będę musiała zatrudnić jakiegoś trenera. A jeśli chodzi o przyjaźnie z tamtych czasów, to nieliczne, a jednak tak. I to jest cudowne. Ostatnio, przed spotkaniem w nowodworskiej bibliotece, natknęłam się na kolegę z podstawówki. Zaczęliśmy rozmawiać tak, jakbyśmy nie widzieli się zaledwie kilka tygodni – na luzie i bez spinania się. To było bardzo przyjemne. Potem tenże kolega udał się do wypożyczalni po jedną z moich książek. Zupełnie spontanicznie. Są jednak tacy, z którymi utrzymuję kontakt do dziś. I tu pozdrawiam Justynę Masic. Co prawda, Justyna nie kończyła studiów ze mną, ale z moją siostrą, jednak znajomość przetrwała.

- Ja powiem krótko – wtrąciła Zuzanna – Szkolne przyjaźnie! Oczywiście! Ściskam z tego miejsca dwie panie, Annę Wejman i Joannę Rucińską. Kocham Was. To moje kumpelki do teraz. I pozwólcie, że sięgnę po jeszcze jeden kawałek tego pysznego tortu, w życiu takiego nie jadłam!

- U mnie niestety nie. – westchnęła Magda Jarząbek – Ale jakoś nigdy o nie nie dbałam. Każdy poszedł w swoją stronę, każdy z nas ma swoje życie. Mam kontakt z kilkoma osobami, ale nie nazwałabym tego przyjaźnią. Co innego, jeśli chodzi o studenckie relacje – tutaj przyjaźnie zostały i nadal trwają.

- Marta, a jak to wygląda u ciebie? – zapytała gospodyni.

- Do dziś utrzymuję kontakt z kilkoma osobami, z którymi uczyłam się w szkole. Minęło już tyle czasu od momentu, kiedy razem uczyliśmy się do kartkówek, czy wspólnie odrabialiśmy prace domowe, a pomimo to przy każdym naszym spotkaniu mamy o czym rozmawiać.  I to jest piękne.

- Muszę powiedzieć, że cudownie jest was gościć w moim hotelu. Tu wszystko jest do waszej dyspozycji, więc możecie być pewne, że spełniam marzenia. Mam nadzieję, że miałyście niespodziankę i miło było powspominać czasy szkolne... Oczywiście zapraszam was w przyszłości do ponownych odwiedzin. Będzie mi bardzo miło znowu was ugościć, a przy okazji też przepytać.


czwartek, 13 października 2022

Dzień Nauczyciela w Hotelu Marzenie

 

Część I


- Hotel Marzenie. Naprawdę istnieje. – Cztery kobiety zatrzymały się przed budynkiem, który nie rzucał się w oczy. Drzwi były zamknięte, ale gdy poruszyły wielką kołatką, natychmiast lokaj otworzył wejście i znalazły się w wielkim holu.

- Boże, jak tu pięknie – westchnęła Anna Kasiuk rozglądając się po stylowo urządzonych wnętrzach. – A my całą drogę uważałyśmy, że coś takiego nie istnieje.

- Aż mi głupio teraz. – Zuzanna Arczyńska odstawiła swoją walizkę, z którą szarpała się niemal pół drogi, po tym, jak jedno z kółek odmówiło posłuszeństwa.

- Wskażę paniom ich pokoje. – Ukłonił się lokaj. – Za godzinę szefowa zaprasza do salonu na kawę. A panią poproszę o rozpakowanie walizki, zajmę się tym kółeczkiem. – Zwrócił się do Zuzanny.

- No normalnie marzenie... – westchnęła Marta Nowik – Naprawdę nie wiecie, kim jest właścicielka? – Spojrzała podejrzliwie na swoje koleżanki po piórze.

- Sądząc po tym... – Magdalena Jarząbek nie mogła wyjść z zachwytu – To chyba jakaś dobra wróżka.

- Tak, tak... Prędzej wiedźma, która chce nas omamić swoim dobrem, a potem rzuci na nas urok. – Anna Kasiuk wskazała na długi korytarz – Idziemy?

Godzina minęła szybciej, niż by chciały, ale miały chwilę, by odpocząć i zmienić ciuchy z tych podróżniczych na bardziej wieczorowe. Lokaj zaprowadził wszystkie panie do pokoju, w którym miała na nie czekać tajemnicza właścicielka hotelu. Trudno powiedzieć, czego się spodziewały, ale znalazły się w szkolnej klasie. Jakby nagle cofnęły się w czasie. Na głównej ścianie wisiała tablica, pod którą była kreda i gąbka. Wielkie okna, teraz zasłonięte roletami za dnia wpuszczały do klasy mnóstwo światła. A na gazetkach klasowych wisiały stare zdjęcia. 

- Nie wierzę – wykrzyknęła Zuzanna – To ja! – wskazała zdjęcie.

- A tu ja jestem – Magdalena szybko znalazła znajome twarze koleżanek z czasów szkolnych.

- Te ławki to dla nas? –Spojrzały na ustawione nietypowo w podkowę stoliki i krzesła, które po siedzeniu na nich przez osiem godzin dziennie bolał tyłek.

- Ja się czuję, jak w koszmarze – przyznała Marta, gdy rozległ się dzwonek szkolny.

Chwilę później do „klasy” weszła nauczycielka.

- Witam Was serdecznie. – Uśmiechnęła się, odkładając na biurko dziennik – Nazywam się Magdalena Hupało i dziś zaprosiłam Was do pokoju wspomnień. – Siadajcie – wskazała im miejsca przy ławkach – Chciałam, żebyście poczuły klimat lat szkolnych, bo dziś pogadamy właśnie o szkole.

- O matko! – odetchnęła z ulgą Marta – Już myślałam, że znalazłam się w jakimś horrorze.

- To może innym razem – Nauczycielka usiadła na swoje miejsce i natychmiast pojawiła się obsługa, która przyniosła gościom obiad i domowy kompot ze świeżych owoców.

- Zupełnie, jak na szkolnej stołówce – westchnęła Anna.

- Oj, niezupełnie – Magdalena już zdążyła spróbować dania, które dostały – To jest znacznie smaczniejsze.

- Kiedy chodziłam do szkoły, były dni, że ją uwielbiałam i biegłam do niej jak na skrzydłach. – Nauczycielka Magda zaczęła swoją opowieść – Ale były też dni, że nie chciało mi się iść i wtedy trzeba było pokombinować (ale może tym nie będę się chwalić). Chyba jak każdy miałam swoich ulubionych nauczycieli, takich, których się pamięta np. wychowawczynię w klasie 1-3, czy później np. w liceum moją polonistkę i historyka. W sumie większość nauczycieli lubiłam, a o tych mniej lubianych może nie wspomnę, bo czasem jakimś cudem tu trafią i jeszcze się dowiedzą. Jak to było z Wami, lubiłyście chodzić do szkoły?

- Jak cholera! – wyrwała się Magdalena Jarząbek i wszyscy wybuchli śmiechem – No, żeby być konkretną... Chyba traktowałam to jako obowiązek, nie przepadałam za lekcjami według klucza. Za to uwielbiałam wszystkie zajęcia dodatkowe, na których mogłam się wyżyć, zwłaszcza na zajęciach plastycznych (ta miłość została mi do dziś). Moją pierwszą nauczycielką w „zerówce” była Pani Ania – kochana kobieta, pełna ciepła i z super podejściem. Do tej pory miło ją wspominam. 

- Nie pamiętam, bym nie lubiła chodzić do szkoły. Jednak i tu pewnie okażę się złym przykładem, zdarzało mi się opuszczać lekcje. Jeśli coś wydało mi się ciekawszym zajęciem, po prostu do szkoły nie szłam. Wspominam swoje pierwsze wagary, kiedy to wybrałam się do biblioteki, wypożyczyłam sobie kilka książek i wróciłam do domu zupełnie nieświadoma obecności taty. Dostałam wtedy burę, bo na wagary to się nie wraca do domu z naręczem książek. Co zrobić, taką miałam wtedy potrzebę... Właściwie lubiłam swoich nauczycieli. Miałam to szczęście, że w swojej całej edukacji trafiłam na ludzi potrafiących przekazać wiedzę. Jednak jedną nauczycielkę pamiętam bardzo dobrze. To była matematyczka w szkole podstawowej. Mówiliśmy o niej Kosa... Każdy bał się matematyki i surowej nauczycielki. Czekając na Nią pod klasą, mieliśmy spuszczone głowy i nawet nie patrzyliśmy w Jej kierunku. Nie chciałabym, żeby moje dzieci bały się swoich nauczycieli. Jednak na koniec mojej edukacji w szkole podstawowej, kiedy stałam pośród innych koleżanek i kolegów nagradzanych za wyniki w nauce, to właśnie ta nauczycielka podeszła do mnie z ciepłym uśmiechem, jakiego nie dane nam było oglądać na co dzień i powiedziała: Kasiuk , warto było popracować. Teraz jestem pewna, że poradzisz sobie z matematyką bez problemów. Miała rację, pamiętam wszystko i wyrwana ze snu w środku nocy mogę recytować wzory, regułki i matematyczne prawidła.

- Ja bardzo lubiłam szkołę – Uśmiechnęła się Marta – Odkąd tylko pamiętam, do szkoły chodziłam bardzo chętnie. Lubiłam spędzać czas w towarzystwie koleżanek i kolegów z klasy. Moja pierwsza nauczycielka była dla swoich wychowanków, jak dobra mama. Ciepła, serdeczna, życzliwa i uśmiechnięta. Taką ją zapamiętałam. Jestem jej wdzięczna za moje wszystkie piękne wspomnienia związane z tym okresem.

- Zuzanna, a ty? – nauczycielka wyrwała do odpowiedzi ostatnią ze swoich rozmówczyń.

- A czy za odpowiedź będzie ocena? Bo nie wiem, jak bardzo koloryzować? – zastanawiała się Zuza. – No dobrze – westchnęła, wywołując uśmiech na twarzach koleżanek – Lubiłam chodzić do podstawówki, bo nauka przychodziła mi bez wysiłku. W liceum czułam się jak w kieracie i stale urywałam się z lekcji. Moją pierwszą nauczycielką była pani  Anna Antosiewicz, miła kobieta, która krzyczała, zamiast mówić i rodzice po wywiadówkach skarżyli się na bóle głowy. Miło wspominam też panią Krystynę Lipkę z zerówki. Miała cierpliwość anioła. Ale najlepiej ze wszystkich wspominam polonistkę z choszczeńskiego ogólniaka panią Annę Gonerę.

- Zanim przejdziemy do deseru, bo widzę, że stołówkowe dania bardzo wam smakują – Magda Hupało patrzyła, jak jej goście szybko pochłaniają pyszny obiad z jej idealnej kuchni, której nie groziły żadne rewolucje. – Teraz chciałabym poznać wasze upodobania edukacyjne. Każdy ma swój ulubiony przedmiot, ja oczywiście też taki miałam. Jak myślicie jaki? Która odgadnie? Nie trzeba długo główkować, aby to odkryć. Uwielbiałam przez cała swoją edukację język polski. Kochałam czytać i pisać wypracowania. W sumie nawet lektury nie były mi straszne – większość przeczytałam, choć były i wyjątki. Co prawda za gramatyką nie przepadałam, ale szło przetrwać te lekcje. Później dołączył kolejny przedmiot – historia. Z nich obu zresztą zdawałam maturę. Miałam to szczęście, że nie musiałam zdawać matematyki, której nie cierpiałam. Jak to było u Was? Zuzia, może ty pierwsza?

- Nie będę oryginalna, a właściwie muszę powtórzyć, to co już powiedziałaś. Moim ulubionym przedmiotem był polski, a jako druga, historia. Nie ogarniam fizyki, chemii i matematyki, ale na szczęście dla mnie maturę zdawałam w tym cudownym czasie, gdy nie była ona obowiązkowa, więc zdawałam dwa razy polski, dwa razy historię i francuski. 

- To ja Was zaskoczę! – Zakomunikowała Anna – w szkole podstawowej ulubionym przedmiotem było wychowanie fizyczne. Zawsze lubiłam ruch i rozsadzała mnie energia. W szkole średniej był to język polski i angielski, bo nie wymagały ode mnie większego nakładu pracy. A na studiach lubiłam podstawy psychologii. Wiadomo, nie udało mi się skończyć psychologii, a ze studiów ekonomicznych , których szczerze nie cierpiałam, to właśnie podstawy psychologii cieszyły najbardziej.

- Ja jestem artystyczną duszą – westchnęła Magdalena Jarząbek – Plastyka, a później historia sztuki. Mogłam robić to, co uwielbiałam, bawić się różnymi technikami i nabywać wiedzę, która wzbudzała i wzbudza nadal we mnie podziw. Na drugim miejscu była biologia – zwłaszcza zagadnienia związane z człowiekiem i zwierzętami.  Co najśmieszniejsze – nie przepadałam za królestwem roślin, a teraz odkrywam je na nowo, co można zauważyć w moim cyklu „Zabójcze piękno”. W szkole mnie uczyli o zabójczych właściwościach niektórych roślin.

- A ja pozostanę w szablonie humanistek. – Oświadczyła poważnie Marta Nowik – Miałam dwa ulubione przedmioty, które mnie najbardziej fascynowały: język polski i historię. Do dziś są one moją pasją. Z sentymentem wspominam szkolne lektury jak i poznawanie dziejów mojej Ojczyzny i świata.

- Czyli wszystkie kochamy język polski i książki, najlepszym miejscem na wagary jest biblioteka, o czym bym nigdy nie pomyślała – śmiała się nauczycielka – i pewnie jesteśmy szczęśliwe, że mamy to za sobą? Ale o to zapytam was za chwilę. Teraz pójdziemy do... pokoju nauczycielskiego. Tam będzie nam wygodniej. 


                                                 c. d n.