MOJE MIEJSCE NA ZIEMI
– Agnieszka Kazała
Moje miejsce na ziemi jak na razie znajduje się stanowczo w Warszawie. Bo to i praca, i rodzina, i grupka przyjaciół. Od dawna już świat zmniejsza się dzięki internetowi. W tej przestrzeni można mieć znajomych w różnych stronach świata, można się też niejednokrotnie zaprzyjaźnić, by potem móc spotkać w realu. Jest to miejsce do zaistnienia jako autor, do podzielenia się ze światem swoją twórczością i znalezienie jej odbiorców. Mówią „Jeśli cię nie ma w internecie – nie istniejesz”. Ja tworzę, więc muszę mieć i tu, w tej światowej przestrzeni, swoje maleńkie miejsce na wirtualnej Ziemi. Co tworzę? Rękodzieło, malarstwo i książki – to moje życie. Bajki dla dzieci, opowieści dla dorosłych – raz pędzlem, raz piórem – sprawiają, że kawałek po kawałeczku sprzedaję siebie. W moich pasjach mogę się realizować i zostawiać po sobie ślad. Może bardzo ulotny, bo zależny od ludzkiej pamięci, ale zawsze...
Ale miejsce na Ziemi to też marzenia, coś do czego nas ciągnie. Mnie ciągnie nad morze. Rok bez krótkiego, chociażby wypadu nad morze, to rok stracony, więc staram się nie stracić ani jednego.
Bywały morza cieplejsze i chłodniejsze, było Morze Czarne i Czerwone, Adriatyk, Atlantyk i Śródziemne, ale tak naprawdę sentyment mam do Bałtyku. Piękniejszą od naszych plażę widziałam chyba tylko w Bułgarii – jedną, gdzie piasek unoszący się w zmąconej wodzie przypominał drobinki złotego pyłu, a drugą na maleńkim półwyspie, gdzie zamiast piasku były miliony drobnych muszelek.
Ilekroć odwiedzałam jakiś zakątek w innym kraju, zastanawiałam się, czy mogłabym tam zamieszkać, czego by mi brakowało lub czym bym się zachwyciła. I zawsze było coś nie tak – za gorąco, za zimno, zbyt stromo, za ciasno lub nie ten język.
Idąc plażą nad naszym morzem, czuję, jakbym szła na koniec świata – żadnych barier, żadnych wyznaczonych plaż należących do hoteli. Woda, co prawda, nigdy nie jest za ciepła, ale mnie to nie przeszkadza – i tak topię się na sam widok wody, jednak uwielbiam siedzieć na plaży, nawet opatulona swetrami i ciepłą kurtką, i wpatrywać się w fale, wsłuchiwać w ich szum. Nie jeziora z lasem, kleszczami i ciszą, która aż dźwięczy w uszach; nie góry, gdzie z każdym krokiem łapie cię zadyszka, a zza krzaka wyglądają niedźwiedzie i sprawdzają, czy warto cię zjeść; nie malownicze miasteczka, gdzie każdy każdego zna i nie ma przestrzeni, by iść i iść...
Myślę, że na zawsze pozostanę warszawskim mieszczuchem, któremu nie przeszkadza wielkomiejski zgiełk i pęd, bo sam umie się wyciszyć i zatrzymać, ale na stare lata przeniosę się nad polskie morze, by móc iść przed siebie, słuchać krzyku mew, czuć wiatr we włosach i wysypywać z butów wszędobylski piach.
Fotografie zawarte we wpisie są autorstwa Agnieszki Kazała. Przypominam, że kopiowanie jest zabronione :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz