czwartek, 1 czerwca 2023

Dzień Dziecka w Hotelu Marzenie – wspomnienia z dzieciństwa




 

Magdalena otworzyła zakurzony karton, który przyniosła ze strychu. Chciała jeszcze raz spojrzeć na pamiątki z dzieciństwa, które od lat przechowywała i zawsze, gdy otwierała karton, wracały wspomnienia… Ulubiona lalka, stary pamiętnik, miś, który już dawno stracił swój urok, ale dawno temu skradł jej serce, stare fotografie…

Usiadła w ulubionym fotelu, przeglądając czarno białe zdjęcia z dzieciństwa. Miały swój niepowtarzalny urok, choć z trudem przypominała sobie jaki kolor miała jej sukienka, za to nigdy nie zapomniała, że kot, który towarzyszył jej od najwcześniejszych lat, był szary, pręgowany, z jedną skarpetką na przedniej łapce i śmiesznym ogonkiem, który dumnie stał nad jego dupką, niczym żagiel. Już dawno nie ma tego kociaka, a Maniek gdzieś łazi swoimi ścieżkami, akurat w momencie, gdy byłby jej najbardziej potrzebny.

Usłyszała pukanie do drzwi, więc pośpieszyła, spodziewając się listonosza. Czekała na listy od kilku osób, które obiecały opowiedzieć o swoim dzieciństwie. Cieszyła ją każda koperta, którą wręczył jej doręczyciel. Pośpieszyła do kuchni, zaparzyć herbatkę owocową, której aromat roznosił się po pokoju, a była wspaniałym dodatkiem do listów, które na nią czekały. Usiadła w fotelu i niemal natychmiast pojawił się Maniek, ocierając się o jej nogi, mrucząc i spoglądając od niechcenia na swoją panią, aby go pogłaskała. Ale ją w tym momencie bardziej interesowały koperty, więc zlekceważyła zwierzę, które natychmiast wskoczyło jej na kolana, domagając się pieszczot.

Rozerwała kopertę od blogerki Grażyny Wróbel, wyjęła kartkę i zaczęła czytać, drugą dłoń zanurzając w sierści kota, który ułożył się wygodnie, na jej kolanach.

Madziu,

Moje dzieciństwo z całą pewnością zaliczam do szczęśliwych lat mego życia. Zawsze wszędzie było mnie pełno. Będąc małą dziewczynką, otrzymałam na Boże Narodzenie misia, któremu, gdy się nacisnęło na łapkę, to nagrywał to, co mówiłam, a później mogłam to odsłuchać. Mam tego misia do dnia dzisiejszego, aczkolwiek nie wiem, czy jeszcze by zadziałał tak, jak powinien. Mam do niego jednak niezwykły sentyment, gdyż pamiętam tę radość, kiedy go dostałam, jakby to było wczoraj. Wspólnie z bratem zawsze szanowaliśmy wszystkie zabawki, które otrzymywaliśmy, dlatego niektóre z nich po dzień dzisiejszy zostały zachowane i to w świetnym stanie. W dzieciństwie miałam również całkiem sporo przyjaciół, jednak to zwierzęta zawsze były u mnie na pierwszym miejscu. Już będąc małym dzieckiem w wózku, widząc konie, podobno aż piszczałam. Miłość do tych zwierząt prawdopodobnie przekazała mi w genach moja Śp. Babcia, która sama posiadała ich wiele w swoim życiu. Będąc 10-latką, jako jedna z nielicznych regularnie pojawiałam się na jazdach konnych (nawet w siarczyste, śnieżne zimy), gdyż to sprawiało mi wiele radości. Nie zrażały mnie upadki z koni, bo nawet jeśli do nich dochodziło, to od razu wsiadałam na grzbiet ponownie. Zwierzęta zawsze odgrywały ważną rolę w moim życiu. Mama niejednokrotnie cierpła w oknie, widząc mnie siedzącą na ławce przed blokiem i głaskającą, chociażby obcego rottweilera. Ja jednak nigdy nie bałam się zwierząt. Nawet wyjeżdżając na wakacje do cioci do Żernik Wrocławskich, jeszcze nie zdążono mnie poinformować, abym nie zbliżała się do psa przy budzie, bo gryzie, a ja już tam po prostu z nim siedziałam. I tak po dzień dzisiejszy, zwierzęta są mi bliskie”.

Magda pogłaskała kota i przytuliła go do siebie, co spotkało się z wyraźnym niezadowoleniem zwierzęcia. Akurat w tej chwili było mu dobrze, bez nadmiernych uczuć jego pani, a jej się zebrało… uciekł, siadając nieco dalej i przyglądając się jej bacznie. Nie chciał ryzykować kolejnego wybuchu czułości.

Magda sięgnęła po kolejną kopertę. Zaciekawiła ją, bo nie było na niej nadawcy. Rzuciła okiem na list, ale nawet na nim nie było podpisu.

Madziu, opowiem ci o swoim dzieciństwie, ale chciałabym, żeby to były wspomnienia anonimowe.

Pamiętam, że od maleńkości zawsze chciałam mieć zwierzątko. Rodzicie, uporczywie odmawiali, wymigując się tym, że to obowiązek, a ja jestem za mała. Było mi wtedy bardzo smutno, bo moi koledzy chwalili się tym, że mają w domu psa, kota albo chomika, a ja miałam co najwyżej pluszaki. Ale maskotka to nie to samo, co taki kot czy pies, prawda? Nie ustawałam więc w prośbach i zapewnieniach, że sobie poradzę. No bo skoro inni dawali radę, to czemu ja miałabym nie dać? I któregoś roku, miałam wtedy chyba dziesięć albo jedenaście lat, nie pamiętam dokładnie, w naszej rodzinie pojawiła się trójkolorowa puchata kuleczka, co było spełnieniem mojego długoletniego marzenia. Nagle pojawił się on – trójkolorowy kocur, co było cudem samo w sobie, bo trójkolorowy kocur to niezwykły przypadek. Nazwałam go Apollo, bo był niczym słońce, które rozjaśnia nawet najchmurniejsze niebo. Ale to, co pamiętam, to sposób, w jaki pojawił się w moim życiu. Był już listopadowy weekend, kilka tygodniu po moich urodzinach. Obudził mnie dziwny ciężar na mojej kołdrze i dźwięki, których nie byłam w stanie przypisać do niczego, co dotychczas w domu słyszałam. Otworzyłam oczy, a tuż obok moich nóg stało nie za duże pudełko, które delikatnie się kołysało, a te dźwięki dobiegały z jego wnętrza. Prędko chwyciłam pudełko w ręce i odchyliłam skrzydełka. Wtedy moim oczom ukazał się najwspanialszy widok na świecie – małe kocię, które dawało znać, że absolutnie nie podoba mu się w zamknięciu. Tamtego dnia rozpoczęła się najwspanialsza przyjaźń na ziemi. Był moim słońcem. Lekiem na całe zło. Przy nim wszelkie smutki odchodziły w zapomnienie, a ból stawał się jakby mniej bolesny. Wyczuwał, kiedy potrzebowałam go najbardziej i wiedziałam, że mogę na tę kulkę, choć z czasem kulę, futerka liczyć. Jego obecność w moim życiu, to jedna z najszczęśliwszych rzeczy i wspomnień, bardzo długich, w moim życiu”.

- Maniek! – Magda rozejrzała się za kotem, który już się znudził i poszedł do swoich ciekawszych zajęć. – A to łobuz… - westchnęła i upiwszy trochę herbaty, wzięła do ręki kolejną kopertę. Tym razem Andżelika Jaczyńska nie ukrywała się pod anonimowością. Nie lubiła czytać anonimowych listów, były jak donosy, albo po pierwszym zdaniu spodziewała się trudnych, bolesnych wspomnień, ale na szczęście te wszystkie listy takie nie były.

Westchnęła ciężko i zaczęła czytać kolejny list.

Trudno mi powiedzieć czy miałam szczęśliwe dzieciństwo. Dla mnie było normalne, że po szkole mam zająć się młodszymi braćmi, bo rodzice byli w pracy. Zawsze były wyznaczone zadania, które trzeba było wykonać. A to zrobić drobne zakupy, odrobić lekcje, czy zrobić coś na ogródku. Z prac ogrodowych najbardziej lubiłam zrywać owoce z drzew. Można było się wspinać i z góry patrzeć na okolicę. Nie lubiłam plewić i tak mi zostało. Za to mogłabym cały czas zajmować się zwierzętami – psy, koty, czasami rezydował chomik. Ale najwięcej było zawsze psów i kotów, to był mój świat. To im zdradzałam swoje problemy, a one po swojemu mnie wspierały. Oprócz miłości do zwierząt, odkryłam miłość do książek. To właśnie książki pozwalały mi zapomnieć o wszystkim. Potrafiłam wykorzystać każdą chwilę na czytanie. Moją ulubioną książką było „Dziewięć bied i jedno szczęście” Marii Kann. Czytałam ją wielokrotnie, niestety nie przetrwała próby czasu i gdzieś przy kolejnej przeprowadzce zawieruszyła się. I chociaż minęło prawie 40 lat, jak ją czytałam, to ta historia tkwi we mnie nadal. Bardzo lubiłam wyjeżdżać do babci. Moja babcia nadal żyje i mieszka w maleńkiej wsi nad jeziorem. W wakacje było tam bardzo gwarno, gdyż przyjeżdżali kuzyni. To był zawsze czas beztroski, bo mogłam z nimi całymi dniami włóczyć się po wsi i nikt nie panikował, że utopimy się w jeziorze. Z wyjazdami do babci kojarzą mi się gofry w kształcie serc, które babcia nam serwowała z dżemem.

Mama natomiast robiła pyszne bułeczki drożdżowe z różnymi nadzieniami. Bardzo lubię też ryż z jabłkami i cynamonem, tylko czy to jest deser? Przyjaciółkę znalazłam. dopiero gdy poszłam do technikum. W podstawówce byłam raczej odludkiem, bardzo nieśmiałym dzieckiem. Ale gdy ktoś mi dokuczał, to nie wahałam się z nim bić. Musiało to śmiesznie wyglądać, gdy mała, drobna dziewczynka biła się z chłopakiem, który był o głowę wyższy”.

Nie wiadomo skąd pojawił się Maniek, niosąc w pyszczku małą zabawkę, którą odłożył i bez ostrzeżenia wskoczył swojej pani na kolana. Magda przytuliła kota, całując go w łepek, między uszami. Tym razem nie uciekł, chyba uznał, że od czasu do czasu, może pozwolić swojej pani na miłość i miskę pysznej karmy…

KONIEC

Dziękuję blogerkom za wspomnienia i chęć podzielenia się nimi <3

Redakcja tekstu: Jolanta Bartoś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz