Sabat - Łowca Czarownic
Melissanna z dumą spojrzała na przygotowane zaproszenia, które poleciła wysłać swojemu zaufanemu kamerdynerowi. Ostatnie wysłała specjalną sową do Violande.
„Moje drogie! Zbliża się nasze święto. Podobnie, jak w poprzednich latach chcę, abyście wstawiły się dnia 16 listopada 2025 r. o godz. 16:00 w Hotelu Marzenie. Spotkanie odbędzie się w Komnacie Różanej, do której drogę wskaże Wam kamerdyner Franciszek. Obowiązuje Was tajemnica, o miejscu spotkania nie wolno Wam nikogo informować. Przybywajcie i bawcie się dobrze”.
Odetchnęła z ulgą. W tym roku postanowiła nie zamykać hotelu, bo wywoływało to niezdrowe zainteresowanie, zwłaszcza przedziwnych magicznych istot, z którymi musiały walczyć poprzedniego roku. Tym razem hotel miał być pełen gości, bo chroniły go przeróżne wiedźmowe talizmany. Na dodatek Violande sama postanowiła przygotować wystrój sali.
W głębi starego hotelu, za drzwiami obitymi karmazynowym aksamitem, rozciągała się Komnata Różana — miejsce, gdzie czas zdawał się zatrzymać, a powietrze pulsowało od niewypowiedzianych zaklęć. Ściany pokrywały tapiserie utkane z jedwabiu w odcieniach burgundy i purpury, przetykane złotą nicią, która lśniła w blasku setek świec rozstawionych w misternych kandelabrach.
Z sufitu zwisały girlandy z żywych róż — krwistoczerwonych, czarnych jak noc i bladoróżowych niczym poranna mgła. Ich zapach był gęsty, niemal narkotyczny, wypełniał każdy zakamarek pomieszczenia, drażniąc zmysły i budząc wspomnienia, których nikt nie chciał przywoływać. Podłoga z ciemnego drewna skrzypiała cicho pod stopami, jakby szeptała tajemnice dawnych rytuałów.
Na środku komnaty stał okrągły stół z czarnego marmuru, wokół którego ustawiono wysokie krzesła obite welurem. Na blacie leżały księgi o popękanych grzbietach, fiolki z eliksirami o niepokojących barwach i misternie rzeźbione figurki przedstawiające nieznane bóstwa. W kącie, za zasłoną z koronek, czekał pentagram wyrysowany kredą, otoczony różami, których płatki zdawały się drżeć w oczekiwaniu.
To tutaj, w tej komnacie przesyconej pięknem i grozą, miały spotkać się one — strażniczki tajemnicy, kapłanki nocy. Sabat miał się rozpocząć, a róże, świadkowie pradawnych obrzędów, znów miały zakwitnąć krwią i magią.
Jako pierwsza w Hotelu Marzenie zjawiła się Evanora. Od razu zrozumiała, że większość gości to normalni ludzie, których nie musi się obawiać, ale nie może też w ich obecności używać czarów. Jednak pomimo tego poczuła jakiś niepokój, który wciskał się w jej wnętrzności i trawił od środka. Zatrzymała się, przy okazji wyjęła swój talizman. Przez moment ważyła go w dłoni, jakby zastanawiała się, czy nie zwróci niczyjej uwagi, ale przyjmując lekki ton, zajęła recepcjonistkę rozmową i szybkim ruchem założyła naszyjnik w kształcie liczby trzynaście.
- Trochę dziś gości w hotelu – powiedziała, odwracając się niby z ciekawością, ale dokładnie przyglądała się obecnym w hotelu.
- Tak. Po tym, jak hotel został odnowiony w ubiegłym roku, mamy niemal cały czas komplet. – Uśmiechnęła się kobieta.
W tym momencie drzwi wejściowe otwarły się i oczy wszystkich zwróciły się na piękną kobietę, która siłowała się ze swoją walizką.
- Och Edwino! – Evanora podeszła do przyjaciółki i pomogła jej ciągnąć wypakowany bagaż. – Wyczuwam niebezpieczeństwo – szepnęła do Edwiny.
Ta lekko speszona rozejrzała się po holu, zahaczając okiem na otwarte drzwi do przestronnej restauracji, w której goście lubili spędzać czas. Niemal natychmiast sięgnęła do kieszeni po małą buteleczkę. Korzystając z chwilowego zamieszania, dosypała ziół i zamieszała. Eliksir na odwagę, bo wśród obcych czuła się nieśmiała. Zdążyła wypić nim Evanora zareagowała. Teraz patrzyła bezradna, jak jej przyjaciółka przechadza się wśród gości, podając każdemu rękę i dopytując, skąd jest i jaką ma moc. Edwina gada jak najęta i nie może przestać. Gardło już wyschło jej na wiór, język zdaje się kołkowaty, a usta puchną od gadulstwa i zaczyna wyglądać jak nadęta ropucha.
- Co robić? – Evanora myślała rozpaczliwie. Nie wolno jej przecież używać zaklęć przy zwykłych ludziach. Sięgnęła po szklankę, w którą szybko nalała wody i podbiegła do Edwiny, która wyczerpana nie umiała wypowiedzieć już ani słowa, choć usta wciąż się poruszały.
- Łyknij to. – Pokazała na dłoni jakieś zioło i podała szklankę wody. Edwina zemdlała, a jej twarz wciąż była nabrzmiała.
- To uczulenie na różne zapachy – wyjaśniła Evanora. – Państwo tak pięknie pachniecie, a moja przyjaciółka ma nadpobudliwość. Niestety jak widać, gada do upadłego.
Próbowała wyjaśnić sytuację, gdy dwaj kamerdynerzy już zajęli się zemdloną Edwiną, którą natychmiast przewieźli do pokoju, żeby odpoczęła.
- Dziwne to wszystko – rzekł Michał, spoglądając na swoją młodą żonę. – Nie słyszałam o takim uczuleniu.
- A ja tak. Zresztą i mnie mdli przy różnych zapachach. – Rysia nie widziała w tym nic dziwnego.
- Ty spodziewasz się dziecka, to normalne – odparł i nie przestawał przyglądać się nie tyle gościom, ile innym rzeczom, wyszukując znaków w postaci nagłego ochłodzenia powietrza, przeciągu przy zamkniętych drzwiach, czy migotania lamp w holu. Niestety wszystko trwało w niezmiennym spokoju, co tylko powodowało jego nerwowość.
- Może trochę się przejdę? – zaproponowała Rysia – Mają tu taki piękny ogród.
- Wiesz, że nie powinnaś wychodzić sama? – spojrzał na nią lekko zirytowany.
- Och, co może mi się stać w ogrodzie? – zapytała lekkim tonem – Tam jest tyle kwiatów, chciałabym je obejrzeć.
- No dobrze. – Zgodził się szybko, bo przy recepcji pojawiły się dwie kolejne kobiety, które przyciągnęły jego uwagę.
Aitana spojrzała na towarzyszącą jej Hederę
- Ty też to czujesz? – zapytała
- Ale co? – Najwyraźniej Hedera była już myślami w innym czasie
- Przecież nie sardynki! – wściekła się Aitana – Swoją drogą nawet o nich nie wspominaj, bo Melissanna rzuci na nas urok smrodu speluny, o czym powinnaś doskonale pamiętać – szepnęła. – Chodzi mi o tę tajemniczą aurę. A właściwie taką dziwną, aż skóra cierpnie.
- Czy ja wiem? – zastanawiała się Hedera. – No może… może i masz rację – mruknęła, patrząc na gości.
- Masz jeszcze te talizmany z pola walki? – Aitana wciąż szeptała do przyjaciółki.
- Oczywiście. Yyyy… ale w szkatułce, w domu. – skrzywiła się, gdy uświadomiła sobie, że nie zabrała ich ze sobą.
- Jezuuu – Aitana warknęła podłamana.
- No co sądziłam ze już nie będą nam potrzebne i wreszcie w spokoju będziemy mogły się upijać yyy w sensie tworzyć i delektować eliksirami. - burknęła Hedera.
- Dobra nieważne, plan jest taki – kontynuowała Aitana - zmierzamy do kuchni, bo tam pewnie spotkamy większość. Idź lewą stroną, ja pójdę prawą. Bądź czujna i w razie potrzeby miauknij, nie możemy na oczach wszystkich użyć czarów, zwłaszcza że obecnie przebywają tu zwykli śmiertelnicy. Taki za Tobą nie pójdzie bo pomyśli żeś walnięta a demona zwabisz i cóż…wtedy będziemy się martwić…
Ruszyły przez restaurację, gdzie niemal każdy stolik był zajęty. Aitana sprawnie ominęła wszystkie stoliki i zatrzymała się przy barze, z którym były już tylko drzwi do kuchni. Spojrzała jeszcze na Hederę przeciskającą się przy oknach, czym wytworzyła niemałe zamieszanie. W pewnym momencie zamiauczała, niczym prawdziwa rasowa kotka. Oczy wszystkich zwróciły się na nią.
- Och, myślałam, że to mysz. – Hedera szybko pojęła, że zwraca na siebie zbyt dużą uwagę.
Na słowo mysz, kilka kobiet podniosło się z piskiem, lecz Hedera schyliła się i spod długiej spódnicy, wyjęła zaplątaną w końcówkę materiału dziecięcą zabawkę na kółkach przypominającą żywą mysz.
Gabiella, która właśnie zameldowała się w recepcji spojrzała w kierunku skąd dochodziło miauczenie. Stanęła na palcach, chcąc widzieć więcej, bo kilka pań wstało przerażonych. Zaraz wpadł jej do głowy pomysł, żeby namówić gości do udawania surykatek – taka nowa zabawa, ale dobiegł ją rozbawiony głos Hedery.
- To jakiś łobuziak musiał się bawić. – Odetchnęła z ulgą i pośpieszyła do baru.
- Idziemy do pokojów – szepnęła Aitana. – Później ci wyjaśnię.
Och, jak dobrze – Odetchnęła Gabriella, bo już zamierzała namówić kelnera, żeby upuścił tacę na któregoś klienta…
Chwilę później, gdy już emocje po panice wywołanej dziecięcą zabawką opadły w hotelu pojawiły się Drusilla i Marianna. Ta ostatnia opiekowała się domkiem dla pająków, więc jej bagaż był dość pokaźny. Czekały chwilę przy recepcji, zanim otrzymały klucze do swoich pokoi.
- Och, Drusillo, ratuj. – jęknęła Marianna. – Tarantula uciekła.
- Co? – Wiedźma zastanawiała się chwilę co robić. – Gdzie masz przysmaki dla swoich pupili?
- Nie wiem, gdzieś na dnie bagażu.
Drusilla rozejrzała się, ale jej bagaż już został zabrany do jej pokoju.
- Biegnij, odszukaj mój pokój. W bocznej kieszeni walizki są ciasteczka, które ten łakomczuch uwielbia. Tylko szybko. Ja zajmę czymś gości.
Drusilla wkroczyła do odnowionej restauracji i z podziwem przyglądała się wnętrzu. Dojrzała stary fortepian. Podeszła szybkim krokiem do instrumentu. Otworzyła i nadusiła kilka klawiszy. Dźwięk był czysty i piękny. Usiadła z gracją damy i zaczęła z niezwykłą precyzją przebierać palcami po klawiszach. Początkowo tylko cicho nuciła piosenkę, ale wkrótce ktoś z gości poprosił żeby śpiewała głośniej, więc już bez krępacji spełniła oczekiwania gości.
Marianna chciała niepostrzeżenie zniknąć. Nie mogła zwracać na siebie uwagi. Rozejrzała się nerwowo. Przy wejściu stał wieszak z płaszczami gości. Podeszła, sięgnęła po kapelusz i rozłożysty płaszcz i pobiegła do pokoju Drusilli.
Tymczasem Tarantula zwabiona głosem swojej dawnej opiekunki wdrapała się na jej suknię i zastygła w bezruchu udając wyjątkową broszkę.
Ale nie zdołały dotrzeć do swoich pokoi, bo już kamerdyner Franciszek dyskretnie skierował wszystkie wiedźmy do prywatnych pokoi Melissanny.
- Kochane zaprosiłam Was do mojej komnaty, aby przekazać Wam ważną informację. – zaczęła z wolna gospodyni. - Uważajcie na siebie, w hotelu pojawił się łowca czarownic. Bądźcie czujne na każdym kroku, nie rzucajcie się zbytnio w oczy, nie odbiegajcie wyglądem od innych. Bądźcie ostrożne przy czarowaniu. Musimy go wyeliminować, aby nasz sabat toczył się spokojnie.
- Ale kim on jest? – Padały pytania.
- Tego nie wiem. Nazywa się Ezrael Cierń Płomienia. Choć oczywiście nie używa swojego imienia, a ja nie wiem nawet, jak wygląda. – westchnęła zrezygnowana Melissanna. – Poluje on na czarownice, bo uważa, że nasza moc wymknęła się spod kontroli, a on musi przywrócić równowagę między światem ludzi a tym co nie nazwane.
- O Matko! Czy nigdy nie będzie nam dane świętować bez przeszkód? – westchnęła Drusilla.
- A gdzie Strelicjana? – Evanora zauważyła brak jednej z sióstr.
- Ach! To ten łowca! – Melissanna spuściła głowę. – Zranił ją, co prawda niegroźnie, ale chwilowo straciła wzrok. Nie wiem, czy przyjedzie na sabat w tym roku.
- Więc co robimy? – Edwina już odzyskała równowagę i była gotowa do walki.
- Kurde, kurde, kurde…. Kto to jest!!! - myślała gorączkowo Aitana - Może to ten blondyn o błękitnych oczach? Swoim wyglądem Cherubina chce nas zmylić… nieeee to na pewno nie on. Nawet na nas nie zerknął. Hm jakby tu tego drania złowić.
- Wiem! Dziewczyny!- krzyczy Aitana - wyjdę do ogrodu, sama. Będę żywą przynętą, no po prostu nie ma innej opcji! Wszędzie chodzimy minimum parami i to go hamuje.
- Zwariowałaś? - zapytała Hedera. - To totalnie szalony i samobójczy pomysł.
- Haha takie lubię! – Aitana nie ustępuje. - A tak serio zaraz uwarzymy jakieś świństewko, które pozwoli Wam choć na chwilę stać się dla niego nie wyczuwalną, skryjecie się gdzieś i będziemy musiały liczyć na to że przynęta zadziała w czasie jego działania.
- A może zrobić jakiś wieczorek tematyczny dla gości? – zapytała Hedera. – Coś z motywem czarownic. Może wtedy się zdradzi i będziemy mogły go wyłapać?
Gabriella patrzyła ze strachem na swoje siostry.
- Ja chcę wracać do domu – pisnęła cichutko.
- Nie ma mowy! – zaprotestowała Melissanna. – Teraz poza hotelem najłatwiej będzie mu zaatakować.
- Każda z nas ma przypisany do daty urodzenia kamień który nas chroni. – Evanora sięgnęła dłonią do swoich kieszeni, które zdawały się nie mieć dna. Szybko zapytała Gabriellę o datę urodzenia i przy pomocy czarów zmieniła kamień w specjalny amulet. – Teraz nie musisz się już bać. Kamień daje odpowiednią ochronę, a poza tym obiecuję, że będę nad tobą czuwała.
- Mam fajny pomysł. - Edwina zbliżyła się do Gabrielli. - Dla zdenerwowania łowcy i dla jaj będziemy go zmieniały, co chwilę w inne postaci, żeby go zmylić, a na koniec dosypać mu do jedzenia środka na przeczyszczenie. Byłaby mega zabawa. Może w ten sposób pozbyłybyśmy się go z hotelu. – Widząc nieprzekonaną Gabriellę dodała - W zanadrzu miałam jeszcze na przekupienie gar pysznego, słodkiego kisielu, ale myślę, że na łowcę to nie podziała.
- Gabriello, uspokój się. – rzekła Drusilla - Melisanna nie po to powiedziała nam o łowcy, żebyśmy uciekały, tylko pilnowały się i nie zdradziły z tym, że jesteśmy czarownicami. Przecież potrafimy przez prawie cały rok być normalne, pracować, prowadzić dom, wychowywać dzieci, po prostu żyć. Weź się w garść. Bądź człowiekiem i dobrze się baw. Ten problem na pewno rozwiązać się da.
- Dobrze mówisz ale ja tak się boję. – pisnęła Gabriella.
- Kochana ja też się boję ale uważam, że trzeba stawić czoło wszelkim trudnościom, a łowca chyba nie taki straszny. Jesteśmy piękne, wesołe i nie wyglądamy na czarownice, więc trzymaj się blisko mnie i będzie ok. – Spojrzała na stojącą tuż za nią Evanorę. – No i Evanora też ci pomoże.
***
Tymczasem Violande dostrzegła w pięknym hotelowym ogrodzie, który już zastygał w ostatnim jesiennym oddechu, spacerującą Rysionellę. Podeszła do młodej czarownicy, która po raz pierwszy miała przejść wtajemniczenie.
- Rysionello – Spojrzała na młodą wiedźmę, która była w dość zaawansowanej ciąży. – Zanim przekroczysz próg sabatu musimy porozmawiać. – Wskazała dłonią na alejkę, która była gęsto zarośnięta krzakami, co chroniło przed wzrokiem ciekawskich.
- Pani. – Rysionella znała wygląd królowej wiedźm, więc domyśliła się, że to ona i skłoniła się przed nią.
- Och, zostawmy te ceregiele – westchnęła Violande. – Nie mamy czasu na dyskusje, więc powiem wprost. Twój mąż jest łowcą czarownic. To on zranił jedną z nas, na szczęście niegroźnie, ale nie wiem jak to dalej się potoczy.
- Domyślałam się tego. – Westchnęła ciężko nowicjuszka.
- Nie możemy dopuścić, żeby skrzywdził którąkolwiek z sióstr.
- Będę go potajemnie obserwować, a w domu spróbuję go podpuścić i podpytać co sądzi o czarownicach, bo ostatnio czytałam ciekawy artykuł w gazecie. Spróbuję wybadać reakcje a także popytać różnych źródeł jak wyglądają te polowania i na ile mój mąż w nich uczestniczy. – zapewniła gorączkowo Rysionella.
- Twój mąż przyjechał tu w jednym celu. Chce zabić jak najwięcej czarownic. Nie możesz odkładać tego na później, bo jego los zdecyduje się tej nocy. Musisz podjąć decyzję, czy chcesz go ratować, czy oddać na pastwę siostrom wiedźmom.
- Chciałabym go ratować, ale jestem rozdarta. Czy jest jeszcze inne wyjście z sytuacji?
- Niestety nie. To ty podejmiesz decyzję, a właściwie będziesz musiała go przekonać, żeby zaprzestał krucjaty. Na razie nie możesz mu nic zdradzić.
- Ja go tak kocham i noszę jego dziecko. – W oczach Rysionelli pojawiły się łzy. Nie tego spodziewała się na sabacie.
***
Przyjęto, że pomysł Aitany będzie najlepszy. To ona będzie przynętą dla Ezraela. Miała być niby sama, ale cały czas pod pilną opieką sióstr. Marianna pobiegła do swojego pokoju, żeby zabezpieczyć swoich pupili – pająki. Gdy tylko wyszła na korytarz poczuła, że ktoś za nią idzie. Wyraźnie słyszała kroki i czuła oddech prześladowcy. Śpieszyła się, żeby dołączyć do Aitany, ale nie mogła ciągnąć za sobą tej osoby, tym bardziej, że nie wiedziała kim jest. Zauważyła otwarty pokój, zerknęła do środka. Nikogo nie było. W szafie wisiały ubrania. Pośpiesznie zarzuciła coś na siebie, zmieniła makijaż i wyszła pewna, że nikt jej nie rozpozna.
Tymczasem Aitana rozmawiała z jakimś miłym gościem w holu, siostry pilnowały ją w ukryciu, gdy nagle Edwina zorientowała się, że nie ma wśród nich Marianny.
Szepnęła szybko do Drusilli, że zaraz wróci, poszuka tylko Marianny i pośpiesznie opuściła kawiarnię. Zaczęła biegać po hotelowych komnatach, szukać zagubionej siostry. Niestety nigdzie jej nie znalazła, więc postanowiła szybko wspomóc się zaklęciem szukania, aby ułatwić sobie w ten sposób zadanie. W hotelowej kuchni zaczęła sporządzać eliksir. Zabrakło jej kilku składników, które stały wysoko na półkach, więc wspięła się szybko i niezbyt ostrożnie, kiedy obcas jej trzewika zaplątał się w spódnicę poleciała w dół z wielkim hukiem i kłębami proszków, które już miała w misce. Narobiła takiego rabanu, że zlecieli się wszyscy.
Tymczasem Drusilla zatrzymała się na chwilę rozważając słowa Edwiny, że będzie szukała Marianny. Obrzuciła okiem ludzi, którzy znaleźli się w kuchni.
- Jejku, chyba coś jest nie tak. Ona miała rację - nie ma nigdzie Marianny. Trzeba szybko ją odnaleźć. Mam tylko nadzieję, że nic się nie stało. Nie mogę tak biegać w tą i w tamtą stronę ani wołać głośno. Tak, potrzebuję pomocy. – skierowała pośpieszne kroki do pokoju. - Moje kochane dzieciaczki, czas na rozruszanie nóżek. Uczyłam Was latem zabawy w chowanego więc się pobawimy. Szukacie Marianny, wiecie, że nagroda będzie pyszna. Biegnijcie a ja za Wami, no już ...
Hedera nachylała się nad Edwiną, która przypominała obraz nędzy i rozpaczy. Rzuciła na nią zaklęcie, żeby nie mogła się odzywać przez chwile i pośpiesznie tłumaczyła:
- Posłuchaj chwilę, znamy się jak łyse konie, jesteśmy wiedźmami, wszystkie, spójrz – wyciągnęła z kieszeni zdjęcie – widzisz. Musisz wstać i nam pomóc, tu grodzi nam niebezpieczeństwo!
Edwina podniosła się z podłogi, a wraz z nią tuman kurzu z proszków, które ją pokrywały. Kaszlała otrzepując je ze swojej sukienki.
- Kim jesteś? – spojrzała na Hederę.
- Nie ma na to czasu, idziemy! – zdecydowała wiedźma i pociągnęła siostrę za sobą.
Evanora zauważyła to samo co Drusilla. Nie było nigdzie Marianny. Domyśliła się, że siostra użyje pająków, ale może trzeba jakoś im pomóc? Poczekała aż wszyscy opuszczą kuchnię i sięgnęła po czarodziejską kulę. Hotel jest zbyt duży i niebezpieczny by latać na oślep. Gdy tylko dojrzała siostrę czym prędzej porwała ze swojego pokoju pelerynę niewidkę i różdżkę na wszelki wypadek. Miała nadzieję, że uda jej się złapać Mariannę, wtedy zarzuci na nią pelerynę i ją wyprowadzi w bezpieczne miejsce
Przyczaiła się między krzakami. Nie mogła podejść. Widziała siostrę i tego człowieka, który stanowił niebezpieczeństwo. Szybko podjęła decyzję, że musi unieszkodliwić łowcę, może uda mi się zatrzymać go na parę minut przy pomocy różdżki, a wtedy zabierze Mariannę i uciekną. Zdołała wynurzyć się zza krzaków, żeby machnąć różdżką i ją dojrzał. Ale tu pojawiły się pająki, które pośpiesznie zaczęły tkać sieć.
Łowca szedł za tą jedną, Myślała, że jest sprytna, ale on się nie dał nabrać, już prawie ją miał, gdy pojawiła się kolejna. Oczywiście to nie problem, z dwoma babami da sobie radę. Nie znają jego mocy – Cienia Płomienia, która mu towarzyszyła, mimo, że nie był czarownikiem. Dał krok w ich stronę i wtedy zauważył, że coś oplata jego nogi. To pająki, tkały szybko swą zdradziecką sieć.
Ezael zrozumiał, że pajęczyna go wciąga coraz mocniej, ale nie panikował. Wiedział, że tylko spokój może go uratować. Miał niewiele czasu. Sięgnął po zapalniczkę do kieszeni. Wiedźmy od razu zrozumiały, że to nie jest zwykły płomień, który nie poradziłby sobie z zaczarowaną pajęczyną. To był Cień Płomienia. Łowca próbował spalić pajęczyny. Pająki przecież boją się ognia. A czarownice również!, więc i one spłoną w tym świętym ogniu zemsty!
Aitana przyglądała się wszystkiemu z ukrycia
- Osz cholera… Edwina też nie miałaś kiedy stłuc sobie tego swojego zgrabnego dupska - myślała. - Co robić? Co robić?! Odciągnąć uwagę od dziewczyn czy lecieć po resztę? A co kiedy polecę, a on w tym czasie zrobi Evanorze i Mariannie krzywdę? Wiem! - Przywołuje jesiennego motyla czyli tutejszego wiedźmowego pupilka Gacka. Chwilę później przyczepiła nietoperzowi do łapek pakunek - stanik do którego włożyłam błękitną różę z hotelowego ogrodu. Ściągnęłaby pantalony, żeby Edwina miała jasną wiadomość ale tym razem musi wystarczyć stanik. Jej sukienka była zbyt kusa, żeby pozbywać się bielizny. Wysłała Gacka do Edwiny. Będzie wiedziała, gdzie jest pilnie potrzebna. Tymczasem ona weszła do ogrodu, robiąc wokół siebie mnóstwo hałasu i odwracając tym uwagę łowcy od dziewczyn. W myślach zaklinając, by wiedźmy zdążyły z pomocą na czas.
Drusilla zdołała dojrzeć magiczną zapalniczkę w dłoniach łowcy.
- O nie, moje skarby... Tylko nie ogień, co robić... Widzę Aitanę, na moce piekielne, pomoc nadchodzi, ale czy zdąży. Szybko muszę stać się piękną nimfą i odwrócić jego uwagę. – machnęła nad sobą różdżką. - Panie, cóż to. Czyżbyś obawiał się tych pajączków. Spójrz na mnie, jestem taka osamotniona. - Udało się, spojrzenie jego oczu mówiło samo za siebie. Drusilla była prawie naga, okryta zwiewna tkaniną, która więcej odsłaniała, niż zakrywała, Słodko się uśmiechała, tak niewinnie. Musiała tylko uważać, by nie zbliżył się do niej.
- Panie jestem taka spragniona, czy mógłbyś podać mi wina. Stoi tam na stole, ja nie dam rady... Te robaczki mnie przerażają, ale Ty... jesteś taki odważny. Łowca odwraca głowę w drugą stronę, ale nie może się poruszyć. Szarpnął nogą i więzy zaczęły zgrzytać i pękać w kilku miejscach.
- Och nie! To niemożliwe! – przeraziła się Drusilla, ale właśnie w tej chwili z hotelu nadeszła pomoc.
Gabriella machnęła różdżką kierując ją w stronę łowcy.
- Stój, jak żaba w błocie z rana,
bez ruchu, bez słowa, jak reklama!
Nie fika się, nie bryka,
bo cię złapała moja dzika klika!
No co? – otrzepała sukienkę i odrzuciła włosy do tyłu. – Wkurzył mnie!
***
W zimnej kamiennej sali zebrały się wszystkie czarownice. Na środku stanął łowca – Ezael Cień Płonienia. Choć nie było wokół niego krat nie mógł się poruszyć spętany czarami, jakie go uwięziły. Czarownice stały wokół. W ich oczach czaił się ból, przerażenie, ale przede wszystkich chęć zemsty na tym człowieku, który pozbawił mocy inne siostry na całym świecie.
- Łowco oskarżam Cię za naruszenie mojego domowego miru – zaczęła Melissanna – za przekroczenie progu mego domu, grożeniu moim gościom hotelowym, nieuzasadnionemu polowaniu na moje siostry i pozbawianiu ich mocy. O zranienie naszej najdroższej Strelicjany, która przez ciebie omal straciła wzrok. O odebranie mocy innym wiedźmom. Gdziekolwiek się pojawiłeś, mocą Cienia Płomienia siałeś strach i odbierałeś nam nasze prawa. A nikt tego nie może robić bezkarnie. My mamy prawo decydować o sobie, naszym losie i tym, kim chcemy być! To są niedopuszczalne czyny, które podlegają surowej karze. Zasłużyłeś na unicestwienie, na wieczną mękę w komnacie zapomnienia, z której nikt jeszcze nie powrócił. Ale tym razem chcę, żebyś poznał nasze miłosierdzie i wnioskuję, aby Łowca został wysłany na Wyspę Szeptów i tam spędził 25 lat w odosobnieniu!
- Unicestwić go! – rozległy się głosy z otoczenia.
- Precz z nim! Zasłużył na śmierć!
- Zatrzymajcie się! – usłyszały władczy głos, który tak dobrze znały. Do sali wkroczyła Violande a tuż za nią szła piękna blondynka. Wzrok wszystkich natychmiast powędrował na jej ciążowy brzuszek.
- Zanim cokolwiek zdecydujemy w sprawie łowcy czarownic muszę powiedzieć coś ważnego. Jak wiecie, na każdy sabat przybywa przynajmniej jedna nowicjuszka. Tym razem jest to Rysionella. – Wskazała na czarownicę, która nie była pewna czy powinna tu być. – Znasz ją, prawda? – zwróciła się do łowcy. – Ezael, Cień Płomienia jest jej mężem.
Przez salę przetoczył się szmer niedowierzania.
Ezael milczał przez chwilę. Wokół unosi się zapach ziół i dymu, a ogień w czarowniczym kręgu trzaskał, jakby sam chciał wydać wyrok. Wpatrywał się w oczy Rysionelli, te same, które niegdyś lśniły w świetle świec w ich izbie, a teraz płonęły mocą i rozterką. Dobrze wiedział, że każde słowo może go zgubić… albo ocalić. Tak naprawdę, nie wiedział, co czynić. Chwila ciszy przeciąga się...
- Kochany mój. – Rysionella zbliżyła się do uwięzionego czarami męża. - Moje siostry czarownice, to cały mój świat i moja ostoja. To one stały za mną, gdy przeżywałam ciężkie kryzysy w ciąży. Ale ciebie mój mężu kocham nad życie. To tobie ślubowałam miłość po sam grób i chcę żeby tak było. Dlatego błagam cię, zaprzestań polowań i pozwól mi być szczęśliwą. Pełnia szczęścia, to dla mnie kochający dom, ty, ja, nasz syn, ale także moje siostry czarownice, które nie raz dały mi wsparcie. To one pomogą mi w wychowaniu naszego syna. Gdy je poznasz, przekonasz się, że nie są złem wcielonym, jakim je malujesz. To cudowne istoty, pełne dobra i ciepła i miłości. Niestety nie pozostawiasz mi wyboru, chcę cię ratować, ale to ty musisz wybrać - rodzina i zaprzestanie polowań, albo śmierć ze strony moich sióstr. Nie pozwól, żebym została sama ze złamanym sercem. Bez ciebie nie będę szczęśliwa, tak samo, jak bez moich sióstr. Spójrz w swoje serce i wybierz, to co dla ciebie liczy się najbardziej.
Ezael przyglądał się zgromadzonym czarownicom szukając w ich spojrzeniach choćby iskry litości, ale nie dostrzegał tego. Jedynie łzy w oczach swojej ukochanej.
- Rysionello, nie polowałem na czarownice z nienawiści. Polowałem, bo bałem się tego, czego nie rozumiałem. Bałem się mocy, która wymyka się spod ludzkiej kontroli. Jednak wybieram rodzinę, bo to w życiu jest najważniejsze. Nie chcę, by nasz syn wychował się w świecie, w którym ojciec nienawidzi matki za to, kim jest. Nie chcę, by wychowywał się beze mnie.
Violande machnęła dłonią i wszelkie czary więżące Ezraela zniknęły. W kolejnej sekundzie przytulał już swoją ukochaną.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – szepnął.
- A uwierzyłbyś mi, że jestem jedną z nich?
- No tak… - westchnął. – Powinienem się domyślić. Na mnie też rzuciłaś czar i zakochałem się w tobie.
- Nie Ezaelu. – Violande położyła dłoń na jego ramieniu. – Jeśli chodzi o miłość, to żadna z nas nie stosuje czarów. One nie trwają wiecznie. Gdybyś naprawdę nie kochał Rysionelli, wasza miłość już dawno by się wypaliła….
KONIEC
Opracowanie tekstu: Jolanta Bartoś
W pisaniu pomagały mi wiedźmy:
Melissanna - Magdalena Hupało
Evanora – Ewa Szczęsna
Gabriella – Katarzyna Góral
Edwina – Edyta Synyszyn
Aitana – Anita Walczak
Hedera – Bogna Bendzieszak
Marianna – Martyna Bąk
Drusilla – Dorota Staniszewska
Violande – Jolanta Bartoś
Po raz pierwszy na sabacie
Rysionella – Monia Zielona
Ezael Cień Płomienia – Michał Machnacki

