Witajcie kochani!
Cieszę się bardzo, że dzielicie się ze mną swoimi opiniami o przeczytanej książce. Zachęcam nadal do ich podsyłania. Przypominam, że co kwartał będę wybierać najlepszą opinię, będzie też za to nagroda niespodzianka.
Wierzę, że zgłosi się jeszcze więcej osób :)
Dzisiaj poznacie opinię Marzeny Czapskiej i Jolanty Bartoś. Jaką książkę polecają? Zaraz się przekonacie. Wystarczy czytać dalej.
Marzena Czapska poleca:
nie będzie miał siły do walki”.
„Marzenko,
Nie trać wiary!
Nie trać siły!
Nie trać nadziei!”
Słowa te, to dedykacja, którą specjalnie dla mnie napisała p. Mira Białkowska na pierwszej stronie swojej książki „Odmrożona nadzieja”, wydanej przez Wydawnictwo Literackie białe Pióro, którą to książkę mi podarowała.
Nie znałam Autorki, nie miałam pojęcia, o czym będzie książka, ale już kilka pierwszych stron przeniosło mnie w przeszłość... Za kilka tygodni minie 5 lat od chwili, kiedy otrzymałam na papierze diagnozę – złośliwy rak piersi.
Bohaterka książki – Cecylia opowiada swoją historię w chwili, kiedy zbliża się do „magicznej” bariery, minęło 9 lat od kiedy zachorowała...
Rak to już choroba cywilizacyjna, wciąż i wciąż słyszymy, że zachorował brat, sąsiad, siostra, mama, koleżanka, przyjaciółka, znany aktor, artysta estrady, znajomy... I ile osób, tyle reakcji na wiadomość, tyle sposobów radzenia sobie z nią...
Czy rak to naprawdę wyrok? Niestety wciąż jeszcze często tak. Jedno wiem na pewno. Wielką rolę w procesie walki z chorobą spełnia nasze własne nastawienie. Wiem, że bez względu na wszystko musimy zaufać w mądrość lekarzy i uwierzyć w Boży Plan, zebrać wszystkie siły, otoczyć się życzliwymi ludźmi, przykleić uśmiech na twarz i stawać do walki. Jak ważną jest świadomość, że są obok nas ludzie, którzy wspierają obecnością, rozmową, modlitwą, pomocą – przekonałam się osobiście. To była chyba największa motywacja. Jeśli jest obok ktoś, kto gładzi Twoją łysą głowę, kto zmienia opatrunki na pooperacyjnych ranach, to uwierzcie, bardzo, bardzo pomaga.
Niestety Cecylia w tym najtrudniejszym czasie zostaje sama, bo mąż „nie poradził sobie z sytuacją”. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co kobieta czuje się w takiej chwili...
Co łączy mnie z Cecylią? Obydwie nie znosiłyśmy słów „będzie dobrze”... Na mnie te słowa wciąż działają, jak przysłowiowa płachta na byka. Jednak przykro mi było, kiedy czytałam, że Cecylia absolutnie nie chciała rozmawiać o swojej chorobie. A to bardzo ważne, żeby nie trzymać w sobie emocji, myśli. Ja mówiłam o tym każdemu, kto chciał słuchać, mówiłam Bliskim, mówiłam znajomym. To był swoisty etap terapii.
Kochałam moją łysą głowę, bo wiedziałam, ze ktoś jeszcze ją kochał, kocham swoje blizny, bo nikt nigdy nie dał mi odczuć, że one mnie szpecą. Cecylia uważała, że nie ma prawa być szczęśliwa, bo nie może obarczać drugiej osoby swoją chorobą. Dużo czasu jej zajęło, żeby zrozumieć, że nie tylko ma prawo, ale wobec siebie ma obowiązek być szczęśliwą.
Każdy z nas, zdrowy czy chory, młody czy starszy, piękny czy trochę mniej – ma prawo być szczęśliwym.
I nawet jeśli choroba kiedyś wróci, ja Miro nie stracę wiary ani wiary... Może jedynie sił będzie troszkę mniej.
Przeczytajcie tę piękną książkę! Nie pozwólcie, żeby zamarzła nadzieja – Wasza, czy kogoś obok Was.
Jolanta Bartoś poleca:
„Mówią, że kiedy życie daje ci cytryny, ty zrób z nich lemoniadę. Wyciśnij i wykorzystaj do cna to, co dobre”.
Jak wiecie, zawsze szczerze polecam każdą powieść Kasi Janus. Niestety tym razem przez pierwsze sześćdziesiąt stron „Błękitny dom nad jeziorem” wymęczył mnie okrutnie, bo nic się nie działo. Antonina Zielińska, bibliotekarka z Leszna, dostaje spadek po ciotce – domek na Mazurach i decyduje się na daleką podróż do małej wioski niedaleko Mrągowa. I już. To całe streszczenie tego, przez co nie mogłam przebrnąć.
I muszę powiedzieć, że gdybym nie znała Kasi i jej powieści, ta książka wylądowałaby na półce. Ale potem następuje burza z piorunami, taka złowieszcza, która niesie zniszczenie. I tu następuje przełom. Dalej karty zmieniają się same w zastraszającym tempie. Nie wiem kiedy z grubej ponad czterysta stronicowej powieści nastąpiło słowo koniec. Błękitny dom na Mazurach staje się przystanią dla trzech kobiet, których losy ze sobą splotło życie.
Tu nie tylko mamy fajną powieść obyczajową z miłością życia, ale mały wątek kryminalny (szkoda, że tak krótki) i skrywaną tajemnicę rodzinną.
Nie chcę opowiadać o wszystkim, co działo się w tej powieści, bo książki Kasi są budowane na emocjach, które trzeba odkryć, przeżyć, zrozumieć i wybaczyć. I ta powieść właśnie taka jest. Chwilami pełna łez, bólu i beznadziejności, a nieco dalej tryskająca szczęściem i tęsknotą...
Nie będę już wspominała o przydługim początku, bo reszta książki zrekompensowała mi te męki.
Oczywiście, że polecam, jak każdą książkę Kasi.
Marzenko, Jolu dziękuję jeszcze raz za wasze opinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz