sobota, 17 czerwca 2023

Czytelnicze perełki

 


Witajcie kochani!

Cieszę się bardzo, że dzielicie się ze mną swoimi opiniami o przeczytanej książce. Zachęcam nadal do ich podsyłania. Przypominam, że co kwartał będę wybierać najlepszą opinię, będzie też za to nagroda niespodzianka. 

Wierzę, że zgłosi się jeszcze więcej osób :)

Dzisiaj poznacie opinię Marzeny Czapskiej i Jolanty Bartoś. Jaką książkę polecają? Zaraz się przekonacie. Wystarczy czytać dalej.


Marzena Czapska poleca:



„Kto nie ma odwagi do marzeń

nie będzie miał siły do walki”.

„Marzenko, 

Nie trać wiary!

Nie trać siły!

Nie trać nadziei!”

Słowa te, to dedykacja, którą specjalnie dla mnie napisała p. Mira Białkowska na pierwszej stronie swojej książki „Odmrożona nadzieja”, wydanej przez Wydawnictwo Literackie białe Pióro, którą to książkę mi podarowała.

Nie znałam Autorki, nie miałam pojęcia, o czym będzie książka, ale już kilka pierwszych stron przeniosło mnie w przeszłość... Za kilka tygodni minie 5 lat od chwili, kiedy otrzymałam na papierze diagnozę – złośliwy rak piersi.

Bohaterka książki – Cecylia opowiada swoją historię w chwili, kiedy zbliża się do „magicznej” bariery, minęło 9 lat od kiedy zachorowała...

Rak to już choroba cywilizacyjna, wciąż i wciąż słyszymy, że zachorował brat, sąsiad, siostra, mama, koleżanka, przyjaciółka, znany aktor, artysta estrady, znajomy... I ile osób, tyle reakcji na wiadomość, tyle sposobów radzenia sobie z nią...

Czy rak to naprawdę wyrok? Niestety wciąż jeszcze często tak. Jedno wiem na pewno. Wielką rolę w procesie walki z chorobą spełnia nasze własne nastawienie. Wiem, że bez względu na wszystko musimy zaufać w mądrość lekarzy i uwierzyć w Boży Plan, zebrać wszystkie siły, otoczyć się życzliwymi ludźmi, przykleić uśmiech na twarz i stawać do walki. Jak ważną jest świadomość, że są obok nas ludzie, którzy wspierają obecnością, rozmową, modlitwą, pomocą – przekonałam się osobiście. To była chyba największa motywacja. Jeśli jest obok ktoś, kto gładzi Twoją łysą głowę, kto zmienia opatrunki na pooperacyjnych ranach, to uwierzcie, bardzo, bardzo pomaga.

Niestety Cecylia w tym najtrudniejszym czasie zostaje sama, bo mąż „nie poradził sobie z sytuacją”. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co kobieta czuje się w takiej chwili...

Co łączy mnie z Cecylią? Obydwie nie znosiłyśmy słów „będzie dobrze”... Na mnie te słowa wciąż działają, jak przysłowiowa płachta na byka. Jednak przykro mi było, kiedy czytałam, że Cecylia absolutnie nie chciała rozmawiać o swojej chorobie. A to bardzo ważne, żeby nie trzymać w sobie emocji, myśli. Ja mówiłam o tym każdemu, kto chciał słuchać, mówiłam Bliskim, mówiłam znajomym. To był swoisty etap terapii.

Kochałam moją łysą głowę, bo wiedziałam, ze ktoś jeszcze ją kochał, kocham swoje blizny, bo nikt nigdy nie dał mi odczuć, że one mnie szpecą. Cecylia uważała, że nie ma prawa być szczęśliwa, bo nie może obarczać drugiej osoby swoją chorobą. Dużo czasu jej zajęło, żeby zrozumieć, że nie tylko ma prawo, ale wobec siebie ma obowiązek być szczęśliwą.

Każdy z nas, zdrowy czy chory, młody czy starszy, piękny czy trochę mniej – ma prawo być szczęśliwym.

I nawet jeśli choroba kiedyś wróci, ja Miro nie stracę wiary ani wiary... Może jedynie sił będzie troszkę mniej.

Przeczytajcie tę piękną książkę! Nie pozwólcie, żeby zamarzła nadzieja – Wasza, czy kogoś obok Was.


Jolanta Bartoś poleca:


W międzyczasie...

„Mówią, że kiedy życie daje ci cytryny, ty zrób z nich lemoniadę. Wyciśnij i wykorzystaj do cna to, co dobre”.

Jak wiecie, zawsze szczerze polecam każdą powieść Kasi Janus. Niestety tym razem przez pierwsze sześćdziesiąt stron „Błękitny dom nad jeziorem” wymęczył mnie okrutnie, bo nic się nie działo. Antonina Zielińska, bibliotekarka z Leszna, dostaje spadek po ciotce – domek na Mazurach i decyduje się na daleką podróż do małej wioski niedaleko Mrągowa. I już. To całe streszczenie tego, przez co nie mogłam przebrnąć.

I muszę powiedzieć, że gdybym nie znała Kasi i jej powieści, ta książka wylądowałaby na półce. Ale potem następuje burza z piorunami, taka złowieszcza, która niesie zniszczenie. I tu następuje przełom. Dalej karty zmieniają się same w zastraszającym tempie. Nie wiem kiedy z grubej ponad czterysta stronicowej powieści nastąpiło słowo koniec. Błękitny dom na Mazurach staje się przystanią dla trzech kobiet, których losy ze sobą splotło życie. 

Tu nie tylko mamy fajną powieść obyczajową z miłością życia, ale mały wątek kryminalny (szkoda, że tak krótki) i skrywaną tajemnicę rodzinną. 

Nie chcę opowiadać o wszystkim, co działo się w tej powieści, bo książki Kasi są budowane na emocjach, które trzeba odkryć, przeżyć, zrozumieć i wybaczyć. I ta powieść właśnie taka jest. Chwilami pełna łez, bólu i beznadziejności, a nieco dalej tryskająca szczęściem i tęsknotą...

Nie będę już wspominała o przydługim początku, bo reszta książki zrekompensowała mi te męki.

Oczywiście, że polecam, jak każdą książkę Kasi.



Marzenko, Jolu dziękuję jeszcze raz za wasze opinie.


niedziela, 11 czerwca 2023

Alicja Santarius – „Skorupkę rozbić młotkiem”

 


Czy wiesz, kim jesteś? Może mleczem? Czy bliżej Ci do orchidei? Znasz definicję tych kwiatów? Ja nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, dopóki nie przeczytałam tych słów:

„Pamięta, że od tego momentu zapragnęła być mleczem – normalnym, przeciętnym, zwykłym. Który nie ima się wiatru i burz, rośnie, robi swoje. Nie jest może szczególnie wysublimowany, elokwentny i unikatowy, ale gdziekolwiek się go posadzi, postawi czy położy, a nawet gdziekolwiek spadnie – poradzi sobie, dostosuje się i będzie szczęśliwy.

Odkąd po raz pierwszy usłyszała tę definicję, wiedziała, że jest orchideą: delikatną, czułą, nadwrażliwą, wymagającą pochwał, specjalnej pielęgnacji, ugłaskania. Kiedy zaś warunki przestaną być dla niej komfortowe – zginie marnie, bo nie jest na nie przygotowana”.

To kim, jesteś? Bo ja to chyba jestem trochę tym i tym.

Dzisiaj opowiem Ci o książce Alicji Santarius „Skorupkę rozbić młotkiem” i jej bohaterce – Adzie Skurskiej. Ada, jak pewnie się domyślasz, jest orchideą, będąc zarazem matką, żoną, córką, przyjaciółką, Jest bardzo zaangażowana w życie swojej rodziny. Swoją postawą pokazuje, że macierzyństwo, pracę, dbanie o rodzinę i inne wyzwania zawsze można pogodzić. Jednak w pewnym momencie Ada zmuszona jest przystopować. W jej życie wkrada się podstępnie nieuleczalna choroba, której symptomów nie zauważyła wcześniej. Rozpoczyna się walka o siebie, o swoją równowagę psychiczną. Duże oparcie ma w swojej rodzinie. Nie będę zdradzała Ci więcej szczegółów z fabuły. Może sięgniesz po nią sama i przekonasz się, co ma do zaoferowania.

Muszę Ci powiedzieć, że ta książka długo czekała na moją opinię, co wcale nie znaczy, że mi się nie podobała. Tylko ciężko ubrać mi myśli w słowa i przelać je na „papier”. Po przeczytaniu jeszcze z kilkanaście razy wracałam do niej, zaznaczałam fragmenty, czytałam je po raz drugi, niekiedy i trzeci raz. Może kiedyś uda mi się spotkać z autorką i porozmawiać, bo przecież nie wszystko można wyrazić w słowa i zapisać.

Pomimo że powieść ma tylko 150 stron, jest niewielka objętościowo, to zawiera w sobie dużą dawkę emocji, pewien spokój i skłania do refleksji. Alicja Santarius nie tylko pokazała, jak ważna jest w życiu każdego człowieka rodzina, jej wsparcie, ale też podejście do choroby. Wielu z nas dowiadując się o chorobie swojej, czy bliskiego otacza się „skorupką”, wchodzi w nią, zamyka się, odgradza od świata. Nie chce wsparcia, pomocy. To taki nasz pierwszy odruch, szok i niedowierzanie. Mnóstwo pytań i jedno najważniejsze „dlaczego akurat ja”? Tymczasem autorka pokazuje, że trzeba walczyć o siebie, nie pozwolić, aby choroba zdominowała nasze życie. Warto znaleźć sobie zajęcie, pokonywać słabości. Iść krok za krokiem dalej, tak jak czyniła to nasza bohaterka. Trzeba szukać w sobie tego wewnętrznego spokoju. Należy rozbijać skorupkę powoli, z determinacją. Jest jeszcze coś, o czym muszę wspomnieć, Ada szuka też wiadomości o ojcu, myśląc, że może w przodkach znajdzie podłoże choroby. Trafia na wiele informacji, by w końcu odkryć prawdę. Ten moment odkrywania swoich korzeni w archiwach, ponownie uświadomił mi, że gdzieś w głębi mnie powoli narasta chęć stworzenia drzewa genealogicznego, ustalenia przodków. Być może i ja, podobnie jak Ada kiedyś się za to zabiorę.

Jeśli jesteście ciekawi, jak potoczyło się życie Ady, co znalazła w historii swojej rodziny, to koniecznie przeczytaj.. Wiem, że ja do tej książki, do jej fragmentów wrócę pewnie jeszcze nie raz. 

Powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Papierowy Motyl, a ja polecam tę książkę Twojej uwadze.


sobota, 10 czerwca 2023

Czytelnicze perełki

 



Witajcie kochani!

Cieszę się bardzo, że kilka osób już wyraziło chęć na podzielenie się ze mną i z Wami swoimi opiniami o przeczytanej książce. Wierzę, że zgłosi się jeszcze więcej osób :)

Dzisiaj poznacie opinię Jolanty Bartoś i Marzeny Czapskiej. Jaką książkę polecają? Zaraz się przekonacie. Wystarczy czytać dalej.


Jolanta Bartoś poleca:


„Elżbieta Stępień ma ten dar, że pisze ciekawe książki, a czasem potrafi mnie doprowadzić do łez.

Tym razem dostałam powieść, która natychmiast wciągnęła mnie w wir kryminalnej historii, przesiąkniętej mafijnymi układami, narkotykami, kuszącą łatwą forsą, imprezami, luksusami niedostępnymi dla zwykłego człowieka, ale również niebezpieczeństwem i śmiercią. Życie nie jest takie proste i za każdy uczynek kiedyś przyjdzie zapłacić rachunek, jaki wystawi los.

Nie będę pisała o bohaterach, bo o ich losach musicie przeczytać sami, ważne, że spełniło się moje marzenie i nie dostałam cukierkowej historii miłosnej, która przez kilka kolejnych dni będzie mi się odbijała tęczą. To naprawdę ciekawa opowieść, pełna niebezpieczeństw, straconego zaufania i zagubionej miłości...

Mówię moim koleżankom po piórze(tym piszącym obyczajówkę), że wątek kryminalny znacznie podnosi tępo i emocje w powieści. I kiedy korzystają z moich rad, jestem dumna, że potrafią napisać powieść, którą mogę polecić.

Elżbieta Stępień ma na swoim koncie kilka pozycji literackich, ale „Zaułek spełnionych marzeń” (trzecia część serii „Czego nie wiesz o aniołach”) uważam za najlepszą historię, jaka wyszła spod jej pióra”.


Marzena Czapska poleca:


„Absolutnie mistrzowski finał dwóch, z pozoru nie mających ze sobą nic wspólnego książkowych serii. O tym, że pani Aneta Krasińska pisze piękne książki wiedziałam już po przeczytaniu „Nauczycielki z getta”. Oczywistym wtedy dla mnie stało się, że muszę mieć na swojej półce kontynuację tej przepięknej historii – „Nauczycielka z getta. Wciąż pod wiatr”.

W międzyczasie postawiłam sobie zadanie, żeby jak najszybciej to będzie możliwe, przeczytać wszystkie wcześniejsze książki p. Anety. A było ich kilka i wszystkie cudowne. Wreszcie też, tuż przed premierą najnowszej książki, udało mi się (dzięki wielkiej pomocy siostry Asi) przeczytać serię Słodko Gorzką („Słodki smak marzeń” i „Gorzki smak marzeń”).

Wszyscy my, miłośnicy książek pani Anety czekaliśmy z zapartym tchem na finały obu tych wyjątkowych książkowych serii. Przyznaję, niewiele już jest rzeczy,, które mogą mnie zaskoczyć... A tu proszę... Smak wspomnień! Dwie tak różne historie, dwa różne okresy naszej historii, inne miejsca, inni ludzie, inne problemy, inny świat.

Laura Kosińska i Laura Lewiatan. Z pozoru jedynym co łączy te dwie kobiety jest imię i równie tragiczna miłość, którą obydwie przeżyły.

Czy mogłam przypuszczać, że w finałowej książce Słodko-Gorzkiej historii spotkam moją ukochaną Nauczycielkę. Gdyby autorka sama o tym wcześniej nie wspomniała, na pewno nie.

Co wyniosę z obu historii?

Przede wszystkim przesłanie, że bez względu na wszystko – miłość jest najważniejsza. Jeśli się kocha prawdziwie, nic nie jest w stanie powstrzymać nas przed pragnieniem bycia z tą drugą osobą – ani piekło Getta, ani obezwładniający strach przed śmiercią, ani głód, czy zimno. Ale też nie będzie przeszkodą odległość, kredyt w banku, pochodzenie, styl życia, czy środowisko, w którym żyjemy.

I jeszcze jedno...Żeby nigdy, bez względu na wszystko, nie zamykać się na drugiego człowieka. Bo choćby nie wiem jak wydawało się, że jest źle, że wszystko się skończyło, że świat nam się zawalił, to nie jest prawda. Zawsze gdzieś tam jest ktoś, coś co może nadać naszemu życiu nowy sens...

Nie opowiem fabuły „Smaku wspomnień”, bo nie chcę Wam odebrać przyjemności przeczytania tej książki.

Jedynie czego mi żal to, że moja ukochana NAUCZYCIELKA LAURA nie odzyskała swojego szczęścia. Z całego serca polecam.

wtorek, 6 czerwca 2023

Czytelnicze perełki


Chciałabyś/chciałbyś sprawdzić, czy potrafisz napisać opinię, którą zachęcisz innych do sięgnięcia po lekturę? 

Napisz krótką opinię (recenzję), prześlij ją wraz z wykonanym przez siebie zdjęciem na moją skrzynkę kontaktową, a pojawi się na moim blogu, jako Czytelnicze perełki.

Zależy mi na tym, żeby to były polecajki książek, które możesz polecić najbliższej przyjaciółce. Nie chcę publikować negatywnych opinii, więc jeśli Ci się książka nie podobała, to i czasu szkoda na pisanie o niej.

Co kwartał wybiorę jedną, najlepszą opinię, a jej autor/ka otrzyma ode mnie drobny upominek.

poniedziałek, 5 czerwca 2023

Anita Scharmach – „Mam na imię Ania”

 


Powieść „Mam na imię Ania” bardzo długo stała na mojej półce „wstydu” i czekała na swoją kolej czytelniczą. Bo zawsze coś stało na przeszkodzie: praca, dom, książki do recenzji. W końcu jednak nadeszła pora na moje własne, nieprzeczytane i patrzące z wyrzutem na mnie, moje książki. 

Książka Anity Scharmach poszła na pierwszy ogień. Zaczęłam czytać i... nie mogłam się już od niej oderwać. To były emocje, których nie da się opisać. Chociaż spróbuję.

Anna Mikołajska, bohaterka powieści jest zdolną dziennikarką i żoną Pawła. Wydawać by się mogło, że ma wszystko, co daje szczęście: pracę, piękne mieszkanie, kochającego męża, czyli idealne życie. Jednak w tym pięknym mieszkaniu dzieje się wiele... Za zamkniętymi drzwiami świat może wyglądać, całkiem inaczej. Jak? 

Pewnego dnia Ania, jako dziennikarka – incognito, jedzie do ośrodka leczenia uzależnień z zamiarem napisania artykułu o przebywającej tam grupie terapeutycznej. Pod wpływem zwierzeń, zapala się w niej iskra. Naradza się bunt i szansa na odmianę życia. Czy Ania pokona swoje demony? Czy ma szansę na nowe życie? Co ją jeszcze czeka?

Zanim napiszę kilka słów o książce, spójrz na okładkę. Dla mnie jest ona odzwierciedleniem treści, jest idealna. Myślę, że jak przeczytasz lub czytałaś już powieść, to się ze mną zgodzisz.

Jak już wspominałam, książkę przeczytałam w jeden dzień. Nie mogłam się od niej oderwać, nie mogłam o niej przestać myśleć. Jeszcze teraz jest w mojej świadomości, pokazuje mi obrazy, o których czytałam. Musiałam mieć pod ręką chusteczki, bo jednak nie jestem tak silna, albo inaczej nie można przejść obojętnie wobec tego co czytasz. Ta powieść jest bardzo realna. Wokół nas dzieją się podobne dramaty, za zamkniętymi drzwiami mieszkań nie zawsze jest tak idealnie jak to wygląda. Często toczą się tam różne dramaty, niektóre z nich nie zawsze dobrze się kończą. Fabuła przedstawia nam różne losy bohaterów ośrodka: alkoholizm, despotyzm, znęcanie fizyczne, dramat matki i dziecka. To, co czytasz, niekiedy bardzo boli... tak rzadko wczuwamy się w los innych, za to szybko oceniamy, szufladkujemy nie znając prawdy. Często zadajemy sobie pytanie; dlaczego takie osoby nie potrafią odejść, dlaczego tkwią w toksycznym związku. Jednak uwierzcie, powieść pokazuje, że nie jest to takie proste.

Bohaterowie zostali wspaniale wykreowani. Podobało mi się ich przedstawienie, ale również optymistyczne spojrzenie w przyszłość. Jeszcze jedno urzekło mnie w książce – rodząca się przyjaźń między bohaterami oraz wzajemne, szczere rozmowy. Wzajemna pomoc.

Tylko to zakończenie... Dlaczego? Ono powaliło mnie na kolana, długo nie mogłam się pozbierać. Musisz koniecznie przeczytać sama. Polecam z całego serca! To lektura, którą trzeba przeczytać, która skłoni cię do refleksji.

czwartek, 1 czerwca 2023

Dzień Dziecka w Hotelu Marzenie – wspomnienia z dzieciństwa




 

Magdalena otworzyła zakurzony karton, który przyniosła ze strychu. Chciała jeszcze raz spojrzeć na pamiątki z dzieciństwa, które od lat przechowywała i zawsze, gdy otwierała karton, wracały wspomnienia… Ulubiona lalka, stary pamiętnik, miś, który już dawno stracił swój urok, ale dawno temu skradł jej serce, stare fotografie…

Usiadła w ulubionym fotelu, przeglądając czarno białe zdjęcia z dzieciństwa. Miały swój niepowtarzalny urok, choć z trudem przypominała sobie jaki kolor miała jej sukienka, za to nigdy nie zapomniała, że kot, który towarzyszył jej od najwcześniejszych lat, był szary, pręgowany, z jedną skarpetką na przedniej łapce i śmiesznym ogonkiem, który dumnie stał nad jego dupką, niczym żagiel. Już dawno nie ma tego kociaka, a Maniek gdzieś łazi swoimi ścieżkami, akurat w momencie, gdy byłby jej najbardziej potrzebny.

Usłyszała pukanie do drzwi, więc pośpieszyła, spodziewając się listonosza. Czekała na listy od kilku osób, które obiecały opowiedzieć o swoim dzieciństwie. Cieszyła ją każda koperta, którą wręczył jej doręczyciel. Pośpieszyła do kuchni, zaparzyć herbatkę owocową, której aromat roznosił się po pokoju, a była wspaniałym dodatkiem do listów, które na nią czekały. Usiadła w fotelu i niemal natychmiast pojawił się Maniek, ocierając się o jej nogi, mrucząc i spoglądając od niechcenia na swoją panią, aby go pogłaskała. Ale ją w tym momencie bardziej interesowały koperty, więc zlekceważyła zwierzę, które natychmiast wskoczyło jej na kolana, domagając się pieszczot.

Rozerwała kopertę od blogerki Grażyny Wróbel, wyjęła kartkę i zaczęła czytać, drugą dłoń zanurzając w sierści kota, który ułożył się wygodnie, na jej kolanach.

Madziu,

Moje dzieciństwo z całą pewnością zaliczam do szczęśliwych lat mego życia. Zawsze wszędzie było mnie pełno. Będąc małą dziewczynką, otrzymałam na Boże Narodzenie misia, któremu, gdy się nacisnęło na łapkę, to nagrywał to, co mówiłam, a później mogłam to odsłuchać. Mam tego misia do dnia dzisiejszego, aczkolwiek nie wiem, czy jeszcze by zadziałał tak, jak powinien. Mam do niego jednak niezwykły sentyment, gdyż pamiętam tę radość, kiedy go dostałam, jakby to było wczoraj. Wspólnie z bratem zawsze szanowaliśmy wszystkie zabawki, które otrzymywaliśmy, dlatego niektóre z nich po dzień dzisiejszy zostały zachowane i to w świetnym stanie. W dzieciństwie miałam również całkiem sporo przyjaciół, jednak to zwierzęta zawsze były u mnie na pierwszym miejscu. Już będąc małym dzieckiem w wózku, widząc konie, podobno aż piszczałam. Miłość do tych zwierząt prawdopodobnie przekazała mi w genach moja Śp. Babcia, która sama posiadała ich wiele w swoim życiu. Będąc 10-latką, jako jedna z nielicznych regularnie pojawiałam się na jazdach konnych (nawet w siarczyste, śnieżne zimy), gdyż to sprawiało mi wiele radości. Nie zrażały mnie upadki z koni, bo nawet jeśli do nich dochodziło, to od razu wsiadałam na grzbiet ponownie. Zwierzęta zawsze odgrywały ważną rolę w moim życiu. Mama niejednokrotnie cierpła w oknie, widząc mnie siedzącą na ławce przed blokiem i głaskającą, chociażby obcego rottweilera. Ja jednak nigdy nie bałam się zwierząt. Nawet wyjeżdżając na wakacje do cioci do Żernik Wrocławskich, jeszcze nie zdążono mnie poinformować, abym nie zbliżała się do psa przy budzie, bo gryzie, a ja już tam po prostu z nim siedziałam. I tak po dzień dzisiejszy, zwierzęta są mi bliskie”.

Magda pogłaskała kota i przytuliła go do siebie, co spotkało się z wyraźnym niezadowoleniem zwierzęcia. Akurat w tej chwili było mu dobrze, bez nadmiernych uczuć jego pani, a jej się zebrało… uciekł, siadając nieco dalej i przyglądając się jej bacznie. Nie chciał ryzykować kolejnego wybuchu czułości.

Magda sięgnęła po kolejną kopertę. Zaciekawiła ją, bo nie było na niej nadawcy. Rzuciła okiem na list, ale nawet na nim nie było podpisu.

Madziu, opowiem ci o swoim dzieciństwie, ale chciałabym, żeby to były wspomnienia anonimowe.

Pamiętam, że od maleńkości zawsze chciałam mieć zwierzątko. Rodzicie, uporczywie odmawiali, wymigując się tym, że to obowiązek, a ja jestem za mała. Było mi wtedy bardzo smutno, bo moi koledzy chwalili się tym, że mają w domu psa, kota albo chomika, a ja miałam co najwyżej pluszaki. Ale maskotka to nie to samo, co taki kot czy pies, prawda? Nie ustawałam więc w prośbach i zapewnieniach, że sobie poradzę. No bo skoro inni dawali radę, to czemu ja miałabym nie dać? I któregoś roku, miałam wtedy chyba dziesięć albo jedenaście lat, nie pamiętam dokładnie, w naszej rodzinie pojawiła się trójkolorowa puchata kuleczka, co było spełnieniem mojego długoletniego marzenia. Nagle pojawił się on – trójkolorowy kocur, co było cudem samo w sobie, bo trójkolorowy kocur to niezwykły przypadek. Nazwałam go Apollo, bo był niczym słońce, które rozjaśnia nawet najchmurniejsze niebo. Ale to, co pamiętam, to sposób, w jaki pojawił się w moim życiu. Był już listopadowy weekend, kilka tygodniu po moich urodzinach. Obudził mnie dziwny ciężar na mojej kołdrze i dźwięki, których nie byłam w stanie przypisać do niczego, co dotychczas w domu słyszałam. Otworzyłam oczy, a tuż obok moich nóg stało nie za duże pudełko, które delikatnie się kołysało, a te dźwięki dobiegały z jego wnętrza. Prędko chwyciłam pudełko w ręce i odchyliłam skrzydełka. Wtedy moim oczom ukazał się najwspanialszy widok na świecie – małe kocię, które dawało znać, że absolutnie nie podoba mu się w zamknięciu. Tamtego dnia rozpoczęła się najwspanialsza przyjaźń na ziemi. Był moim słońcem. Lekiem na całe zło. Przy nim wszelkie smutki odchodziły w zapomnienie, a ból stawał się jakby mniej bolesny. Wyczuwał, kiedy potrzebowałam go najbardziej i wiedziałam, że mogę na tę kulkę, choć z czasem kulę, futerka liczyć. Jego obecność w moim życiu, to jedna z najszczęśliwszych rzeczy i wspomnień, bardzo długich, w moim życiu”.

- Maniek! – Magda rozejrzała się za kotem, który już się znudził i poszedł do swoich ciekawszych zajęć. – A to łobuz… - westchnęła i upiwszy trochę herbaty, wzięła do ręki kolejną kopertę. Tym razem Andżelika Jaczyńska nie ukrywała się pod anonimowością. Nie lubiła czytać anonimowych listów, były jak donosy, albo po pierwszym zdaniu spodziewała się trudnych, bolesnych wspomnień, ale na szczęście te wszystkie listy takie nie były.

Westchnęła ciężko i zaczęła czytać kolejny list.

Trudno mi powiedzieć czy miałam szczęśliwe dzieciństwo. Dla mnie było normalne, że po szkole mam zająć się młodszymi braćmi, bo rodzice byli w pracy. Zawsze były wyznaczone zadania, które trzeba było wykonać. A to zrobić drobne zakupy, odrobić lekcje, czy zrobić coś na ogródku. Z prac ogrodowych najbardziej lubiłam zrywać owoce z drzew. Można było się wspinać i z góry patrzeć na okolicę. Nie lubiłam plewić i tak mi zostało. Za to mogłabym cały czas zajmować się zwierzętami – psy, koty, czasami rezydował chomik. Ale najwięcej było zawsze psów i kotów, to był mój świat. To im zdradzałam swoje problemy, a one po swojemu mnie wspierały. Oprócz miłości do zwierząt, odkryłam miłość do książek. To właśnie książki pozwalały mi zapomnieć o wszystkim. Potrafiłam wykorzystać każdą chwilę na czytanie. Moją ulubioną książką było „Dziewięć bied i jedno szczęście” Marii Kann. Czytałam ją wielokrotnie, niestety nie przetrwała próby czasu i gdzieś przy kolejnej przeprowadzce zawieruszyła się. I chociaż minęło prawie 40 lat, jak ją czytałam, to ta historia tkwi we mnie nadal. Bardzo lubiłam wyjeżdżać do babci. Moja babcia nadal żyje i mieszka w maleńkiej wsi nad jeziorem. W wakacje było tam bardzo gwarno, gdyż przyjeżdżali kuzyni. To był zawsze czas beztroski, bo mogłam z nimi całymi dniami włóczyć się po wsi i nikt nie panikował, że utopimy się w jeziorze. Z wyjazdami do babci kojarzą mi się gofry w kształcie serc, które babcia nam serwowała z dżemem.

Mama natomiast robiła pyszne bułeczki drożdżowe z różnymi nadzieniami. Bardzo lubię też ryż z jabłkami i cynamonem, tylko czy to jest deser? Przyjaciółkę znalazłam. dopiero gdy poszłam do technikum. W podstawówce byłam raczej odludkiem, bardzo nieśmiałym dzieckiem. Ale gdy ktoś mi dokuczał, to nie wahałam się z nim bić. Musiało to śmiesznie wyglądać, gdy mała, drobna dziewczynka biła się z chłopakiem, który był o głowę wyższy”.

Nie wiadomo skąd pojawił się Maniek, niosąc w pyszczku małą zabawkę, którą odłożył i bez ostrzeżenia wskoczył swojej pani na kolana. Magda przytuliła kota, całując go w łepek, między uszami. Tym razem nie uciekł, chyba uznał, że od czasu do czasu, może pozwolić swojej pani na miłość i miskę pysznej karmy…

KONIEC

Dziękuję blogerkom za wspomnienia i chęć podzielenia się nimi <3

Redakcja tekstu: Jolanta Bartoś