poniedziałek, 26 grudnia 2022

Wigilia w Hotelu Marzenie

 


CZĘŚĆ TRZECIA

- Moje drogie. Wiem, że najadłyście się do syta, ale to nie koniec naszego spotkania. – Magda uwielbiała zaskakiwać gości. – Mam nadzieję, że moje wypieki spełnią wasze marzenia i oczekiwania, więc zapraszam do saloniku kawowego. Tam porozmawiamy dalej o świętach.

Hotel Marzenie tonął w niezliczonej ilości świątecznych dekoracji. Było mnóstwo światełek, bombek, dekoracji, ale nie było ich zbyt wiele, wręcz w sam raz, żeby poczuć magię nadchodzących świąt. Mały salonik, do którego Magda zaprowadziła swoich gości, pachniał kawą z cynamonem, herbatą o smaku pieczonego jabłuszka i cudownym aromatem pomarańczy z goździkami.

- Siadajcie – gospodyni wskazała na wygodne fotele. – Tym razem chciałabym was zapytać o świąteczne tradycje i święta, które najbardziej utkwiły w waszej pamięci. I tym razem poproszę Agnieszkę, a potem Anię Ziobro, bo coś się ociągają. – Uśmiechnęła się do dziewczyn.

- Naszą tradycją jest nakrycie dodatkowego talerza dla gościa, sianko pod obrusem i dzielenie się opłatkiem. – zaczęła swoją opowieść Agnieszka – Więc raczej jak u większości rodzin. Pamiętam, że w domu rodzinnym mojego taty, babcia sama dzieliła opłatek i na każdym kawałku znajdowało się troszeczkę miodu. Wigilia, która już do końca życia pozostanie w mojej pamięci jest bardzo wzruszająca i po części bolesna. Dokładnie cztery lata temu zachorowałam na złośliwego raka endometrium. Przeszłam przez kilka operacji, a ostatnią miałam dziesiątego grudnia. To był pierwszy rok, w którym nie uszykowałam kompletnie nic na święta. Stan zdrowia mi na to nie pozwalał, a żeby nie było tak łatwo, to w samą wigilię rano pękł mi krwiak, który zrobił się w mojej jamie brzusznej. Myślałam, że zostawią mnie w szpitalu, jednak nic nie zagrażało mojemu życiu i wypuścili mnie do domu. Pojechaliśmy z mężem i z dziećmi do mojego brata. Droga była dosyć ciężka, gdyż bardzo bolał mnie wtedy brzuch. Przyjechali tam również nasi rodzice oraz teście brata i babcia bratowej. Było nas tam naprawdę sporo. Nie mogłam siedzieć ze wszystkimi przy stole, więc brat rozpalił w kominku i uszykował mi poduszkę oraz ciepły koc w salonie, żebym mogła być w tym ważnym dniu ze wszystkimi. Praktycznie wszyscy byli tam dla mnie. Podczas składania życzeń, mój brat powiedział, że bardzo się cieszy, iż w tym dniu jesteśmy wszyscy razem i żeby już każde święta tak wyglądały. W pełnym składzie. Pamiętam, że bardzo się wtedy rozpłakałam i dziękowałam Bogu, że dane mi było spędzić te święta z rodziną i że mogę się tym cieszyć po dzisiejszy dzień. Kiedy składamy sobie życzenia, zawsze wszystkim życzę zdrowia, bo tak naprawdę to ono jest najważniejsze. By wszyscy byli zdrowi, bo jak jest zdrowie, to jest i szczęście.

- No, ja nie wiem, co teraz powiedzieć. – przyznała Ania Ziobro – Jedną z tradycji jest dekorowanie pierniczków. Córka już od listopada dopytuje i każdego roku pilnuje, by tej tradycji stała się zadość. Zawsze czytamy też Pismo Święte. Jeśli wigilia nie odbywa się u nas, tylko musimy na nią pojechać, w drodze powrotnej włączamy radio, w którym w ten jeden jedyny wieczór w roku sączą się wyłącznie kolędy. Nastawiamy je głośno i czasem nawet próbujemy śpiewać. To chyba jedyna okazja, kiedy nie wstydzimy się tego robić. Pamiętam wiele wigilii, ale jedna szczególnie utkwiła mi w głowie. Miałam wtedy jedenaście, może dwanaście lat. Zima była wtedy sroga i śnieżna, a my spędzaliśmy wigilię u dziadków ze strony taty, kilkanaście kilometrów od miasta, w którym mieszkaliśmy. Kiedy po zakończonym świętowania chcieliśmy wrócić do domu, okazało się, że na trasie, którą mieliśmy do pokonania, zawaliła się część drewnianego mostu prowadzącego drugą stronę rzeki. Była jeszcze inna droga, ale wąska i mocno przysypana śniegiem. Musieliśmy więc wrócić do dziadków i poczekać, aż strażacy zabezpieczą most tak, by dało się przejechać. Pamiętam, że byłam już trochę zmęczona, zirytowana i po prostu chciałam do domu. A wtedy dziadek wyciągnął nie wiadomo skąd wiekową harmonię z dziesiątkami małych guziczków i zaczął na niej grać. Wcześniej tylko ze słyszenia wiedziałam, że to potrafi, ale jakoś nigdy nie było okazji posłuchać. Zagrał pierwszą kolędę, potem drugą, następną i jeszcze następną... Słuchaliśmy jak zaczarowani, a ten zawalony most przestał być jakimkolwiek problemem.

- Jolu? Może teraz ty? – Magda spojrzała na autorkę

- Chyba będę dużo gadała. – Zaśmiała się Kosowska – No dobrze. Tradycje rodzinne w moim domu:  ubieranie choinki, oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, modlitwa, wzajemnie wybaczanie win, łamanie się opłatkiem, dwanaście potraw wigilijnych, zostawienie pustego miejsca przy stole, kładzenie siana pod wigilijny obrus, prezenty pod choinką, kolędowanie, uczestniczenie w pasterce. Odkąd mieszkam w Saksonii, przejęłam też odrobinę zwyczajów od Saksończyków. Po pierwsze, uwielbiam Adwent. Świętuję każdą niedzielę Adwentu. Uważam, że ten cudowny czas oczekiwania jest tak samo piękny jak same święta. Lubię jarmarki bożonarodzeniowe i ich atmosferę. Tutaj w Saksonii jarmarki są miejscem spotkań. Podoba mi się „ Bescherung”, czyli obdarowywanie. To nie ma nic wspólnego z prezentami pod choinką. Grudzień to miesiąc, kiedy wszyscy wszystkim za wszystko dziękują. Jeżeli ktoś chce komuś w sposób szczególny za coś podziękować, to zrobi to w grudniu. Jestem lekarką. Często pacjenci w grudniu rejestrują się tylko po to, żeby powiedzieć „dziękuję”. Przynoszą wtedy w podziękowaniu własnoręcznie zrobione kartki świąteczne, ozdoby na choinkę… Te własnoręcznie zrobione drobiazgi są najcenniejsze. Takie dary od serca. Często przynoszą bożonarodzeniowe listy. W okresie Adwentu odbywa się mnóstwo koncertów chórów szkolnych. Śpiew słychać wszędzie. Bardzo przypadł mi do gustu saksoński zwyczaj pisania do bliskich osób listów bożonarodzeniowych. Tak jak w mojej świątecznej ubiegłorocznej powieści „Bożonarodzeniowej księdze szczęścia” Lubię okna rozświetlone łukami adwentowymi i wieńce adwentowe. Taki wieniec jest dla mnie czymś niesamowitym. Jest symbolem hołdu dla oczekiwanego Jezusa. Zazwyczaj wykonywany z zielonych gałązek, na których umieszczane są cztery świece. Symbolizują one niedziele adwentowe, zapala się je w kolejne niedziele. Świece mają swoją symbolikę: Pierwsza to symbol przebaczenia, druga – wiary, trzecia - radości i czwarta – nadziei i oczekiwania. Zawsze mam w domu kalendarz adwentowy. Było to ponad dziesięć lat temu. Kończył się rok, który był dla mnie bardzo trudny. Wszystko było nie tak. Mój synek wiele miesięcy spędził w szpitalu. Jego choroba zrobiła postęp. U mnie rozpoznano wadę serca i operowano ją, a kiedy wydawało się, że wychodzę na prostą, jak grom z jasnego nieba spadło na mnie rozpoznanie choroby onkologicznej. Podjęłam terapię, ale wszystkie te wydarzenia podcięły mi skrzydła i wszystko wydawało mi się smutne i beznadziejne. I wtedy dostałam pod choinkę od mojej wówczas nastoletniej córki „Księgę szczęścia”. Było to olbrzymie tomisko pełne zdjęć z naszego życia. Gruby album oprawiony był w okładkę stylizowaną na starą, nadszarpniętą zębem czasu i zniszczoną. Na pierwszej stronie było pytanie „Mamo, czy jesteś szczęśliwym człowiekiem? Wątpisz w to? Udowodnię Ci, że jesteś”. A potem na dziesiątkach stron powklejane były zdjęcia, które układały się w ciepłą historię naszego życia. Zdjęcia naszych bliskich, rodziny, przyjaciół, nasze zwierzęta, zdjęcia z dziesiątków miejsc, które kochamy, nasze podróże… Przez wiele stron plotła się historia naszego pełnego ciepłych uczuć życia. Ten album to najcudowniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Wklejam tam kolejne zdjęcia, kolejne ciepłe chwile zatrzymane w kadrze. Ten album ma jeszcze wiele pustych stron, które muszą się zapełnić, ułożyć w historię o dobrym życiu. Ten prezent od mojej córki stał się inspiracją do napisania powieści „Bożonarodzeniowa Księga Szczęścia”.

- Tradycyjnie musi być żywa choinka, pod obrusem schowane sianko, na stole dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa, dwanaście potraw, wypatrywanie pierwszej gwiazdki, czytanie fragmentu ewangelii, opłatek, śpiewanie kolęd, a o północy pasterka. – wymieniła jednym tchem Ania Wrocławska – Najbardziej w pamięci zapadła mi wigilia, która miała miejsce siedem lat temu. Pamiętam, jaka byłam wówczas szczęśliwa. Ciepło rodzinnego domu, śmiechy, rodzice, siostra z dziećmi i dwa psy. Było bajecznie, choć tak jak zawsze, tradycyjnie. To szczególne święta, bo spędzone w gronie rodziny, wówczas myślałam naiwnie, że tak zawsze będzie. Jednak los postanowił inaczej, w kolejnym roku przyszła śmierć mamy, wyjazd taty, a gdy nastała kolejna Wigilia wiedziałam, że święta już nigdy nie będą takie jak kiedyś. Dlatego pielęgnuję w sobie wspomnienie ostatniej, wspólnej Wigilii, którą spędziłam z rodzicami. Obecność bliskich osób, potraw z dzieciństwa, ich zapach i smak. Należy doceniać to co mamy, kochać bliskich, którzy są tuż obok, bo przyjdzie czas, gdy ich zabraknie, a zostaną wspomnienia.

- Ja mam wrażenie, że coraz bardziej w dzisiejszym świecie odchodzi się od tradycji. – zauważyła Daria – W domu rodzinnym choinkę ubieraliśmy w wigilię. W Irlandii, gdzie mieszkam od sześciu lat choinki, a także domy stroi się już na ostatni piątek listopada, by w cudnym klimacie i blasku światełek obejrzeć z całą rodziną program The Late Late Toy Show, podczas którego zbierane są pieniążki na określony cel. Troszkę jak nasza WOŚP, ale w mniejszym wydaniu. My ubraliśmy na pierwszego grudnia. Tutaj również, póki Lena jest jeszcze wystarczająco mała, co roku pojawia się 1 grudnia Elf psotnik, który przed każdym porankiem przygotowuje "niespodziankę". U nas Elfy są dwa: Milk & Cookie i już po raz drugi przyniosły dla Leny kalendarz adwentowy i codziennie przygotowują jej zadanie do wykonania, aby mogła otworzyć prezent. Oczywiście święta rozpoczynamy w Wigilię. Dzielimy się opłatkiem, spożywamy tradycyjne potrawy, a po kolacji, najmłodsza w rodzinie rozdaje spod choinki prezenty. Uszka z barszczem jemy ostrożnie, bo w jednym zawsze umieszczony jest pieniążek na szczęście! A obierając karpia, zostawiamy po łusce na szczęście. Myślę, że z każdej wigilii coś na zawsze pozostanie w moim sercu i pamięci. Uwielbiam wspominać radość z prezentów za dziecka. Wypatrywanie pierwszej gwiazdki. Gdy byłam trochę starsza pasterki ze znajomymi i powroty po skrzypiącym od mrozu śniegu. Pierwsze święta z moją córeczką i siostrzenicą, które w pierwszy dzień świąt miały chrzciny. Każda kolejna gwiazda z coraz starszą Lenką. We wszystkich świętach było coś pięknego i niezapomnianego.

- Jeszcze została nam Sylwia.

- Na naszym wigilijnym stole zawsze znajduje się 12 dań, pod obrusem sianko. Czytamy pismo święte, przygotowujemy dodatkowe nakrycie dla wędrowca, dzielimy się opłatkiem, śpiewamy kolędy, wypatrujemy pierwszej gwiazdki i przywołujemy Mikołaja, który, rzecz jasna, rozdaje prezenty. Wyjątkową wigilią była pierwsza, którą spędziliśmy z naszym synem, Alanem. Miał wtedy niespełna miesiąc i uczyliśmy się wspólnego życia. To był trudny czas, ale zarazem wyjątkowy, bardzo szczególny.

- Mam nadzieję, że tegoroczne święta spędzicie w gronie najbliższych i spełnicie swoje marzenia. Bo wszystkie mówiłyście o rodzinie, miłości, zdrowiu, więc życzę Wam, żeby każde z tych pięknych słów się spełniło i żeby każdy kolejny dzień był takim niezapomnianym i wymarzonym.


Koniec         

.

Redakcja tekstu: Jolanta Bartoś

Zdjęcia: Bożena Meja.


Gośćmi hotelu były pisarki:

Agnieszka Kotuńska

Anna Wrocławska

Anna Ziobro

Jolanta Kosowska

Daria Skiba

Sylwia Trojanowska



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz